Syn mojego ojca.
Wygląda spod brudnego koca.
Umorusana twarz wiecznego błazna.
Pod zmarszczonym czołem idioty
świecą się dwa zdobyczne kryształy.
Cud że cokolwiek widzi ta bestia.
Garbaty bękart ironii losu.
Przez zepsute zęby syczy uporczywie
melodię, którą jeszcze wczoraj znałem.
Pomarszczone dłonie zwieńczone pazurami
bujają się w zatęchłym powietrzu.
Odziedziczył cała brzydotę świata.
Puste serce z czarnego szkła wykopalisk.
Pokazuje gestem żebym poszedł.
Idę i nie wracam za każdym razem.
Utopiony w pijanej nieskończoności.
Stawiam stopy w jego brudne ślady.
Czasem się odwraca. Jego oczy jak moje.
Ukradł ? Nie przecież dostał, pamiętasz ?
dla wrześniowego słońca, ostatniej pamiątki lata
Komentarze (2)
Straszliwie zimny i brzydki koszmar .
moim zdaniem dobry; ale faktycznie chyba pełen złej
energii...?