Szkic Marii
Maluję twarz.
Ukrywam swoje prawdziwe oblicze.
Nie robię tego, aby Cię zwieść czy
oszukać.
Chcę Cię naprowadzić na właściwy trop,
który, po dawno zapomnianej ścieżce,
zaprowadzi Cię do mojego serca.
Nie mogę pokazać, kim jestem naprawdę.
Nawet Ty
tak odważny
i silny
nie zniósłbyś prawdy.
To moje brzemię
i samotnie toczyć je będę pod górę
niespełnionych marzeń.
Zakrywam swoje ciało.
Ono zdradza zbyt wiele.
Jak pamiątka z podróży, o której wolałabym
zapomnieć.
Zamykam oczy gdy na mnie patrzysz.
Zatrzaskuję je z w obawie przed tym, co
mógłbyś w nich zobaczyć.
Widziały tak wiele...
zbyt wiele.
Odwracam się,
ale wszystko we mnie świadczy o mnie
i nie zdołam już dłużej ukryć tego, kim
naprawdę jestem.
Dlatego staję przed Tobą.
Nie ma miejsca gdzie nie dosięgałby Twój
wzrok.
Kolejny raz czekam na wyrok,
ciężkie jak kamień słowo,
uderzające w sam środek mojego serca.
Powstrzymujesz ten kamień...
na zawsze....
a wszystko we mnie...
na nowo
staje się
święte...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.