Taaka ryba...
Kiedyś napisałem cykl wspomnień z wojska. Trochę długie...
Proszę Państwa, wierzcie mi -
wędkarzowi wciąż się ckni.
Złowić rybę ,taaką wielką,
by zadziwić gawiedź wszelką.
Ja też tego dokonałem
gdy do wojska się dostałem.
Byłem dobrze po przysiędze,
łazić mogłem zatem wszędzie.
Dzień był wolny, więc po licho
wezwał mnie nasz kapral Zdzicho
i powiada : Wy umicie
łapać tak jak się chwalicie?
Myślę łapać mogę muchy,
lecz dotarły do mnie słuchy,
że nasz kapral ma wędzisko,
spławik, żyłkę i to wszystko.
Mówię zatem oczywiście ,
chcę mu przysiąc uroczyście
a on mruknął do mnie tak:
Chodźcie nad jeziora blat.
Ja mam sprzęt przygotowany,
słój robaków ukopany.
Nad jeziorem się okaże,
jakim to Wy jest wędkarzem !
Szpilkę wpiąłem sobie w klapę ,
by nie wyjść przy tym na gapę,
gdyż ten kapral biedaczysko ,
nie miał jak on sądził wszystko.
Wiatr przeganiał właśnie chmury
a tu wierzcie mi - Mazury.
Brzeg piaszczysty ,wody toń,
wodorostów miła woń.
Serce skacze jak szalone
oczy kapral ma zdziwione
Szpilkę krzywię w ostry hak,
kapralowi daję znak.
By się schylił, przestał chrząkać,
jak najciszej zaczął stąpać.
Robaka na szpilkę wdziewam.
Rzut - tego sam się nie spodziewam.
Spławik miękko, pac na wodę
kilka metrów za przeszkodę
a przeszkodą ową była
łódź rybacka na wpół zgniła.
Kapral już wytrzeszcza oczy,
nie wie ,gdzie wiatr spławik toczy.
Ja spostrzegłem , poszedł w dno.
Zaciąć zatem trzeba - co?
Więc podrywam ,kij się zgina ,
żyłka chyba nie wytrzyma.
Krzyczę właźmy do tej łodzi
i za chwilę ryba wodzi
Mnie z kapralem po jeziorze,
w ciepłej miłej letniej porze.
Słońce stoi już wysoko
a w tym miejscu jest głęboko.
Kapral obu burt się trzyma ,
wrzeszczy ,że już nie wytrzyma.
Mówię zatem niech wysiada,
jeśli to mu odpowiada.
Pływać drze się ja nie umiem
a łódź wciąż po wodzie sunie.
Drugi brzeg już całkiem blisko,
przycupnął więc bardzo nisko.
Włos zmierzwiony, woda chlapie -
ja się sam za uchem drapię.
Co to wzięło ,co za ryba?
Nie wieloryb przecież chyba.
Ale oto brzeg zbawienny,
jakże od tamtego zmienny.
Glina ,zielsko i pokrzywy,
ryba czyni jeszcze zrywy.
My skaczemy jakby z procy
i ciągniemy z całej mocy.
Ta już tak jest osłabiona
że za chwilę chyba skona
Wyjmujemy ją więc z wody.
Kapral zaklął jak cholera !
okoń jak dłoń taki mały
ja też oczy swe otwieram.
Leżę na wojskowej sali
a jezioro lśni w oddali.
Komentarze (26)
:-)
Wciągnąłeś w opowieść. Kiedyś także łowiłem.
Pozdrawiam
Czytałam rozbawiona z zaciekawieniem. Zaskoczyło mnie
zakończenie. Pozdrawiam serdecznie:)
Andrzeju przypomniałeś mi swoim wierszem mój stary
limeryk:
"Wędkarz Nepomucen z dalekiego hen Brzeska,
łowi ryby z żoną, złowi - orzeł czy reszka?
Wyciąga fotelik, czajnik, nawet buta,
dla wędkarza, jakby nie było - poruta.
Kochany mój mężu - a może tam ktoś mieszka?"
Pozdrawiam zamień sobie żonę na kaprala /uff/ i masz
prawie to samo.
to był sen, a ja tak się zapędziłam...
Świetny wiersz. Z przyjemnością i zaciekawieniem się
czytało.
Pozdrawiam z uśmiechem :)
- ekscytujące, wędkarskie marzenie (?)
inny od innych ... linijka po linijce nie nudzę się
więc czytam - niezwykła rzecz tak pisać
Jak jest ciekawie napisane, to może być długie, a
nawet bardzo długie.
Świetna opowieść.
Czyta się jednym tchem.
Opowiastka
Pozdrowionka :)
Ciekawe opowiadanie. A łowić ryby każdy potrafi. Tylko
nie każdy ma gdzie. Pozdrawiam milutko.
Niezwykła historia, bardzo przypadła mi do gustu.
Świetnie ją opowiadasz.
:))o,kurczę