Teatr zwany miłością
Wzlatując w przestworza miłości
zatracając się w jej pięknie
i zatapiając w delikatności
lekko trącona upadłam....
ten jeden jedyny i ostatni raz.
Już nie będzie wyznań, czułych pocałunków,
zmysłowych szeptów.
Nie będzie nas.... może nigdy nie było....?
Mnie też nie będzie...
- z wolna konam -
rozkładam płaszcz umarłych złudzeń, którymi
karmiłam duszę.
Żyję - choć może już umarłam...?
Jeszcze oddycham? Przecież zabrałeś
powietrze.
Duszę się z wolna... powoli....
A ty, choć jesteś daleko nadal sączysz w me
usta truciznę o smaku truskawek z napisem
"Tęsknota".
Słodka to gorycz mieć cię obok, ale nie móc
dotknąć....
Siłą rzeczy los tak chciał.
Nie moim szczęściem kochać, być kochaną.
Lecz mając wszystko - nie mieć nic.
I siadać cicho, opowiadać
historię cierniem zwieńczonej miłości
płakać i śmiać się
cierpieć i żałować,
mieć za swych widzów
ślepców i głuchych
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.