Tragedia stworzeń, które nie...
Rozpaczliwie biega,
z nerwów zębami zgrzyta,
grzywą zamiata kaleka,
bo obite do krwi nogi i kopyta.
Ciemno. Noc. Niebo huczy granatem.
Nigdy, nigdy tak nie było latem.
Wyrwać się próbuje z pułapki,
z natury więzienia,
ze swojej chatki,
w której żył bez cierpienia.
Coraz wyżej, coraz wyżej pnie się
poziom,
coraz bardziej, przeraża klęski ogrom.
Rzuca się jak dziki, ponad swoje siły,
inne zwierzęta też o życie się biły.
Biły.
Przestały.
On najwyższy. Rumak. Czarny.
Długogrzywy.
Ledwo już żywy...
Z minuty na minutę... wlewa się woda.
Nagroda? Kara? W każdym razie sroga...
Drzwi zamknięte, okna za małe,
zamki stare lecz zbyt wytrwałe,
do dziś broniły, teraz...
Mordują?
Już wody za dużo,
już krztusi końskie gardło,
Przeklęty deszczu! Przeklęta burzo!
Zwierze umarło.
Bo o ile ludzi nie cierpię, o tyle zwierząt mi szkoda.
Komentarze (1)
Dzisiaj w szczególności boimy się o zwierzęta z
warszawskiego ZOO