Trzepota skrzydełkami
Stoję w parku pełnym klombów i sosen
pachnących na zmianę zapachem zmieszanym.
Słońce przeciska się między listkami,
stara się ogrzać mą twarz zmarzniętą,
od zimnego wiatru, który zaczął mocno wiać.
I wsłuchałem się w jego dźwięki,
tak głośno grał, grał równomiernie.
Podążam z tym dźwiękiem do jego
początku,
mijam kontynenty, morza i nie gubię wątku.
Jest coraz słabszy im jestem bliżej,
teraz czuję na ustach i widzę oczyma,
to lecący motyl skrzydłami wiać zaczyna,
gdzieś po drugiej stronie ziemi i znika.
Komentarze (1)
albercie...ten wiersz zasługuje na więcej niż dwa
głosy...dokładam trzeci(mam cichą nadzieje,że będą
kolejne)