Ulubiona bajka moich wnuków
Był razu pewnego w bezkresnej, czarnej
dżungli, uroczy słonik. Życie upływało mu
na beztroskich zabawach z innymi
zwierzątkami. Jego najlepszą przyjaciółką
była czarna pantera.
Ach - ileż dni, godzin, miesięcy upłynęło
im na radosnym dokazywaniu!
Ale czas nie stoi w miejscu. Oboje zaczęli
dorastać i o ile panterka stawała się coraz
zwinniejsza, bardziej sprytna, potrafiąca
skradać się naprawdę bezszelestnie (nie bez
kozery nazywano ją ,,ninja dżungli), o tyle
słonik zmieniał się w kompletną
niezgrabotę. Istnieje przecież powiedzenie
o takim stworzonku jak on w składzie
porcelany, co nie?
Więc był z miesiąca na miesiąc bardziej
ociężały, gruby, pokraczny. Podczas zabawy
męczył się szybko, łapał zadyszkę, w
końcu- skapcaniał zupełnie. Od czasu do
czasu pohuśtał panterkę na trąbie, to
wszystko, na co mógł sobie pozwolić
gargantuiczny łasuch.
Nie pomagały diety, rozpaczliwe próby
jedzenia mniej. Zaraz pojawiał się
niemiłosierny głód i wszystkie plany brały
w łeb, nasz bohater łamiąc narzucone sobie
ograniczenia, nadrabiał zaległości i
pałaszował za dwóch.
Lecz pewnego dnia - posłuchawszy rady
wszystkowiedzącego lwa, króla zwierząt,
uwierzył, że chcieć to móc, że jeśli będzie
odpowiednio długo i wytrwale ćwiczyć
podchody, stąpanie na paluszkach - uzyska
porównywalne do panterzych ,,kocie
ruchy".
Dał się nabrać, głuptas, na może żart, może
pseudo- mądrość, która w tym przypadku nie
miała zupełnie zastosowania, mogła uczynić
więcej szkody, niż pożytku.
No i uczyniła.
Zakradał się, dorosły już słoń, do
pobliskiego miasta i ćwiczył skradanie się
po dachach.
Bam, bam, bam!- dudniły nogi - słupy bez
poduszeczek na palcach, łup, łup, łup!-
pękały płaskie dachy, kruszyły się stropy.
Biegł wielkozwierz, zostawiając za sobą
gruzowisko. Ludzie o zielonkawej skórze i
oczach bez tęczówek ginęli w
rumowiskach.
Szybko słoń stał się największym
przekleństwem miasteczka. Stawiano mury,
zasieki, rozciągano kolczasty drut, kopano
fosy. Adept ,,panteryzmu" forsował jednak
wszystkie zabezpieczenia, by doskonalić
umiejętność, która miała nigdy nie być mu
dana.
Sterroryzowani ludzie już po pierwszej
wizycie nieproszonego gościa chcieli
organizować polowania, odstrzelić mordercę
ich sąsiadów, matek, braci.
Sytuacja jednak rozwiązała się sama.
Pewnego wieczoru, najbardziej bezmyślne
zwierzę świata jak zwykle wgramoliło się na
dach, by pobiegać, możliwie jak najciszej.
Niestety, trafiło na jedyny w miasteczku
dom o dachu pokrytym blachą. Była to od
dawna niezamieszkana rudera w fatalnym
stanie technicznym.
I - szybciej niż wlazł - runął w dół nasz
słoń, a zardzewiała blacha poderżnęła mu
gardło.
Ach, jakąż fetę urządzili mieszkańcy nad
broczącymi juchą zwłokami gamoniowatego,
nieumyślnego mordercy! Szybciutko - bo
upał- pokrojono je na kawałki.
Przeszczęśliwi ludzie powyciągali z
pawlaczy grille, przynieśli sztućce i
przyprawy.
Wyżerka trwała dwa dni. Każdy - od małego
do starego - najadł się do syta.
Czaszkę naszego bohatera umieszczono na
ołtarzu w świątyni.
Z czasem została przystrojona kośćmi
wybitych, co do łapy panter.
Dziś nie ma już tamtej dżungli. Kult
zrządzenia losu, które ocaliło miasto od
barbarzyńskiego nieudacznika trwa nadal,
rokrocznie organizowana jest wielka
impreza, podczas której okoliczni dziękują
antybogowi za śmierć mordercy. Czysty
przypadek jest czczony, jak najświętsze z
bóstw.
Tańce, hulanki, libacje ciągną się przez
ponad miesiąc.
W tym czasie orgiastom wyrastają szablaste
ciosy, ich twarze zmieniają się w czaszki
słoni.
Arcykapłanka, ubrana w skórę pantery, kocha
się na stole ofiarnym z każdym mężczyzną w
mieście.
Mają oni obowiązek oddać w ten sposób hołd
najważniejszemu, bo jedynemu przykazaniu-
,,Don't try".
Parę razy w tygodniu odbywa się procesja,
burmistrz z namaszczeniem obnosi ,,świętą"
czachę po ulicach.
Tłum maszeruje gęsiego. Świece płoną w
oczodołach.
Każdy z pół - ludzi , pół - zdechłych
zwierząt wie, że należy robić wszystko na
poważnie, wytrwale, albo w ogóle. Najlepiej
wcale.
Nad miastem płonie bursztynowe słońce ze
szkieletem lwa w środku. Tu kończą się
filozofie, dobre rady, złote myśli.
Mędrcy najęli się do pracy w charakterze
szambiarzy, zamknęły się wszystkie czakry
poza jedną, najmniejszą.
Nie wiedzą o niej nawet najbieglejsi w
ezoteryce wróżbici.
Nawet ja nie mam pojęcia, gdzie się
znajduje.
Horoskopy zredukowano do dwóch znaków
zodiaku - czerni i szarości.
Ty, który tego słuchasz - pewnie jesteś
półcieniem, twoja dusza nocami wchodzi na
dach. Stąpa bezszelestnie.
Nie łudź się - prędzej, czy później
spadnie. I rozbije się szklane, ślepe
zwierzę, na tyle kawałków, że życia ci nie
starczy, by posklejać je do jako - takiej
kupy.
Zostaw, niech leży. Niedługo przyjedzie
śmieciarka.
Komentarze (13)
też mi się podoba:)
Dobrze zbudowane napięcie, sprawnie napisana bajka dla
dużych dzieci.
przeczytałam i poczułam. jestem duże dziecko. :)
Amorze- kto i za co? Policja, FBI, KGB?
Ja Cię kręcę, uważaj, bo za takie bajeczki mogą Cię
ścigać.
bardzo fajna
Pozdrawiam serdecznie
dzięki Wszystkim :) cześć, Mgłuś :)
Przeczytałam z przyjemnością :-) część Florciu :-)
Bardzo ciekawa opowieść z nutką satanistyczną.
Pozdrawiam :)
Długie i wciągające do samego końca :) Pozdrawiam
serdecznie +++
"dwójeczkę" akurat słucham, bajkę też przeczytałam
:) z okazji dnia dziecka - dobre dla dużych dzieci :)
dzięki, taka moja bajucha. dziś Wieczór operowy Dwójki
w radiu. słuchajcie, ludzie
warto dodać, że lokalni mieszkańcy dalej zowią lwa
królem zwierząt. Każdy burmistrz stara się zawiesić
głowę lwa na scianie za biurkiem. Potwierdziła się
również teza, że słonie to straszne ofiary, nadające
się jedynie na kły.