Uśmiechnij się i zabij mnie
...
Bezradnie skulona z zimna
idę
dziwnie lekkim krokiem.
Wiatr
ślizga się na mych rzęsach,
wichrząc
pochodnie w moich wargach,
podczas gdy
ja
na prawą dłoń
bezwiednie
wkładam rękawiczkę
z lewej ręki.
Tysiące schodów przede mną -
zdaje mi się,
że
są trzy.
Idę
myśląc, że
frunę.
Słońce
gasi zatopiony w nim
róg półksiężyca -
dzień się w noc
zanurza,
kiedy prosisz:
"Uśmiechnij się i zabij mnie.
Czuję,
jak żyję w środku wątpliwości.
Dostaję
pomieszania każdego dnia,
kiedy
patrzę na ból wokół mnie.
Czy człowiek
istnieje po to tylko,
by oznajmiać:
oto ja, we własnej osobie?
Uśmiechnij się i zabij mnie.
Myśl moja
odbiegła od rzeczywistości,
by
z obłokami w oddali
bujać swobodnie.
I my -
samotni w miłości,
którzy
stworzyli własny, tajemny świat
znany
jedynie bogom,
bo
śmiertelnych bez reszty
pochłonęła ziemia.
Uśmiechnij się i zabij mnie.
Jutro
spróbujesz objąć księżyc,
przywykniesz
do przymusu zimna,
wyprzesz się
marzeń,
pokornie
zniesiesz ciszę,
policzysz
czas w dokładnych liczbach,
a potem
nakarmisz smutkiem
łabędzie
i
niebo..."
Nagość prawdy?
Sadyzm przyjacielskości?
Niczym
bezinteresowna matka
wszystkiego,
co wyjątkowe -
uśmiechnęłam się
i zabiłam.
Komentarze (2)
powiem krótko : według mnie genialny wiersz..
bardzo mi sie podoba.. zdecydowanie jestem na tak.
pozdrawiam
wow ale wiersz mnie aż zatkało fantastycznie oddany
klimat zawładnia czytelnikiem czytasz go pożerając -
brawo:)