Walentynki
To się wydarzyło naprawdę. Zanim się to wydarzyło podkochiwałem się w bohaterce opowiadania. Ale nikomu nigdy do tego się nie przyznałem. Czynię to niniejszym...
To była niedziela. Zimna, mroźna. Ale
jaka niby miała być, skoro to środek
lutego.
Nie lubiła niedziel. To był jej najgorszy
dzień w tygodniu, gorszy nawet od sobót, za
którymi też nie przepadała.
Jej koleżanki ze szkoły wręcz nie mogły
doczekać się tych dni tygodnia, a jej
ciągnęły się one w nieskończoność. Spędzała
je samotnie zamknięta w swoim pokoju z
jedyną przyjaciółką, jaką miała od chwili,
gdy nauczyła się czytać.
Tą przyjaciółką była książka, a właściwie
setki książek, które niemalże chłonęła
każdego weekendu, a które pozwalały jej
zapomnieć o samotności i były jedynym
sposobem na nudę.
Pochodziła z bardzo wierzącej i
praktykującej rodziny. Jej rodzice każdy
wolny czas spędzali w Kościele modląc się,
lub pomagając sprzątać Kościół, plebanię,
uczestnicząc we wszystkich spotkaniach,
jakie ksiądz wiecznie zwoływał, a nawet
śpiewając w kościelnym chórze, pomimo braku
słuchu i głosu.
Dlatego, odkąd zrozumiała, że w jej
przyjściu na świat bocian nie odegrał
żadnej roli, nie mogła zrozumieć, jak to
się stało, że była jedynaczką żyjąc w tak
bardzo przestrzegającej przykazania Boże
rodzinie… Stosowanie antykoncepcji nie
wchodziło w grę. Czyżby jej rodzice zrobili
to tylko ten jeden raz w życiu?
Mało prawdopodobne, ale chyba możliwe,
skoro oboje różaniec wypuszczali z rąk
jedynie wtedy, kiedy musieli załatwić swoje
potrzeby fizjologiczne.
Tymczasem ona sama od jakiegoś czasu
zaczęła się obawiać, czy aby jej ten choćby
jeden jedyny raz w życiu będzie pisany…
Wszystkie jej koleżanki już dawno nie były
dziewicami, przynajmniej tak się zarzekały,
a ona jeszcze nigdy chłopaka nawet za rękę
nie trzymała, a co dopiero mówić o innych
męskich częściach ciała. A przecież
niedawno skończyła osiemnaście lat. Za rok
Matura!
Ale jak niby miała zbliżyć się do chłopaka,
skoro jedyni ludzie, jakich kochała, od
zawsze wpajali jej, że najważniejsza jest
wiara w Boga, modlitwa, uczęszczanie do
Kościoła, a gdy tylko pojawiły się jej
włosy pod pachami, niemal codziennie
słyszała o czystości przedmałżeńskiej i
piątym przykazaniu Bożym.
Dlatego odwiedziny mało religijnych
koleżanek, czy kolegów u niej w domu raczej
nie wchodziły w rachubę, a tym bardziej
spotkania z przyjaciółmi poza domem.
Zresztą wszyscy wiedzieli o fanatyzmie
religijnym jej rodziców i ją również tak
postrzegano. Przecież każdą wolną chwilę od
nauki spędzała z rodzicami, czyli
przeważnie w Kościele, dlatego specjalnie
się do niej nikt ze swoją przyjaźnią nie
kleił.
Gdyby jeszcze chociaż była matołem, to
pewnie musiałaby całe popołudnia i weekendy
wkuwać matmę, chemię i inne przedmioty, a
wówczas nudy by nie zaznała, ale gdzie tam.
Nigdy nie musiała się uczyć, wszystko
zapamiętywała z lekcji i właściwie jedyny
czas, jaki poświęcała nauce, to ten
przeznaczony na odrabianie zadań domowych,
co dla takiej, jak ona szóstkowej uczennicy
nie stanowiło problemu i zajmowało niewiele
czasu.
Pewnie w podzięce za prowadzenie tak
przykładnego trybu życia, Pan Bóg obdarzył
ją niezwykłą urodą i figurą. Wprawdzie
skutecznie, również za namową rodziców,
tuszowała walory swojego ciała, nosząc
luźne ciuchy i nie malując się (szminki
nawet jeszcze sobie nie kupiła, a pożyczyć
nie miała od kogo), to jednak latem, lub na
Wf-ie ukryć swe wdzięki było jej dużo
trudniej.
A wdzięki miała i to jakie!. Długie,
szczupłe nogi, zgrabna pupa i duże jędrne
piersi przyciągały uwagę nie mniej niż
piękne rysy twarzy, której makijaż był
właściwie zbędny.
Chłopcy mieli dylemat, bo tu niby świetna z
wyglądu laska, a z drugiej strony
dziwaczka, „moherowy beret”, obiekt drwin
wytykany palcami. Jak tu do takiej się
zbliżyć, czy z taką się gdzieś pokazać?
Jedynie Jarek, kolega z klasy, nigdy się z
niej nie nabijał, nigdy jej nie dokuczał, a
raz to nawet powiedział do swoich kumpli,
którzy ją przedrzeźniali:
- Dajcie jej święty spokój, co wam
zrobiła?
I gdyby nie fakt, że każdy się go bał, bo
był dobrze zbudowany i ćwiczył judo, to z
pewnością mógłby się wówczas narazić na coś
więcej niż tylko drwiny za plecami.
Kto wie, gdyby Jarek był dobrze ułożonym
chłopcem, którego co niedziela można
spotkać w Kościele, to może zwróciłaby
wówczas na niego uwagę. Ale jak się jest
rockmanem chodzącym w skórzanej kurtce, w
długich włosach, jeździ się jak wariat na
motorze i nigdy nie zagląda do Kościoła, to
to nie jest partia dla takiej dziewczyny.
Ta niedziela nie miała różnić się od
innych. O ósmej pobudka, poranna toaleta,
trochę pokrzątała się po domu, śniadanie,
małe sprzątanko, później obowiązkowo msza
na 11-tą, powrót do domu, przygotowanie
obiadu, a po obiedzie czytanie książki,
zapewnie kolejnej z tych już przynajmniej
dwa razy przeczytanych. Wszystkie książki z
domowej biblioteczki przeczytała
przynajmniej dwukrotnie. Dobrze, że miała
ich naprawdę sporo, więc do niektórych
naprawdę tęskniła. Wyboru specjalnego, by
robić co innego nie miała. Komputera
rodzice jej nie kupili, bo to wymysł
szatana, a telewizora, który o dziwo był w
domu, nie lubiła oglądać, gdyż i tak
musiałaby patrzyć na to, co oglądają
rodzice, a raczej słuchać ich głośnych
komentarzy pełnych pogardy dla bezbożnych
nieudaczników sprawujących w Polsce władzę,
z których niemal każdy jest Żydem, co w ich
mniemaniu jest najgorszą przypadłością,
jaka może człowieka w życiu spotkać.
Akurat zjedli obiad i właśnie zastanawiała
się po jaką dzisiaj sięgnie książkę, gdy
nieoczekiwanie zadzwonił dzwonek u drzwi.
Spojrzała ze zdziwieniem na rodziców, ale
ich miny też wyraźnie świadczyły o tym, że
nikogo się nie spodziewają.
Już miała poderwać się z krzesła, ale
ojciec zrobił to szybciej. Siedział
najbliżej drzwi i to on je otworzył.
Dobrze, że wciąż siedziała, bo na pewno
upadłaby z wrażenia.
W drzwiach stał…Jarek. Drzwi oddzielające
przedpokój od pokoju mieli rozsuwane, a, że
były akurat rozsunięte, doskonale było je
widać z pokoju.
Trzymał bukiet róż i zamarł, nie mogąc
wydobyć z siebie głosu. Nie spodziewał się,
że ujrzy jednocześnie i Anię i jej
rodziców. A ci patrzyli na niego jak na
jakąś zjawę. Oto nagle w drzwiach staje
jakiś olbrzym w długich włosach,
wycierusach, czarnej kurtce i naręczem
czerwonych róż. Można osłupieć.
Na kilka sekund zapadła absolutna cisza.
Cisza której mógłby pozazdrościć pusty
Kościół.
Wreszcie, całe szczęście, bo ziąb z
korytarza wdarł się do mieszkania całym
sobą, Jarek przemówił:
- Dzień dobry. Dzisiaj są Walentynki,
pomyślałem, że może zaproszę Anię na
herbatę do kawiarni.
Wszystkie trzy pary oczu wbiły się z
impetem w przybysza, który wciąż stał w
otwartych drzwiach coraz bardziej
wyziębiając mieszkanie. Nadal każda z
trzech otwartych buź domowników
milczała.
Ania czuła, że jest purpurowa. I ze wstydu
i ze strachu. Poczuła zimny dreszcz, który
przeszył jej ciało. To pewnie przez ten
ziąb. Zanim zdążyła zareagować i zrobić
cokolwiek, upłynęła cała wieczność.
Przeczuwała, co zaraz nastąpi i się nie
myliła. Pierwszy ocknął się jej ojciec.
-Kim pan jest? Po co pan przyszedł? Ania
musi się uczyć, nie ma czasu na głupoty.
Nie zadaje się z jakimiś Satanistami, co
Boga nie szanują i tylko im grzech w
głowie.Za rok ma maturę. Proszę się wynosić
i więcej tu nie przychodzić.
Jarek chciał coś powiedzieć, ale nie
zdążył. Podbiegła do niego mama Ani i
wypchnęła go przerażonego i zawstydzonego
za drzwi, które zamknęła z dużą siłą.
Ania wciąż siedziała ze wzrokiem wbitym w
zamknięte drzwi. Nic do niej nie docierało.
Widziała gestykulujących, mocno
rozsierdzonych rodziców, którzy coś jej
usiłowali wytłumaczyć, ale nic nie
słyszała. Nie wie, kiedy znalazła się w
swoim pokoju i nic nie pamięta, co później
robiła.
Kiedy następnego dnia przyszła spóźniona do
Szkoły i weszła do swojej klasy ujrzała
przerażający widok. Niemal wszyscy w klasie
płakali. Po chwili dowiedziała się, że
Jarek wczoraj popołudniu rozbił się jadąc
na motorze. Uderzył z dużą prędkością w
drzewo. Zginął na miejscu.
Niedawno spotkałem Anię, przypadkowo. Wciąż
nieźle wygląda i wciąż skutecznie kryje
swoje wdzięki pod czarną długą suknią,
którą nosi na co dzień.
Rodzice są dumni, że ich córka poświęciła
życie Bogu.
Komentarze (33)
nikt by lepiej nie ułożył, tego scenariusza jak samo
życie..
kłaniam:))
Wzruszajaca historia, refleksje zostawiam sobie,
pozdrawiam.
Piękna i wzruszająca choć smutna historia:)pozdrawiam
cieplutko:)
Witam serdecznie po przerwie. Piękna i smutna
historia. Podoba się bardzo. Pozdrawiam Marku :)
czy musiało tak skończyć - smutna historia ciekawie
opisana:-)
pozdrawiam
Przepiękna historia... Wzruszająca.
Miło cię czytać znów Marku :*)
Witaj, Marku
Przeczytałam. I zadaję sobie pytanie, co by było,
gdyby Ania poszła z Jarkiem do kawiarni; jak ułożyłyby
się ich losy?
Pięknie piszesz.
Witaj, historia Anny, bardzo ciekawa.
Uwazam, ze za Anny samotnosc, odpowiadaja rodzice i
brak ich milosci.
Pozdrawiam, w Dniu Zakochanych.:)
na wybór czy decyzję * sorki :)
smutna lecz piękna historia życiem napisana
żal mi i tej dziewczyny i tego chłopaka
rodzice nieraz mają bardzo duży wpływ za wybór dzieci
czy to w wyborze szkół czy dalszego życia
Pozdrawiam :)
Piękna życiowa historia która mogłaby dotyczyć wielu z
nas.
Skłaniasz do refleksji.
Pozdrawiam:)
Wszystkiemu winna nietolerancja i uprzedzenia.
Każdy człowiek powinien dostać szansę pokazania jakim
naprawdę jest.
Świetne opowiadanie.
Pozdrawiam serdecznie Marku :)
Czytałam bez mrugnięcia.Przesadna nadgorliwość niszczy
życie,nie niesie nikomu nic dobrego..A dom wpaja..i co
potem z tego wynika..Pozdrawiam serdecznie..
Piękna historia z Twojego życia i puentowałbym jak
Anna:) pozdrawiam
Potwierdziłeś moje przeświadczenie, że to dom
kształtuje postawy dzieci. Szkoda, że niektórzy
rodzice są tak nieodpowiedzialni.