We troje (odc. 30)
Przerwał, a ona nic nie mówiła przez jakiś
czas. Myślał nawet, że zasnęła. Spojrzał na
nią i dodał:
-Leo, teraz mnie znasz lepiej. Wiesz, że
mam krew swoich braci na rękach i hańbę na
swoim imieniu…. Leo …kochana…. wybacz mi….
– zakończył swoją spowiedź i zamilkł.
Oczy młodej kobiety były już suche, ale
jeszcze widać było ślady łez na jej twarzy,
tak jak i na jego piersiach, na których
trzymała swoją głowę, słuchając tej
zatrważającej opowieści. Coś jednak jej
mówiło, może jakaś kobieca intuicja, że nie
wszystko było takie oczywiste i
jednoznaczne w tym wszystkim, co usłyszała.
Czuła, że coś się w tym wszystkim nie
zgadza, jeszcze nie wiedziała co, więc
milczała.
Pracowała w Warszawie wśród AK-owców i nie
mogła sobie wyobrazić, że kompania, duży
oddział partyzancki ZWZ, pozwoliła się
wtedy tak łatwo wprowadzić do pułapki NKWD
i dała się im wyłapać. Chwyciła się myśli,
że musiało być coś w tym wszystkim jeszcze,
o czym nie wiedział Tadeusz, tak boleśnie
się oskarżający przed nią, bez żadnych
nawet prób usprawiedliwienia się.
Była zamyślona i dopiero po chwili szepnęła
z trudem:
-Bóg jest miłosierny, a „jak śmierć potężna
jest miłość”. (*)
Spojrzała na niego swymi jasnymi oczami,
dotknęła delikatnie dłonią jego twarz i
pocałowała kilka razy jego silne piersi.
-Nie wiem, co powiedzieć, najdroższy,
oprócz tego, że kocham cię i chcę być z
tobą. Chcę być twoją żoną, tak jak sobie
obiecaliśmy cztery lata temu i tak jak to
przyrzeczenie odnowiliśmy miesiąc temu, w
tym samym miejscu, co teraz. Kocham cię do
szaleństwa, jak dziecko kocha swojego ojca
lub matkę. Tadziu, mój jedyny, przywiozłam
ze sobą w walizce piękną, białą suknię i
biały welon, myśląc, że może zaprosisz mnie
na nasz ślub tutaj, w kościele we Lwowie.
Liczę na to, że tak się stanie, dzisiaj lub
jutro. Czerwiec to cudowny miesiąc, nie
musimy czekać do Bożego Narodzenia.
Zaskoczyła go tą wypowiedzią o ślubnej
sukni bardziej, niż przewidywał. Czyżby nie
zrozumiała w pełni sensu jego spowiedzi?
Dotknął jej twarzy, obrócił i skierował
tak, by patrzyła w jego oczy.
-Leokadio, czy ty wiesz, z kim chcesz się
związać? Czy ty wiesz, z kim chcesz wziąć
ślub? Czy ty wiesz, po tym co ode mnie
usłyszałaś, jakie „wiano” wnoszę do naszego
małżeństwa?
Była zagubiona, słuchając tych jego
wszystkich samooskarżeń. Nie wiedziała,
jakie znaleźć słowa, by go wtedy ocalić od
dalszego odzierania się z godności i honoru
człowieka i oficera - przed nią, którą
kochał i która jego kochała nad życie.
„Wiano”, które wnosił do ich wspólnego
życia, było na pierwszy rzut oka
przerażające, ale ona wiedziała, że jej
miłość to wszystko przetrwa, „wszystko
przetrzyma”.
Zaryzykowała. Zawsze była wdzięczna Bogu za
to, że podsunął jej wtedy taką odpowiedź
dla kochanka, którą udzieliła patrząc mu
prosto w oczy:
-Tak, najdroższy mężu. Wiem już wszystko i
jestem tobą zachwycona. Mam nadzieję, że i
ty się zachwycisz mną, gdy się o czymś
dowiesz…
Po takich jej słowach nastrój Tadeusz
zmienił się w jednej chwili.
-Wiem o tobie tyle wspaniałych rzeczy, że i
bez tego jestem zachwycony – uśmiechnął się
do niej, po raz pierwszy od ponad trzech
godzin i pocałował kilka razy jej
dłonie.
-No, to teraz uważaj – ciągnęła Lesia.
-Moja mama mówiła mi, że zanim urodził się
jej najstarszy syn, mój braciszek,
Grzegorz, to jej ciało zachowywało się dość
dziwnie. To samo powtórzyło się, gdy miał
przyjść na świat Karolek, mój drugi brat,
który już nie żyje, bo zmarł w
dzieciństwie. To samo powtórzyło się
również wtedy, gdy ja miałam się urodzić.
Dla mamy było to już prawie pewną
informacją, co się naprawdę święci.
Tadeusz patrzył na Lesię i nie rozumiał,
czemu mówi o tak starych czasach.
Uśmiechnęła się do niego i pocałowała go w
sam środek czoła.
-Najdroższy, mama miała wymioty, których
pochodzenia początkowo nie rozumiała. Nie
znosiła także przez pewien czas zapachu
masła czy sera, już nie pamiętam. Na
dodatek nie miała też krwawienia, które
nawiedza każdą dorosłą kobietę w każdym
miesiącu.
Tadeusz, zamyślony, w dalszym ciągu nie
rozumiał, o co jej chodzi i patrzył na nią
zdziwiony. Co tu ma do rzeczy stan zdrowia
jej mamy kilkadziesiąt lat temu?
Lesia znów go pocałowała i dokończyła z
uśmiechem:
-Tadziu, gapo jeden najdroższy, chcę ci w
ten sposób powiedzieć, że mnie to samo
spotkało. Mam niby nie wiadomo skąd
nudności i wymioty, nie znoszę zapachu sera
i mleka, nie mam miesiączki, choć powinnam
mieć. To wszystko razem sprawia, że myślę –
wzięła jego dłoń i położyła ją na swoim
łonie - jestem niemal pewna, że mam tutaj
twoje dziecko. Twoje – nasze dziecko jest
tutaj, mój najdroższy, niewinny chłopczyku
– uśmiechnęła się szeroko i znów go
pocałowała, widząc jego zdumioną minę.
Teraz wreszcie zrozumiał. Podniósł się na
kolana, nachylił nad nią i zaczął całować
jej włosy, twarz, usta, oczy.
-Jesteś zachwycająca, Leo! – powtarzał –
Lesiu, moja najdroższa Lesiu, moja ukochana
żono!
Roześmiała się radośnie, objęła go,
przyciągnęła do siebie i przywarła z całych
sił do niego.
Nie była przecież zbyt silna, raczej
szczupłej i delikatnej budowy, ale tym
razem odczuł jej mocny uścisk. Też się
roześmiał i stwierdził:
-O! jaka silna jesteś! Chyba nie dałbym ci
rady!
-No pewnie! Jestem silna, bo teraz jesteśmy
we dwie – odpowiedziała rozpromieniona.
-We dwie? – zapytał. –A skąd wiesz, że to
ona, a nie on?
-Dlatego, że moja mama nie lubiła zapachu
masła i sera, gdy była w ciąży z Grzesiem i
Karolem, natomiast nie znosiła zapachu
mleka i jajek, gdy spodziewała się swojej
ślicznej córeczki, czyli mnie. Właśnie
teraz to sobie przypomniałam, mój milutki.
Ponieważ ja też nie lubię teraz zapachu
mleka i jajek, to trzeba wnosić, że
będziemy mieć naszą śliczną córeczkę! –
roześmiała się perliście.
-Jednak chłopczyk też byłby śliczny, taki
jak ja byłem – odrzekł i ścisnął ją tak
silnie, że zapiszczała w niebogłosy.
Zaśmiewali się oboje i całowali, znów
szczęśliwi, czuli dla siebie, delikatni w
pieszczotach, rozkochani w sobie.
Te kilka godzin jego zwierzeń oddaliło ich
nieco od siebie, ale teraz znów obcowali ze
sobą w cudownym upojeniu i z namiętnością,
jakby chcąc odrobić straty i pokonać
wszystkie niegodziwości, o które oskarżał
się Tadeusz. Szeptała najczulej jego imię,
a on dziękował jej za cud ich spotkania i
miłości, która „wszystko przetrzyma”.
Słodycz jej ust, piękno jej oczu sprawiło,
że znów odzyskał ogromną chęć do życia.
-Tak – przyznał jej rację na koniec tej
niezwykłej nocy. –Musimy iść we dwoje i
powtórzyć przed obliczem Boga, że jesteśmy
mężem i żoną.
Jeszcze nie umiał zapamiętać, że byli już
we troje.
(*) Pieśń nad pieśniami, 8:6
Komentarze (9)
Waldi
Dziękuję i pozdrawiam.
:))
Amor
Bardzo się cieszę, że się podoba.
Bardzo dziękuję za wizytę, komentarz i zapraszam
ponownie.
Pozdrawiam.
Cudowna historia, jest nadzieja
Anna
Ola
Bardzo mi miło, że się podoba. Odcinki publikowane
jeszcze do Świąt chyba będą takie ciepłe i "miłosne",
apotem zobaczymy, czy i co będzie.
Bardzo dziękuję za wizyty, miłe komentarze i
zapraszam.
Pozdrawiam.
Piękne zakończenie bohaterów tej wojennej historii.
Miłość jest najważniejsza i jeśli jest prawdziwa
pokona wszystko!
Nie czytałam tamtych odcinków
Zgadzam się z Motylkiem
Pogodnych Swiat i dziękuję
Madame Motylek
Do Świąt odcinki chyba nie mogą być nie-pozytywne.
Jest szansa, że będą tylko takie miłe i pozytywne jak
ten dzisiejszy.
Dziękuję za wizytę i komentarz.
Pozdrawiam.
Nareszcie coś pozytywnego i pięknego się wydarzyło w
tym wojennym czasie:)
Oby im się we wszystkim darzyło.
Pozdrawiam:)