Wędrowiec
Usiadł na ławce pod kasztanem,
Wyjął coś z torby, zaczął grać.
Widać, że był kolegą z wiatrem,
A słońcu jakby chciał coś dać.
Ja pomyślałem „kto to taki”?
Czy to na pewno Jego świat?
On siedząc jakby dawał znaki,
Komuś z kim spędził wiele lat.
I ptaki nagle się zleciały,
Kwiaty puściły piękną woń.
Niebo przybrało kolor biały,
Motyl ozdobił Jego skroń.
Siedziałem obok jak z kamienia,
Bez ruchu, jakby w jakimś śnie
Bo człowiek tamten był bez cienia,
A Jego oczy niczym w szkle.
Nagle swą twarz odwrócił do mnie,
Patrzył przez chwilę, uśmiechnął się,
A ja poczułem błogi spokój
Jak gdybym był w rozkosznym tle.
I podszedł do mnie ten wędrowiec,
Tak jakoś bezszelestnie szedł,
Unosząc się jak liść na wietrze,
Jak pyłek co w powietrzu biegł.
I usłyszałem takie słowa:
„Człowieku nie myśl, że to sen,
Ja jestem po to by wędrować,
By budzić życie, koić lęk".
I odszedł w blasku w stronę nieba
A za nim smuga, światła blask
I kto to? Mówić nie potrzeba
Bo tego nie wie żaden z nas.
To był ten człowiek co pociesza,
Gdy myślisz, że nie można żyć.
On Twe nadzieje zmarłe wskrzesza
Gdy czujesz, że już nie ma nic.
I uwierz w Niego, jest Twym bratem
On zawsze tu pomoże Ci
On równoległym rządzi światem
Tym, w którym spędzisz przyszłe dni.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.