Wędrówka po górach
Byłam w górach
i widziałam wędrujących ludzi,
którzy przemierzali trudne szlaki.
A ja bałam się pójść choć jednym z nich
i wybrałam ten najłatwiejszy,
który wcale nie prowadził na wyżyny.
Długo stałam w miejscu,
aż spotkałam kogoś,
kto podał mi swoją dłoń.
Podziwiałam tego człowieka za siłę
i nie wierzyłam,
że można wybrać trudną drogę
i dojść tam, gdzie się chce.
A On szedł, szedł i szedł
i nie lękał się niczego...
I właśnie On, ten wielki pasterz,
pomógł zbłąkanej owcy, którą byłam ja.
Podniósł mnie z ziemi, przytulił do
serca
i chciał, bym poszła z nim.
Lecz ja nadal bałam się,
nie wiedziałam czy dam radę
dojść na sam szczyt.
I nie poszłam z nim...
A potem czułam tylko wielki żal,
że wybrałam łatwiejszy szlak,
bo widziałam, że On wznosi się wyżej i
wyżej...
A ja z rozdartą duszą tkwię dolinie,
nie wiedząc kim tak naprawdę jestem.
A On doszedł na szczyt
i na pewno czuł się cudownie.
A ja patrzyłam w górę ze smutkiem,
bo widziałam,
że On, choć blisko nieba,
coraz bardziej gasnął.
I odszedł wielki pasterz,
który chciał mi pomóc.
I nie było już nikogo,
kto podniósłby mnie z ziemi
i wytyczył właściwy szlak.
Próbuję iść drogą,
którą On wytrwale przez życie szedł,
ale jakoś mi trudno
i jakoś tak smutno
bo nie ma już Go wśród nas.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.