Wie, że było tolatem
Wiśnio - branie Płachta czerwieni całe zakryła niebo To moje w sadzie drzewo, czerwonymi wiśniami pokryło Czas mi na żniwa, na ich z drzewa zbieranie Czas bym dobra ziemskie nie stracił na zmarnowanie Ranek wyostrzył promieniami moje wiśniowe drzewo Zabieram się za wiśni zrywanie, co żywo Poprzez konary zieleni widzę, że nadchodzi ona – urodziwa W sukience w koronkach w dłoni mały wiklinowy koszyk trzyma Podchodzi bliżej w sukience w bieli z krótkim rękawem Niezgrabnie koszyk w dłoniach przekłada z rąk do rąk Patrzy na mnie z pod powiek ,cudownym wzrokiem Czeka na mój gest , na zaproszenie , proszę wstąp Witaj dziewczyno , witaj z koszykiem do owoców zbiorów Powiedz skąd przybywasz , z jakiej pięknej krainy Rzecze ona , jestem Twoją sąsiadką z za płotów Przyszłam , widzę tutaj roje wiśni, duże na krzakach maliny Zbierać możesz piękna pannico sąsiadko, skąpo ubrana Owoce z drzewa ,nie te z parteru lecz z jej korony drzewa Musisz wejść drabiną miedzy konary , tam owoce dla Ciebie Mnie przyjdzie trzymać drabinę, byś mogła chodzić po drzewie Bez ceregieli dziewczyna nogę na szczebel stawia, Koszyk zabiera z sobą, oburącz szczeble trzyma Uśmiechem mnie zachęca do trzymania drabiny Jakoś słodko mi się zrobiło na widok tego uda , zgrabnej dziewczyny Gdy już nastąpiła na piąty szczebel , zerknąłem nieśmiało ku górze O Boże, oczy me widzą , różowe , piękne wzgórze Mgła mi oczy zalewa – widzę to wszystko, już nie ma drzewa Jest tylko drabina , na niej ona , moja dusza zgubiona, radością śpiewa Już się nie wstydzę, jestem pod wrażeniem tego różowego wzgórza Pełno we mnie czegoś , co góry porusza Idę po szczeblach za tym wzgórzem, głową prawie go dotykam Pozwala, nie oponuje , czeka, w szumie liści, czeka , czeka By zapewnić jej bezpieczeństwo , obejmuje jej nogi i trzymam w sobie Stoimy chwile, wiśnie czerwone, wiśnie nadobne Koszyk jej z rąk wypada ,opuszczony spada na ziemie My razem z nim , coraz bardziej ku sobie Trzymam ją w objęciach , ustach moje na białym rękawku Twarz moje przy jej twarzy policzkami w dotyku Ptaki z drzewa zebrały się do lotu , łopocząc skrzydłami My w ciepłym w objęciu ,– tylko niebo, tylko niebo nad nami Krzyk , ten najpiękniejszy z wszystkich krzyków rozkoszy Zagłuszył mój sad , poruszył konary , wiśnie czerwone, same spadały Nastąpiła cisza, bezdech, wiatru grającego melodię w trawie było słychać Wróciło słonko , ciepłym nas tuliło, natura w ciszy zaczęła znów oddychać Dziewczyna wysmyknęła się z moich objęć tkliwych Otrzepała sukienkę, poprawiła swoje długie włosy Zwinna jak gazela uciekając przeskoczyła ploty Pusty koszyk leży, była ona , czy to tylko moje maligny Autor:slonzok
Komentarze (1)
Wiersz ciekawy. Już sam tytuł przyciąga.
Jednak widzę, że dotychczas nie był zauważony.