Wieczerza Saturna
Cichutko w wypalonej mgle,
pod stopami tylko śnieg przemawia,
dreszcze serca łaskoczą dusze,
w góre po czterech kamiennych schodach,
do podstęplowanego pokoju,
z lodowatymi witrażami w przedwojennych
oknach,
jeszcze syczą i oddychają ciepłe
potrawy,
najbliżsi kruszą, postacie świętych na
opłatku.
Saturn niezapowiedziany gość,
bez pukania uchyla drzwi,
w tanecznym kroku,
zbliża się ku stołowi, krecąc piruety,
prosi o dodatkowe nakrycie,
pomrukując, "chcę jeść i chcę być
spożyty",
jego ciało jednolite,
przyprawione światłścią,
balsamem wyciśniętym z lśniącej zorzy,
nie widać organów,
w powietrzu zapach landrynkowego olejku,
słychać spadające łańcuchy,
żelazne pierścienie, wydaja dzwięki,
zaklęć, kolejnych przekleństw,
które znikaja z echem.
Saturn upłynniony w garcu ze złotem,
znowy wzrasta
plączą się kończyny,
wyrastające ze środka ożwionego pnia,
jak gałęzie młodego drzewa, trudno je
zliczyć.
Najbliższym źrenice wirują w oku,
wypadaja wszystkie siwe włosy,
z przerażenia pękająca skóra szybko się
goi,
mięśnie wiotczeją, kości łamią,
ze zmarszczek pociętych żyletką,
wypływa złota substancja,
słomkowa herbata alchemików.
Tylko na chwilę wszyscy znikają,
jeszcze przed piatą powrócą.
Zapanował pokój,
smutek ogarnął najbliższych przy
wieczerzy,
nic się nie zmieniło,
tyle między nami różnic,
Saturn kwitnie, owocmi wielu drzew,
przemawia,
zapraszając mnie poznaliście całego,
i ja poznałem was całych,
wy zjedliście mnie, ja zjadłem was.
Pokochaliście rozwodnika z Sofią,
teraz jesteśmy jednym,
ucałowani przez Boskie Dzięciątko,
zrodzone w chwale dla tej ziemi.
Żegnając się pogłaskał Jezusa w
stajence,
zapalił świtełka na choince,
żarówkę w betlejemskiej gwieździe
wyszedł z wyprostowanym moralnie
kręgosłupem,
spacerując śladami światła.
"Beatus homo qui invenerit hanc scientiam
et cui affuit providentia Saturni".*
*"Błogosławiony człowiek, który znajdzię tą wiedzę i na którego spłynie mądrość Saturna". Aurora Consurgens
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.