Wieczór na wsi (odc. 20)
Wróciłyśmy z Leokadią prawie o zmierzchu do
domu, na podwórku ktoś się kręcił.
Poznałam, że to moi bracia, Józef i Kazik,
jeszcze zapracowani i krzątający się w
obejściu, jak to się zdarzało nawet w
okresie jesienno-zimowym. Podeszłyśmy i
przedstawiłam ją moim chłopakom:
-To moja przyjaciółka Lesia z Włocławka.
Razem żeśmy niejedno przeżyły od czasu, gdy
Niemcy nas zabrali do wywózki do pracy.
Kaziu zdjął czapkę i ucałował ją w rękę,
mówiąc:
-Miło mi panią poznać. Jestem Kazik.
Józek też nie mniej elegancko podał jej
rękę i się przedstawił.
Otworzyły się drzwi i mama się odezwała:
-Chodźta, dziecioki, na kolacjum, ale to
już, bo zaro trza iść spać.
Uśmiechnęłam się i zaprosiłam Lesię do
środka, a za niedługo obiecali przyjść
także do domu Józef i Kazik.
-Witumy panium tutej, panno Lesiu, czym
chato bogato. Marychna dużo num o panience
opowiadała – odezwała się mama na
powitanie, a potem przywitał się jeszcze z
nią nasz tata i Rysiek.
Na końcu z kącika wyszedł Władek, który jak
się okazało przyszedł tu po swojej pracy,
by się spotkać ze mną. Teraz codziennie już
przychodził, o czym Kaziu mówił, że „w
konkury”.
Też się przedstawił i przywitał się ze mną
i z moją przyjaciółką. Władek jak zawsze
był najbardziej z nas wszystkich wygadany i
uprzejmy. Wiadomo, był obyty w towarzystwie
z tego powodu, że mieszkał i pracował przed
wojną w Radziejowie i ostatnio w
Bydgoszczy, a nawet jakiś czas wcześniej w
Warszawie.
-Jestem Władek, studiowałem w Bydgoszczy i
w Warszawie, a teraz praktykuję w Skalińcu
– tak się przedstawił. Powiem szczerze, że
trochę mnie to zamurowało i zrobiłam
wielkie oczy. Jego siostra Regina też była
mocno zaskoczona, bo zapytała:
-A co ty żeś, Władziu, tam w tej Warszawie
studiował, bo nic nie wiedziałam?
-Jak to co? – zapytał. – Butologię
stosowaną, oczywiście.
Wszyscy się żeśmy roześmiali, za wyjątkiem
Lesi, która najwyraźniej nie zrozumiała
żartu, nie znając jak dotąd profesji
Władka. Ten to zauważył i pospieszył z
wyjaśnieniem w swoim stylu:
-Widzi pani, jestem szewcem, czyli
butologiem. Wiadomo wszystkim przecież, że
lepiej trzymać i mieć do czynienia z
szewcem, niż z doktorem. Lekarz zawsze
znajdzie u pani jakąś wadę, a szewc –tylko
zgrabną nóżkę pochwali i zawsze pomoże.
Wszyscy znaliśmy te jego żarty, więc znów
się roześmialiśmy, także i Lesia, która
teraz już mogła zrozumieć, o co w tym
wszystkim chodzi.
-Wielu było sławnych szewców w naszej
historii – powiedziała. – Choćby sławny
szewczyk Skuba, co wykończył niemieckiego
smoka w Krakowie.
-Nie wiem, czy niemieckiego, ale drugi
sławny szewc Kiliński w Warszawie wykańczał
Ruskich, dopóki oni jego nie wykończyli –
odparował Władek i znów wszyscy się
zaśmiali.
-Dobrze by było, żeby nasi szewcy i nie
tylko oni wykończyli wreszcie Niemców i
Ruskich, byłoby nam łatwiej tu żyć –
zakończyła Regina i zaprosiła nas
wszystkich do stołu. Przyszli też Józef i
Kazik, a ostatni jak zawsze wparował
Rysiek. Wszyscy żeśmy się króciutko
pomodlili i zasiedli do naszej skromnej,
wiejskiej kolacji w Turzyńcu.
Po kolacji Władek dał znak, że musi już
wracać. Chciałam go odprowadzić tym razem
choćby do furtki, więc zwróciłam się do
mojej przyjaciółki:
-Lesiu, wyjdę na chwilę z Władkiem.
-Oczywiście, poczekam tutaj –
odpowiedziała, a mama dodała:
-Panno Lesiu, niech się pani czuje tutej
jak łu siebie w dumu. Marychna tyle num o
pani naopowiadała, że ni mo się pani co nos
bać.
Władek był jak zwykle czuły i uśmiechnięty,
więc pewnie chętnie bym z nim dłużej
pospacerowała, ale było już późno, a tam
zostawiłam swoją przyjaciółkę. Więc
pożegnaliśmy się jak zawsze ostatnio
kilkoma pocałunkami i wróciłam szybko do
domu. Wkrótce też poszliśmy wszyscy spać,
zwłaszcza że Lesia była jednak zmęczona po
tej swojej długiej wędrówce i naszej
późniejszej przechadzce i po tych
wszystkich emocjach. Kaziu i Rysiu zasnęli
szybko, a my we dwie leżałyśmy jeszcze obok
siebie przez jakiś czas, szepcząc sobie do
ucha i śmiejąc się półgłosem.
-Przystojny ten twój Władek – powiedziała.
–Taki wysoki, dobrze zbudowany, elegancki.
Nic mi nie dotąd mówiłaś. A może to
tajemnica?
-Już teraz nie, zdaję się, że już wszyscy o
tym tutaj wiedzą.
Rozmowa nasza nie trwała jednak długo, bo
była tak zmęczona, że w którymś momencie
zasnęła. W związku z tym ja też poszłam w
jej ślady i uśmiechając się do moich myśli
wtuliłam swoją głowę w poduszkę i
zasnęłam.
Następnego dnia było od rana mroźno, szaro
i pochmurno. Próbowałam ją zatrzymać,
mówiąc, że zmarznie, zmęczy się, może ktoś
ją skrzywdzić po drodze, ale Lesia
wyjaśniła mi jeszcze raz:
-Mario, nie zatrzymuj mnie. Muszę wrócić
dzisiaj do Włocławka, a zaraz potem muszę
pojechać i poszukać mamy. Mam nadzieję, że
znajdę ją chyba gdzieś w Warszawie, u mojej
cioci. Jestem umówiona na przejście przez
zieloną granicę do Guberni w sobotę
wieczorem. Jak Bóg się nade mną zmiłuje, to
ocaleję i jeszcze się spotkamy,
siostrzyczko moja…
Kaziu niespodziewanie dla nas zaofiarował
się, ze ją odwiezie naszą dwukołową bryczką
do Kruszyna. Jakby nie było, to niemal
połowa drogi do Włocławka. Propozycja
została przyjęta z wdzięcznością:
-Dziękuję! Dzięki wam pierwszy kawał drogi
wygodnie pojadę!
-Lesiu, uważaj na siebie, proszę cię –
przestrzegałam ją jeszcze raz. -Wiem od
ciebie, że chcesz żyć także dla niego, dla
Tadeusza, żeby miał pewność, że ma do kogo
wrócić. Musisz wierzyć, że wróci.
-Tak, kochana, wiem i zawsze o tym pamiętam
- wyszeptała. -Kocham go i cokolwiek się
zdarzy, nie przestanę go kochać. Przyszłam
tutaj głównie po to, żeby się z tobą
pożegnać, Mario. Żeby tobie także
powiedzieć, że cię kocham jak swoją
najlepszą siostrę. Muszę się pożegnać, bo
nie wiadomo, czy i kiedy uda mi się wrócić.
Chcę ci podziękować, bo zawsze jesteś dla
mnie wsparciem i zawsze mnie pocieszasz.
-Nie wiemy, co nas czeka, ale będę na
ciebie czekała, Lesiu.
-Tak, nie wiemy, co nas czeka -
odpowiedziała. -Będę się modliła, byś była
szczęśliwa, Mario, może właśnie z Władkiem.
Pamiętajcie o mnie, a ja będę się za was
modlić.
Objęłyśmy się serdecznie i zobaczyłam łzę w
jej oku. Szybko ją przetarła i uśmiechnęła
się.
-Pozdrów i uściskaj tego swojego butologa.
On jest taki fajny. Nie bój się życia,
Mario, bierz je za rogi. A jeszcze lepiej –
oboje wspólnie to róbcie. Tak jak nam
nakazywała Gosia – żeby nasza Polska była
silna. Mówiłaś, że chcesz do niej się
wybrać i jej jeszcze raz za wszystko
podziękować…
-Tak, chciałabym jeszcze w listopadzie to
zrobić. Samszyce są niedaleko, można tam
dojechać kolejką. Może pojedziemy tam z
Władkiem.
-Pozdrów ją i ukochaj ode mnie. Mam
nadzieję, że kiedyś będę mogła jej zwrócić
te pieniądze, które na mnie wydała, ale
teraz nie stać mnie na to. Wszystko, co mi
zostało, to może pięćdziesiąt marek, nie
licząc tego, co odłożyłam na przewodnika.
Kaziu w tym czasie podjechał zaprzężoną w
gniadosza dwukółką. Nie mogłam z nimi
jechać, bo przecież musiałam coś robić w
tym naszym gospodarstwie, obowiązki na mnie
czekały. I tak przecież wczoraj Renia mnie
w znacznym stopniu wyręczyła.
A teraz Lesia usiadła na siedzeniu bryczki,
Kaziu cmoknął na konia i za chwilę byli już
na drodze do Kruszyna. Poszłam kawałek i
długo jeszcze machałam jej na pożegnanie,
aż mała sylwetka naszego powozu zniknęła
gdzieś we mgle, wśród oszronionych gałęzi
wiązów. Nie przypuszczałam, że nasze
ponowne spotkanie odbędzie się dopiero za
sześć długich lat. I że w tym czasie
otrzymam od niej tylko cztery listy,
chociaż napisała i wysłała ich do mnie w
sumie, jak potem mówiła, dwanaście.
Pozostałe gdzieś zaginęły.
Komentarze (7)
Waldi
No i bardzo dobrze, zapraszam ponownie. Wkrótce będzie
się działo, jeszcze ciekawiej.
Bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam.
no i dobrze .. że do Ciebie zajrzałem ..z
przyjemnością przeczytałem ..
Amor
Bardzo dziękuję i serdecznie pozdrawiam.
Stella Jagoda
Anna
Cieszę się, że moja powieść się podoba. Dziękuję za
odwiedziny, czytanie i miłe słowa komentarzy.
Serdecznie pozdrawiam.
Jak zawsze bardzo wciągająca opowieść
Takie historie moglabym czytac bez konca :)
Po przeczytaniu ważna konkluzja: przyjaźń ma ogromną
siłę!