Wielkamoc. Część I - Sprzątanie
Moja pierwsza próba prozatorska - opowiadanie autobiograficzne
Tytuł calego planowanego zbioru: Opowieści
prawdziwe
Kiedy to było – Wiktor dość dobrze nie
pamięta. Na pewno w tzw. okresie
burzliwych przemian – rok 1990, może 91 lub
2. Zbliżała się Wielkanoc. - Jak to na wsi:
wielkie – wiosenne porządki.
Zamierzał uprzątnąć pomieszczenia
warsztatowe, wielkie przemysłowe podwórko i
drogę prowadzącą do domostwa. Porządkami w
domu miały się zająć kobiety
Mieszkali – niby po srodku wsi, a
jednak z boku: długa ulicówka, z około
setką numerów – i tuż przy kościele – droga
do łąk i pól. Własnie przy tej drodze
mieszkali, pod numerem 41-szym, około 100 m
od głównej szosy. - Dalej już tylko
przygotowane ostatnio gminne wysypisko
śmieci - ale w dystansie około 1000 m.,
jeden rolnik chyba i kolejowy przejazd z
torowiskiem prowadzącym z Warszawy do
Małkini lub Bialegostoku.
Do istoty opowiania należy jednak – jak
się zdaje – jedynie sprzątanie obejścia
wraz z prowadzącą do niego drogą.
Dzień wcześniej – odbył spowiedź generalną
– z całego życia. Spacerowali z
zaprzyjaźninym kapłanem po kościelnym
ogrodzie - i Wiktor – krok po kroku
przemierzał przez swoje życie, przypominał
sobie występki i niegodziwości. Nie ominął
nawet występku z wojska, z ktorego
spowiadał się wczesniej, ale nie miał
mozliwości do tzw. zadośćuczynienia. To -
formalnie był występek w dosłownym -
materialnym znaczeniu prawa karnego, a sądy
RP – wciąż jeszcze nie były przygotowane,
aby dowodzić mógł swojej niewinności. Nie
pominął również nikczemnego slubu w obliczu
Pana Boga i zgromadzonych ludzi, gdy –
wobec innego zaprzyjaźnionego kapłana –
manipulując interpunkcją przysięgi
malżeńskiej – usiłował rozpazliwie ustrzec
się przed krzywoprzysięstwem. Siostra
zakonna z ośrodka Loreto – obecna na
uroczystości – odnotowała to w świadomości
i zawsze – zdziwionym we wsi ludziom
powiadała, ze Malgorzata i on – nie zawarli
slubu kościelnego.
Sama spowiedź trwająca około trzech
godzin zakończyła się aktem skruchy –
towarzaszącej zresztą przez czas
sakramentalnej czynności, rozgrzeszeniem i
zadaniem pokuty – w postaci odpowiednich
modlitw i jego przyrzeczniem poprawy.
Pokutę – niesurową – odprawił jeszcze tego
samego dnia.
Najbliższego następującego ranka –
odświeżony duchowo i odmieniony– zabrał się
do czynności sprzątającego. Zaczął od
drogi, na ktorą ktoś – bezpośrednio
wczesniej wyrzucił wielkie naręcza różanych
gałęzi – długich, kolczastych i suchych.
Wiktor pomyslał, że ktoś ogród uprząta i
wycina wszystko co kolczaste i twarde. Nie
zezłościł sie nawet, tylko porąbał w pół
dwumetrowe badyle, załadował na wózek i
postanowil spalić w suszarnianym piecu.
Było tego ogromne naręcze i woził dwa -
trzy razy, myśląc przy tym – skruszony, ze
pali je – jak całe - symboliczne zło tego
świata, jak jego ciernie – na chwałę i
cześć Chrystusa. Później - powtarzał
czynność wielokrotnie – dziwiąc się, kto
przywozi tego ciągle nowe naręcza i przez
lenistwo nie wywozi na śmieciowisko. - Nie
zuważył jednak nikogo. Nie wiedział nawet –
czy różane gałęzie pochodziły stale z
jednego źródła... - Naręcza powtarzały się
wciąż nowe – a on – nabożnie je spalał,
śpiewając przy tym fragmenty religijnych
pieśni, na częśc Pana odprawiając modlitwy
– szczęśliwy, ze ma możliwość – przez
ogień, oczyszczający ogień - oddawać chwałę
i cześć... - dla Pana Boga i swojego
Nauczyciela...
Ogarnęło go może wzruszenie, a na pewno
zapamiętanie w czynnościach pracy.
Sam sobie się dziwił, jakie w nim
zapanowało "uświęcające" uczucie, że nie
złości sie na nikogo, ale z pokorą i
wiernie – spala... - to wszysko, co już
nieprzydatne, co ktoś zechciał wyrzucić na
jego tzw. "barchowską" drogę. Dziwne to
było, zastanawiał się – skąd we wsi tyle
wielkich rożanych krzewów – a jednak... -
był jedynie szczęśliwy i wdzięczny.
Leków raczej nie przyjmował, lub połykał
jedynie małe dawki, bo uczyniłyby go
sennym, a roboty miał jeszcze mnóstwo. Z
czasem – stał się być może trochę pobudzony
i myśli mogł mieć nieco "rozbiegane".
Trwało to jednak dwa - trzy dni... – więc
nie dziwne.
W międzyczasie - gdy przy drodze nie
było niczego - grabił na podwórku mokrą
zeszłoroczną trawę, drzewne odpadki i
zbierał liczne odpady z papy do krycia
dachow, którą - jako źle położoną - zerwały
ostatne wichury. Wszystko to – w piec –
jako ofiarę za grzechy i na cześć
sprzyjającego nam Zbawiciela.
Zauważył, że mimo dużych odpadów smolnej
papy – dym z wysokiego komina leciał w
barwie białej. Z uwagi na ksztalt komina i
kolor dymu - przypomniała mu się transmisja
z powiadomieniem o obiorze nowego Papieża –
Jana Pawła... - II-go zresztą. Pomyślał
sobie w duchu – że biały dym... – może być
znakiem od Pana, iż ofiara zostala
przyjęta. Konstatował jednak, ze kolor dymu
może być też wynikiem spalania mokrej
trawy, ktora w dymie tworzy mocny, czasem
prawie mleczny opar.
- Takie też wnioski przyjął do swojej
świadomośći.
Przychodziły mu też inne myśli - dotyczące
jego osoby... - ale uznał je za wyraz
grzeszności - i - jako absurdalne -
postanowił zdecydowanie odrzucić.
29.05.2019 r. CDN.
Z uwagi na nową dla mnie fomę wypowiedzi (- proza) - proszę o liczne głosy, czy to się da czytać. - dzięki:)
Komentarze (20)
" o obiorze nowego Papierza – ". Tu masz błąd
ortograficzny Popraw.
Opowiadanie ciekawe. Akcja toczy sie wartko - dluzyny
mi nie przeszkadzają. Piękny opis pracowitosci i
pokory. Dobrze oddana atmosfera plotek. Głos oddaję -
pozdrawiam
Janeczko! - w następnych dniach - spotkalo mnie
niesamowite. Nie wiem jednak - dla kogo będę
wiarygodny...
Pozdrawiam serdecznie:)
Przeczytałam z rozbudzonym zaciekawieniem.
Pozdrawiam :)
Marylko! - wiadomośc o wyborze Karola Wjtyły - dotarla
do mnie - gdy kibicowalem do gry w pokera. - takie
podworkowe towarzystwo: przszły prezes największych
bankow, adwokat, prokurator, micyjny agent - i tacy
tam różni. - Sami ateiści. - Byliśmy dumni, ze
Polak... - że Polak - potrafi.
Dziękuję za kom.
Serdeczności:)
Z przyjemnością przeczytałam. Pamiętam dzień wybory
papieża, jakby to było dziś. Płakałam ze wzruszenia,
takie silne były emocje.
Pozdrawiam serdecznie :)