Wielkamoc. - Niedziela.
Czwarta i końcowa częśc opwieści z wydarzeń i refleksji z przedświatecznego okresu i Niedzieli Wielkanocnej - zaisniałych ok. 1991-3 r.
Czwarta i końcowa częśc opwieści z
wydarzeń i refleksji z przedświatecznego
okresu i Niedzieli Wielkanocnej -
zaisniałych ok. 1991-3 r
Nastał pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych.
Wiktor – wiedział już, dlaczego Niedziela
jest - a przynajmniej - powinna być -
powszechnie uznawana za dzień święty -
jako przywiązanie do tradycji i opowiasci o
zmarwychwstaniu Jezusa. Opowieść nawet
kojarzył sobie terminem "Święto
Zmartwychwstania", który wcześniej uważał
za jekiś w sumie obcy i egzotyczny zwyczaj
świętowania – z kościołów jakichś - może
am
Czwarta i końcowa częśc opowieści z
wydarzeń i refleksji z przedświatecznego
okresu i Niedzieli Wielkanocnej -
zaisniałych ok. 1991-3 r.
Tytuł całego planowanego zbioru: Opowieści
erykańskich – podobny np. do Dnia
Dziękczynienia. Nawet nie wiedział - kto i
kiedy "zmartwychwstał" – i po co... - Nie
zwykł się zresztą zastanawiać, nad rzeczami
nie mającymi znaczenia - zwłaszcza - nie
sprawiajacymi przyjemności. W zasadzie –
nie umiałby obu obojętnych mu Świąt
rozróżnić, ani określić ich istoty.
Zapewne zjadł "śniadanie wielkanocne",
ktore w domu rodzinnym polegało na
podzieleniu się jajkiem. – Jajkiem na
twardo... – czasem nawet zabarwionym w
wywarze z łupin cebuli. Być może już wtedy
- po raz pierwszy w umyśle jego – pojawiła
się - istota Baranka, jako symboliki
człowieka, ktory – "jak mówi pismo" -
dokonywał cudów... - i - przerosła
"pogańskiego", a moze marksistowskiego -
"przyrodniczego" w sumie kurczaczka -
obecnego w jego domu, jako wykonanego z
żółtych wacików i kawałkow drutu.- Jednak w
to, ze kurczaczki wykluwają się z jajka i
że wiosna - jak wskazywało mu powszechne i
nie podwazane raczej doswiadczenie - że
wiosna co roku powraca... - przecież nie
wątpił.
Pamiętał z dzieciństwa kartki świąteczne
od nabliższej Rodziny - z kranoludkami –
zaprzeczającymi samej swojej istocie przez
jakieś niebieskie lub zielone czapeczki. -
O tym, że kartki zaprzeczały istocie Świąt
– nie miał pojęcia. Wiedział natomiast
doskonale, że żadnych krasnoludków –
czerwonych, niebieskich czy burych – po
prostu nie ma. Były wymysłem ludzkim – i o
tyle nie były abstrakcją, ze konkretnie –
zrobił ich figurki jakiś Pan, aby inny Pan
je sfotografował. - A po co? - żeby było
ładnie.
(- Jednak te kartki - były raczej na Boże
Narodzenie.)
Wiktor miał już pewnie półtora roku – i -
oglądając kartki - wysłuchał przy okazji,
jak się toczy w drewnie na tokarce –
drewniane główki krasnoludków. Było to
nawet trochę zajmujące. Prawie zrozumiał.
Istoty fotografii – zupełnie jednak nie
mógł przeniknąć, po częsci dlatego, że mama
sama tej istoty nie znała. Tochę więcej
światła na zagadnienie – rzucil tata i
Wiktor – w ogólnym zarysie poznał pojęcie
naświetlania a także chemi – zarówno jako
procesu w fotografice – jak i przedmiotu
nauczania.
Powróćmy jednak do Świąt... – bo kogo
interesuja doświadczenia dziecka z grudnia
56 r. - doświadczenia małego -
nieochrzczonego bękarta.
- Czy był, czy nie był nieślubnym dzieckiem
– być może się jeszcze wyjaśni. - Rodzice –
do końca trzymali się linii, że Ślubow
Kościelnych – nie było. Wiktor wie, że
jedynymi świadkami - ślubu przecież – było
dwóch niewiadomych kolegow Ojca – podobnie
jak on – podchorążych ze szkoly
oficerskiej. Prawdopodobnie - wszyscy trzej
byli już wytypowani na przyszłych oficerow
Informacji. Żadnej rodziny, żadnych
zbytecznych znajomych, żadnych przyjaciół.
– Czy w ogóle był jakikolwiek ślub? Panna
Młoda - matka Wiktora - była sierotą, a
rodzice jego ojca - poznali ją już po
ślubie - pod wieczór - jeszcze chyba tego
samego dnia, wraz zinformacją, ze to jest
ich synowa. - Jednak – po pięćdziesięciu
latach – po zmianach ustrojowych -
przyszedł do Rodzicow list z Kurii
Biskupiej – dyplom gratulacyjny w okrągłą
rocznicznicę Sakramentu... - Jednak
"staruszkowie" Wiktora – szli dalej w
zaparte. Ojciec zwłaszcza - śmiał sie, że
coś się Panu Biskupowi musiało pomylić.
- Wracając...
Zakładamy, że Wiktor podzielił sę
jajeczkiem, a może nawet uczestniczył we
Mszy Św. (choć to jest już bardziej
wątpliwe) - w powtórnie wyświęconym - i -
oddanym dla wiernych Kościele Garnizonowym.
Przez osiedle, przez bramę i las – udał się
na grób Zygmunta, którego długo uważał za
rodzonego brata. Wiktor nie wiedział, że
Ojciec jego – poślubiając Janinę – przyjął
na utrzymanie i wychowanie jej wiele lat
młodszego brata. Mama i wujek Zygmunt – w
latach okupacji – w dzieciństwie – zostali
sierotami. Zygmunt zmarł młodo w wieku
chyba 52 lat i był pochowany na
rembertowskim cmentarzu.
Wiktor odnalazł grób i oddał się krótkiej
ceremonii: zapałki, znicze – ogień.
Odczytał napis na płycie i odmówił -
traktowaną jako tzw. "pobożne życzenie"
krótką modlitwę, zakończoną kilkakrotnie –
po częsci znaną mu już... - formułą -
"Wieczne odpoczywanie...". - Uważał, że tak
być powinno. Pożegnał się z Zygmuntem – jak
z bratem i bliskim żołnierzem, o którym
wiedział, że uparł się, aby wojsko opuścić
– jako szeregowy.
Ruszył w stronę furtki wychodzącej na drogę
przez las – najpierw w kierunku północnym,
a następnie – między grobami – na wschód.
Odczytywał imiona i nazwiska pochowanych. –
Była tego – jak na każdym cmentarzu –
rozmaitość.
- To już historia...
- Poszukiwał znajomych zmarłych. Zwykle –
groby przystrojone były kwiatami, płonęły
znicze. Po swojej prawej stronie – minął
nieodświeżony kwiatami grób. - Minął – o
jeden – dwa nagrobki – i - własnie ten
grób wydał mu się szczgólnie opuszczony
przez ludzi i smutny. "W tył zwrot!" (-
przez prawe ramię): musi zapalić świecę –
choć jedną. Spojrzał na pusty nagrobek – i
w tym momencie – jak za naciśnięciem pilota
– na nagrobku zaistniało bogate
wystrojenie: duża gałąź jodłowa ze
wstążkami, długa na pięćdziesiąt
centymetrów – a na niej... - płonący
znicz... - w kształcie leżacego na
gałązce... - Wielkanocnego Baranka. -
Szok!!! - szok. - I jeszcze raz – szok!
Zaniemówił!
- Rozglądał się za innym "pustym" -
nieprzystrojonym grobem... - Bo przecież
wiedział! - widział!.. (- bez dwóch zdań -
widział! bo i podważać, że widział "pusty"
grób - jeszcze nie począł) - bo przecież -
widział... - na własne oczy. - Ale – w
pobliżu – takiego grobu nie było. - Ani
jednego. Z niedowierzaniem – podchodził do
nagrobka: czy wydawało mu się, że grób był
pusty? - czy jednak... – nie wydawało mu
się? - że dopiero na jego oczach... –
zaistniało całe to - dość bogate nagrobne i
radosne wystrojenie.
Wyszeptał być może krótką modlitwę lub
przeżegnał się – czyniąć znak krzyża. -
Nie pamięta. - Możliwe.
Po pochyleniu się nad grobem – badawczo
oglądał leżącą jedlinę i – zwłaszcza -
Bożego Baranka. Wosk jego był rozmiękły,
jakby palił się od dłuższego czasu – i...
– to dopiero przyprawiło Wiktora w
zdumienie: płonący knot "wykonany był"... -
z jodłowej igły. Nie było nawet śladu... -
nawet śladu – jakiegokolwiek innego knota.
- Choć w szoku – cały czas był bardzo
krytyczny i przytomny: ten knot! - ten
płonący knot! - z jodłowej igły – płonie! -
chyba tylko po to, aby Wiktor – nie mógł
zbyć samego siebie i swojego zdumienia -
stwierdzeniem o dwukrotnym wzrokowym
przewidzeniu. Ponieważ dalej nie działo się
nic, co byłoby nadzwyczajne – w końcu -
podniósł się z kucek, i poszedł - jednak
nie przez las – tylko chodnikiem wzdłuż
brukowanej ulicy - w kierunku domu. Po
drodze rozważał niesamowitość, dumając
dlaczego – i czy rzeczywście się
zdarzyło... (bo niemożliwe!). - Ale i to,
że knota z jedliny żaden człowiek nie
zrobiłby - a jeśli... – knot nie mógłby
płonąć dłużej - tak długo, by wypalić
połowę baranka – rozmiękczając jego prawie
całość. Ja także powiedziałem Wiktorowi, ze
jedyny sens tego knota był taki, ażeby mógł
i musiał w końcu - uwierzyć... - tak w Pana
Boga, w Zmartwychwstanie... - jak i w
samego siebie...
że to niemogła być - żadna -
schizofrenia
Wiktor – po częsci był już przygotwany do
zmiany marksistwowskego światopoglądu o
wieczności materii - w pojęciu z -
powiedzmy - czasu wspomnianego "kasyka" -
czy - powiedzmy - na poziomie z lat
stalinizmu, jakie powszechnie znamy - i
postanowł właczyć do swoich zasobów
przekonanie, ze cuda – zdarzały się nie
tylko w dobie Chystusa - w którego nie
wątpił, ale – także w XX-stym wieku – i to
całkem przypadkowym lub nieprzypadkowym
ludziom. Wiktor mówi, ze im więcej lat od
wydarzenia – tym bardziej szuka pokrętnych
wytłumaczeń, ale – jednocześnie – co raz
mniej wierzy w swoją schizofrenię. Jednak
aktu bezprzyczynowego - samoistnego
stworzenia (stania się) materii, bądź
teleportacji nie potrafi sobie wytłumaczyć.
- Inne rozwiązania zagadki wydają się
jeszcze mniej prawdopodobne.
Sam baranek - jak przystało na
wielkanocnego - pokrycie miał częsciowo
wielobarwne, jak te sprzedawane z cukru,
ale masa jego składala się wyłącznie z
białokremowego wosku - a może stearyny.
W domu – nie powiedział nic, aby nie
narazić się na nieprzyjemne uwagi, a po
części – aby nie martwić Rodziców, że znowu
zwariował.
03.06.2019 r.
Komentarze (16)
Pamiętam.
To była osobista wiadomość dla Ciebie od Pana Boga.
Możesz się długo głowić nad jej znaczeniem, ale to
nieistotne. Być może nawet nie chciał Ci nic
powiedzieć poza jednym: Patrz - Jestem.