Wielkamoc - Niedziela
to jest świadectwo wydarzeń, a nie fantastyka poetycka lub opis halucynacji - i postawajacych w takich stanach wizerunków wizualnych niemających desygnatu matrialnego
Czwarta i końcowa częśc opwieści z
wydarzeń i refleksji z przedświatecznego
okresu i Niedzieli Wielkanocnej -
zaisniałych ok. 1991-3 r. bedąca sama
istotą opowiadania - njwazniejsza takze na
dzisiejszy Świąteczny Dzień.
Relacjavvz wydarzeń wcześniejszych (zawarta
pod linkami) - badziej jako prpozycja do
przeczytania przez chętnych - po
przeczytaniu częsci końcowej (zamieszczonej
zywym tekstem a nie pod linkiem) - niz jako
propozycja do czytaniana
poprzedzającego:
1. wielkamoc. część I-sza: - Wielki
Tydzień. - Sprzątanie
http://wiersze.kobieta.pl/wiersze/wielkamoc
-czesc-sprzatanie-528901
2.wielkamoc. część II-ga: Zastrzyk
http://wiersze.kobieta.pl/wiersze/wielkamoc
-czesc-ii-zastrzyk-528929
3. wielkamoc. część III-cia: U siebie
http://wiersze.kobieta.pl/wiersze/wielkamoc
-czesc-iii-siebie-529016
Nastał pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych.
Wiktor – wiedział już niejasno, dlaczego
według tradycji - Niedziela jest - a
przynajmniej - powinna być - powszechnie
uznawana za dzień święty - jako
przywiązanie do tradycji i opowieści o
zmarwychwstaniu Jezusa. Opowieść nawet
kojarzył sobie terminem "Święto
Zmartwychwstania", który wcześniej uważał
za jekiś w sumie obcy i egzotyczny zwyczaj
świętowania – z kościołów jakichś - może
amerykańskich – podobny np. do Dnia
Dziękczynienia. Nawet nie wiedział - kto i
kiedy "zmartwychwstał" – i po co... - Nie
zwykł się zresztą zastanawiać, nad rzeczami
nie mającymi znaczenia - zwłaszcza - nie
sprawiajacymi przyjemności. W zasadzie –
nie umiałby obu obojętnych mu Świąt
rozróżnić, ani określić ich istoty.
Zapewne zjadł "śniadanie wielkanocne",
ktore w domu rodzinnym polegało na
podzieleniu się jajkiem. – Jajkiem na
twardo... – czasem nawet zabarwionym w
wywarze z łupin cebuli. Być może już wtedy
- po raz pierwszy w umyśle jego – pojawiła
się - istota Baranka, jako symboliki
człowieka, ktory – "jak mówi pismo" -
dokonywał cudów... - i - przerosła
"pogańskiego", a moze marksistowskiego -
"przyrodniczego" w sumie kurczaczka -
obecnego w jego domu, jako wykonanego z
żółtych wacików i kawałkow drutu.- Jednak w
to, ze kurczaczki wykluwają się z jajka i
że wiosna - jak wskazywało mu powszechne i
nie podwazane raczej doswiadczenie - że
wiosna co roku powraca... - przecież nie
wątpił.
Pamiętał z dzieciństwa kartki świąteczne
od nabliższej Rodziny - z kranoludkami –
zaprzeczającymi samej swojej istocie przez
jakieś niebieskie lub zielone czapeczki. -
O tym, że kartki zaprzeczały istocie Świąt
– nie miał pojęcia. Wiedział natomiast
doskonale, że żadnych krasnoludków –
czerwonych, niebieskich czy burych – po
prostu nie ma. Były wymysłem ludzkim – i o
tyle nie były abstrakcją, ze konkretnie –
zrobił ich figurki jakiś Pan, aby inny Pan
je sfotografował. - A po co? - żeby było
ładnie.
(- Jednak te kartki - były raczej na Boże
Narodzenie.)
Wiktor miał już pewnie półtora roku – i -
oglądając kartki - wysłuchał przy okazji,
jak się toczy w drewnie na tokarce –
drewniane główki krasnoludków. Było to
nawet trochę zajmujące. Prawie zrozumiał.
Istoty fotografii – zupełnie jednak nie
mógł przeniknąć, po częsci dlatego, że mama
sama tej istoty nie znała. Tochę więcej
światła na zagadnienie – rzucil tata i
Wiktor – w ogólnym zarysie poznał pojęcie
naświetlania a także chemi – zarówno jako
procesu w fotografice – jak i przedmiotu
nauczania.
Powróćmy jednak do Świąt... – bo kogo
interesuja doświadczenia dziecka z grudnia
56 r. - doświadczenia małego -
nieochrzczonego bękarta.
- Czy był, czy nie był nieślubnym dzieckiem
– być może się jeszcze wyjaśni. - Rodzice –
do końca trzymali się linii, że Ślubow
Kościelnych – nie było. Wiktor wie, że
jedynymi świadkami - ślubu przecież – było
dwóch niewiadomych kolegow Ojca – podobnie
jak on – podchorążych ze szkoly
oficerskiej. Prawdopodobnie - wszyscy trzej
byli już wytypowani na przyszłych oficerow
Informacji. Żadnej rodziny, żadnych
zbytecznych znajomych, żadnych przyjaciół.
– Czy w ogóle był jakikolwiek ślub? Panna
Młoda - matka Wiktora - była sierotą, a
rodzice jego ojca - poznali ją już po
ślubie - pod wieczór - jeszcze chyba tego
samego dnia, wraz zinformacją, ze to jest
ich synowa. - Jednak – po pięćdziesięciu
latach – po zmianach ustrojowych -
przyszedł do Rodzicow list z Kurii
Biskupiej – dyplom gratulacyjny w okrągłą
rocznicznicę Sakramentu... - Jednak
"staruszkowie" Wiktora – szli dalej w
zaparte. Ojciec zwłaszcza - śmiał sie, że
coś się Panu Biskupowi musiało pomylić.
- Wracając...
Zakładamy, że Wiktor podzielił sę
jajeczkiem, a może nawet uczestniczył we
Mszy Św. (choć to jest już bardziej
wątpliwe) - w powtórnie wyświęconym - i -
oddanym dla wiernych Kościele Garnizonowym.
Przez osiedle, przez bramę i las – udał się
na grób Zygmunta, którego długo uważał za
rodzonego brata. Wiktor nie wiedział, że
Ojciec jego – poślubiając Janinę – przyjął
na utrzymanie i wychowanie jej wiele lat
młodszego brata. Mama i wujek Zygmunt – w
latach okupacji – w dzieciństwie – zostali
sierotami. Zygmunt zmarł młodo w wieku
chyba 52 lat i był pochowany na
rembertowskim cmentarzu.
Wiktor odnalazł grób i oddał się krótkiej
ceremonii: zapałki, znicze – ogień.
Odczytał napis na płycie i odmówił -
traktowaną jako tzw. "pobożne życzenie"
krótką modlitwę, zakończoną kilkakrotnie –
po częsci znaną mu już... - formułą -
"Wieczne odpoczywanie...". - Uważał, że tak
być powinno. Pożegnał się z Zygmuntem – jak
z bratem i bliskim żołnierzem, o którym
wiedział, że uparł się, aby wojsko opuścić
– jako szeregowy.
Ruszył w stronę furtki wychodzącej na drogę
przez las – najpierw w kierunku północnym,
a następnie – między grobami – na wschód.
Odczytywał imiona i nazwiska pochowanych. –
Była tego – jak na każdym cmentarzu –
rozmaitość.
- To już historia...
- Poszukiwał znajomych zmarłych. Zwykle –
groby przystrojone były kwiatami, płonęły
znicze. Po swojej prawej stronie – minął
nieodświeżony kwiatami grób. - Minął – o
jeden – dwa nagrobki – i - własnie ten
grób wydał mu się szczgólnie opuszczony
przez ludzi i smutny. "W tył zwrot!" (-
przez prawe ramię): musi zapalić świecę –
choć jedną. Spojrzał na pusty nagrobek – i
w tym momencie – jak za naciśnięciem pilota
– na nagrobku zaistniało bogate
wystrojenie: duża gałąź jodłowa ze
wstążkami, długa na pięćdziesiąt
centymetrów – a na niej... - płonący
znicz... - w kształcie leżacego na
gałązce... - Wielkanocnego Baranka. -
Szok!!! - szok. - I jeszcze raz – szok!
Zaniemówił!
- Rozglądał się za innym "pustym" -
nieprzystrojonym grobem... - Bo przecież
wiedział! - widział!.. (- bez dwóch zdań -
widział! bo i podważać, że widział "pusty"
grób - jeszcze nie począł) - bo przecież -
widział... - na własne oczy. - Ale – w
pobliżu – takiego grobu nie było. - Ani
jednego. Z niedowierzaniem – podchodził do
nagrobka: czy wydawało mu się, że grób był
pusty? - czy jednak... – nie wydawało mu
się? - że dopiero na jego oczach... –
zaistniało całe to - dość bogate nagrobne i
radosne wystrojenie.
Wyszeptał być może krótką modlitwę lub
przeżegnał się – czyniąć znak krzyża. -
Nie pamięta. - Możliwe.
Po pochyleniu się nad grobem – badawczo
oglądał leżącą jedlinę i – zwłaszcza -
Bożego Baranka. Wosk jego był rozmiękły,
jakby palił się od dłuższego czasu – i...
– to dopiero przyprawiło Wiktora w
zdumienie: płonący knot "wykonany był"... -
z jodłowej igły. Nie było nawet śladu... -
nawet śladu – jakiegokolwiek innego knota.
- Choć w szoku – cały czas był bardzo
krytyczny i przytomny: ten knot! - ten
płonący knot! - z jodłowej igły – płonie! -
chyba tylko po to, aby Wiktor – nie mógł
zbyć samego siebie i swojego zdumienia -
stwierdzeniem o dwukrotnym wzrokowym
przewidzeniu. Ponieważ dalej nie działo się
nic, co byłoby nadzwyczajne – w końcu -
podniósł się z kucek, i poszedł - jednak
nie przez las – tylko chodnikiem wzdłuż
brukowanej ulicy - w kierunku domu. Po
drodze rozważał niesamowitość, dumając
dlaczego – i czy rzeczywście się
zdarzyło... (bo niemożliwe!). - Ale i to,
że knota z jedliny żaden człowiek nie
zrobiłby - a jeśli... – knot nie mógłby
płonąć dłużej - tak długo, by wypalić
połowę baranka – rozmiękczając jego prawie
całość. Ja także powiedziałem Wiktorowi, ze
jedyny sens tego knota był taki, ażeby mógł
i musiał w końcu - uwierzyć... - tak w Pana
Boga, w Zmartwychwstanie... - jak i w
samego siebie...
że to niemogła być - żadna -
schizofrenia
Wiktor – po częsci był już przygotwany do
zmiany marksistwowskego światopoglądu o
wieczności materii - w pojęciu z -
powiedzmy - czasu wspomnianego "kasyka" -
czy - powiedzmy - na poziomie z lat
stalinizmu, jakie powszechnie znamy - i
postanowł właczyć do swoich zasobów
przekonanie, ze cuda – zdarzały się nie
tylko w dobie Chystusa - w którego nie
wątpił, ale – także w XX-stym wieku – i to
całkem przypadkowym lub nieprzypadkowym
ludziom. Wiktor mówi, ze im więcej lat od
wydarzenia – tym bardziej szuka pokrętnych
wytłumaczeń, ale – jednocześnie – co raz
mniej wierzy w swoją schizofrenię. Jednak
aktu bezprzyczynowego - samoistnego
stworzenia (stania się) materii, bądź
teleportacji nie potrafi sobie wytłumaczyć.
- Inne rozwiązania zagadki wydają się
jeszcze mniej prawdopodobne.
Sam baranek - jak przystało na
wielkanocnego - pokrycie miał częsciowo
wielobarwne, jak te sprzedawane z cukru,
ale masa jego składala się wyłącznie z
białokremowego wosku - a może stearyny.
W domu – nie powiedział nic, aby nie
narazić się na nieprzyjemne uwagi, a po
części – aby nie martwić Rodziców, że znowu
zwariował.
03.06.2019 r.
Komentarze (15)
Belamonte! - dziekuje za prztomny spokój po Twojej
stronie. Od-komentrz napisałem w dośc ostrej formie.
zaostroscwypowiedzi - przepraszam. Czasem dla
zreflektowania tak trzeba, ale bywa reakcja tym
ostrejsza. tak więc - dieki Tobie- wyłączne dzieki
Tobie - nie muszę gasic jakegoś zarzewia złosci między
nami. - Ogomne dzieki:)
Moje wcesniejsze zareagowanie bylo zbyt błyskawiczne:
po kilkudziesięciu latach przyjmowania z
koniecznoscichemii psychotrpowej - mój organizm - bez
malutkch dawek tych leow- juz nie jest tak spokojny
jak przed wieloletnia przymusowa "kuracją".
Niezaleznie od zmianwynikających ze zmieniajacego się
wieku - mój organizm nie wroci już do dawnego -
całkowicie zdrowego stanu wyjściowego: reaguję dosyc
impulsywnie, cczasem w sposob nadmiernie "ofensywny".
- niemniej po twoim ostatnim komentarzu - spotkalismy
się chyba trochę blzej siebie - niz bezposrednio po
pierwszym.
Dzięki!
Pozdrawiam serdecznie:)
Podziwiam. :) Pozdrawiam serdecznie :)
O Matko. Wiktorze, przeczytałem z uwagą i po swojemu
starałem się pomóc. Takie a nie inne mam skojarzenia,
wiedza też za bardzo nie posegregowana, przyznam sie
że o wielkich syntez mi daleko. Ale złych intencji nie
miałem Nie wiem co właściwie cię zdenerwowało i chyba
nie chcę wiedzieć. Ale ja nie przeczę twojemu
przeżyciu. Nie muszę wierzyć dokumentnie. Jeszcze raz
pozdrawiam. Nie trafiłem z interpretacją ale
próbowałem.
Belamonte! - co do twojej Osoby jest i taka mozlioc,
ze niezalznie od wlasnej wiedy i niwied (co
jestoczywiste dla wszysrkich ludzi) usiłujesz z innych
ludzi robic idotow - czy to probują c przedstawiac
kobgos - jako idiote, klamce , konfabulanta,
urojenowca - czy to prze z przdstawianie barziej lub
mniej swiadomie - przez przedstawianie swiata i metod
jego poznawania w sposob bezmyslny i
falzywy(nieprawdziwy0 i w celu - np. sklonienia ich do
bezmyslnosci lub flzywgo(niepawidlowego ) iewlasciwego
intencjonalnie krytycyzmu (bezkrytycyzmu). sa to
postawy (w tym publkacje takze nazywane naukowymi)
zmierzajace nie do wyjasniania swiata - le praktycznie
zciemniające wiedzę o nim i utrudniajacepoznawanie go
- takim, jaki jestsaoitnie - bez zaciemniajachch
narracji.
:)
wybacz Belamonte: albo jestes idiotą , ktory
przeczytal jakies klka czy klka tysecy ksiazek jak i
moja realację bez najmniejszego zrozumienia - albo
idiote w jakims celu udajesz.
Zegnam! - a jesl jakakolwiek przedmiotow rozmawa
mmoglaby miec sens- to okolicznosci wymagalyby od
Ciebie uruchomienia początkow wlasnego myslenia.
Pozdrawiam:)
Autorze, mała jest różnica między normalnością a nie..
Nie ma normalnego życia jest tylko życie (Anna Rice) W
snach widzimy rożne rzeczy, ty miałeś sen na jawie. No
chyba że teleportacja?.. Może coś żle oceniłeś
zmysłowo, tam był baranek ale go najpierw przeoczyłeś.
No mniejsza z tym . Człowiek szalony to nie człowiek
zły czy niebezpieczny zaraz. Szadunka słusznie mówi że
to po prostu twoje doświadczenia. Znaczenie trzeba
rozszyfrować. Dziwne święta, na pogańskie nałożone.
Może t gałązka jedliny to pierwsza ziemia wyłoniona z
wód (z nicości), a baranek to pierwsza istota, życie,
które się wciąż odradza. Może dla Ciebie ten baranek
to jakiś początek. Nie wiem. Odnosze wrażenie , że w
twojej rodzinie temat religii był wyklęty. To o ślubie
kościelnym takie ukrywanie. Tajemniczy wujek, grób
pusty, wujek - brat, jakas rodzinna łamigłówka. Może
to ciekawość kim jest matka. Jajka to symbol pełni,
początku, jedni przeciwieństw, narodzin. Te krasnale
pewnie wychodzą z jajka, małe dzieci. Wydaje mi się że
ta wizja zbiegła się w czasie z pytaniami o rodzine
matki, czy jestem bękartem, czy ochrzczonym. To chyba
okres bierzmowania, nie wiem, sam nie byłem
bierzmowany. Nie mam chrzestu ognia,a tylko wody. Więc
jestem pewnie niepełny. A tu taj ogień i jedlina,
czyli pełnia, krasnale, narodziny , dorosłość. Więc
tyle ja o tym wszystkim. Mam nadzieję że nie wnerwiłem
autora za bardzo. Pozdrawiam świątecznie, z Wiosennymi
Bogami..
Szdunko! - byc mozesa ludzie, jak mowisz "czujacy se
chozy - nie mając do tego podstaw orgaicznych".
Zjawiska takie - bez pelnej mozliwosci wysokiego i
przkonywującego mnie uprawdopodobnienia ich natury -
takzedoswiadczalem i próbowłem analizowac.
Doprowadzily mnie jednak tylkodo wielu pyta,bez
mozliowosci dania odpowiedzi traktowanych przeze mnie
jako pewne i potwierdzone.
jednak od czucia się corym - rozronijmy - "bycie
chorym" - czlu majacym dlegliwosci utrudniajace
normalne (czyli mozliwe dla nie majacych zwykle tych
dysfunkcji innych ludi) - dysfunkce utrudnijace lub
unimozliwiającerozmaite podstawow czynnoci zyciowe-
czy toznjawiska dolegliw na plasczynie psychomentanej
- czy tzw, fizcznomechanicznejsteonie calowieka. Te
dysfunkce - traktowane jako majace polozeorganiczne
-tudnesa do zdigozwowania - czy wystepują samoistnie z
przczyn wewnrzustojowych czlowieka czy z przczyn
organicznych -wywlywanych w sposobsztuczny i nawet
celowcych, stwierzenia takie wymagalyb wiedzy i
mozliwosci o charkterze medycznym jak
policyjno-sledczym - i dleko idacych warunkow, ktore
mozna by okreslicjako optymalne i umozliwaijace
prawidlow obserwacje i wnioskowanie.
szacuni i pozdrowienia:)
Wydaje mi się, że diagnoza często jest potrzebna
lekarzom, żeby zmieścić człowieka w jakiejś szufladce.
Albo może być potrzebna osobom, które chcą się nią w
życiu podpierać. Niewątpliwie są też ludzie, którzy
czują się chorzy, nie mając do tego podstaw
organicznych.
Radosnego Alleluja :)
Jednak "uwagi o scizofrenii" - o jej postreganiu i
mozliwosciach prawidłowego zdobywaniu wiedzy ( takze
przez lekarzy psychiatrow - z uwglednieniem warunkow
ich obserwacji) - uwagi po zdobywaniu wilolenich
analizowanych doswiadczeń w najrozniejszych wrunkach
- dla istoty rozwazań wielkanocnychnalezy traktowac
jako uwage szalenie istona -ale -marginalną dla
rozwazia istoty i pojmowania Pana Bogai natury bytu
oraz roli bardz trunego i zroznicownego pojęcia z
desygnatami lub bez materialnych desygnatów - pojecia
niejednolitego i określanego jako "pierwiastek
duchowy"
I - jesze jedno: rozróznijmy ( bo to szalenie
spolecnie - więc i jednostkowo istotne):
1. - ludzi obarczonych schizofrenią (peypuszczam! -
uwzam za wielce prawdopodobne, ze samoistnie z
przyczyn wewnatrzustojowych że tac sa) i...
2. - ludzi obarczonych (lub usprawialiwionych) dignoza
o scizofrenii - diagnoza mogąca spełniac rozmaite
fukcje - ludzi ktorzy sami - moga(nie muszą0 być
przekonani o swojej naturalnej dyfunkcji zdrowotne -
nizaleznie od tago czy sa czy nie sa samoistnie
dysfunkcja objęci.
przekazuję serdecznci wielkanocne:)
Szaunko! - a jednak - niezaleznie od słuszosci tego,
co mowisz w odniesieniu o ludziobarczonych
schizofranią ( o ich - takze bardzo
pozytywnychmozliwosciachi wartosciach przez nich
realizowanych) - najistotniejsza jest - wlasne
prawdziwoscwydarzenia - opisywanego przeze mnie - i
zaistnialego jako wydarzenie z odniesiniem materialnym
- anie jako wizjaschizofraniczna czy halucynacja w
wyniku wprowadzenia w organizm substancji
psychoaktynych. nigdy nie mailem zadnych trudnosci w
rozroznaianiu wszystkiego cojedynie myslowe i
psychiczne (mentalne) aco mterialne - w tak
podstawowym ujęciu jak mówią nauki - chocby pojwoawne
po marksistowsku. Ogromną wage powinna miec forma
materializacji - bezwzgłenie nawiązująca wprost- do
Baranka - jako ofary (z całą wiedza o roli ofiary w
ludzkim bytowaniu ( i calymprzyrodniczymbytowaniu) w
ogóle - i baranka -tarminlogiczne (czas wydarzenia)
oraz wizualnie (wygląd znaicza - baraka) do przekazu
Chrześcijańskiego - z niepodwazalna i kluczową
dlaprzekazu istotą Chrystusa (zmartwychwastałego).
serdecznie pozdrawiam:)
Mam znajomą, która od ukończenia osiemnastu lat idzie
przez życie z nieodłącznym bagażem schizofrenii.
Stad wiem, że niektóre stany duszy wykraczają poza
granice pojmowania człowieka.
Nie jest takie istotne, czy opisane zdarzenie z
barankiem było wytworem choroby, czy nie.
Istotne jest, że pomimo choroby, uznawanej za
wyniszczajacą duszę, Autor zachował wrażliwość i
umiejętność zapanowania nad swoim życiem, czego
brakuje niejednemu człowiekowi.
Pozdrawiam gorąco, życząc zdrowia, samego dobra i
spokoju w sercu.
Mira
Wzajemnie.
Tak - Galu. - toopis powstały po wielu latach od
autentycznego wydarzenia, ktore obserwowałem i w
którym uczesti=niczylem - jako analizujacy obserwator.
obecnie moja wedza jest wieksza niz w czasi
sporządzaniaopisu w 2019 r. a borykanie się z
trudnoscimi zycia o których napomykam jedynie w
poprzedzających opowiaankach - relacjac z Wielkego
Tygodnia - z rozmaitych domniemywanych, a czasami
niemal pewncych i i logicznie ustalonych i wiadomych
przyczyn - ustapiły.
Wesołego Alleluja:)
Ciekawe, prawdopodobnie autobiograficzne opowiadanie.