Wilczy bilet, cz.2/2
świeży fragmencik wspomnień z nowo pisanych ;)
cd.
Nie odezwaliśmy się przez chwilę. Wreszcie
przerwałem ciszę:
– Czyś ty z byka spadł? Musiałeś?! Nie
mogłeś stanąć, opuścić główkę, pokiwać nią,
że już nigdy w pracy, ani ciut, ciut?
Opierdol ci się należał, a ty z takim
tekstem. Też bym chyba nie wytrzymał na
miejscu szefa. Daj fajkę. – Wyciągnąłem do
Krzyśka rękę. – Dostałeś chociaż zwykłe
wypowiedzenie?
– Nie. – Pokręcił głową. – Tak się wkurzył,
że w kadrach odebrałem wilczy bilet.
Dyscyplinarkę „za ciężkie złamanie
obowiązków pracowniczych”. A, tam –
skrzywił się i machnął ręką – na szczęście
nie mam rodziny na głowie. Robotę gdzieś
znajdę, chociaż szkoda mi odchodzić po tylu
latach. Muszę już iść. Cześć, Zdzisiek.
– Kurr… – zmełłem przekleństwo, gdyż obok
przeszła koleżanka. – Echh… Trzymaj się.
Wpadnij kiedyś, powiesz, co u ciebie.
– Jak będę miał z czym – zaśmiał się. – Ty
też się trzymaj.
Jednak sowizdrzał z niego. Dostał
dyscyplinarkę, a jeszcze się śmieje. Szkoda
chłopa. Chociaż robotny, powinien sobie
poradzić…
* * *
Nie minął miesiąc, a Krzysiek odwiedził
nas. Żeby tylko odwiedził – przyniósł dla
działu dwie duże siatki cudownie pachnących
pomarańczy. Pięknych, czerwonych, z
Hiszpanii, jak nie omieszkał dopowiedzieć.
Zresztą od razu było widać, że to nie
kubańskie, które były małe i zielonkawe. Te
pierwsze bardzo rzadko się pojawiały w
sklepach; te drugie częściej można było
dostać, zwłaszcza przed świętami, jeżeli
statek z Hawany zdążył na czas przypłynąć
do Gdańska. Podzieliliśmy „hiszpanki”
sprawiedliwie, po dwie sztuki na
pracownika. Będzie święto w domach, nasze
małe dzieciątka posmakują coś pysznego.
Po zakończeniu ochów i achów pożegnał się z
wszystkimi i kiwnął na mnie, wskazując na
drzwi. Wyszliśmy.
– Żyjesz. No mów, co i jak? – ponagliłem
go. – I skąd te pomarańcze?
– Pomarańcze? Stamtąd, gdzie teraz pracuję
– roześmiał się w głos.
– Dostałeś pracę? U nas w mieście, czy w
porcie? Te pomarańcze…
– U nas, w Warmie. – Ponownie się zaśmiał.
– Jak widzisz, żyję i nie jest źle.
Przyniosłem nawet koniaka dla dyrektora. W
podzięce. – Tym razem zaśmiał się w kułak.
– Co ty pieprzysz? Odbiło ci?! Przecież
wywalił cię z wilczym biletem. Zresztą,
bogiem a prawdą należało ci się. A właśnie,
jak dostałeś tam pracę z dyscyplinarką?
– Chłopie, gdyby mnie nie wywalił, to
siedziałbym tu do usranej śmierci. Nie mam
pretensji. A tak… należy mu się koniak.
– Zawsze byłeś zgrywus, ale teraz to
przesadzasz. A zresztą – wzruszyłem
ramionami – chcesz, to zanoś. Nie wiem, czy
przyjmie.
– Przyjmie, nie przyjmie, ale pójdę.
Wyrzucił mnie i wpierw polazłem do Warmy,
bo blisko ode mnie. Słuchaj, pokazałem im
papiery, co robiłem tutaj. Od ręki, mówią,
mam pracę, bo potrzebują właśnie
doświadczonego na ekspedycję. Wiesz, robią
te kuchnie okrętowe na statki i też u nich
termin rzecz święta.
– Z dyscyplinarką, tak od razu? – Zaskoczył
mnie.
– Noo… nie od razu. Dopiero jak
powiedzieli, że przyjmują, powiedziałem o
tym. Trochę też kadrowy zrobił oczy.
Powiedziałem, jak było, jak na świętej
spowiedzi. Kazał poczekać i wyszedł. Jak
wrócił, powiedział, że jednak przyjmą, ale
żadnego alkoholu, chociażby robota
skończyła się minutę przed końcem roku. No
to obiecałem.
Wypuściłem wolno powietrze z płuc. Kumpel w
czepku chyba jest rodzony.
– A forsa? I te pomarańcze, ze statku?
– Forsa? – Uśmiechnął się od ucha do ucha i
powtórzył: – Forsa? Dostałem jeszcze stawkę
wyższą niż tu! A pomarańcze, jasne że z
portu. Warma ma też kontakty, tylko nad
morzem, a nie w Krakowie. Przyniosłem, bo
tyle lat dobrze nam się współpracowało. Tam
co chwila dostają. Nie zubożeję.
– Masz cholerne szczęście, jak ta lala.
– No widzisz. Należy się koniak dyrowi?
Przecież, gdyby mnie nie wyrzucił,
siedziałbym tu dalej. A tak, mam nawet
lepiej i bliżej robotę. Nie wiem, czy
przyjmie, ale honorny jestem. Trzymaj się
zdrowo.
Poszedł ,a ja wróciłem do swojego pokoju.
Biurko miałem przy samych drzwiach. Po
kwadransie uchyliły się i ujrzałem
roześmianą twarz Krzyśka.
– Wziął – szepnął do mnie, szelmowsko
mrużąc oko. – Wpierw zrobił oczy, potem nie
chciał, ale w końcu wziął. Tyle lat
przecież pracowałem pod nim. Dusza
człowiek. Cześć, lecę.
Krzysiek też był dusza człowiek. Nie można
go było nie lubić. Żartowniś, a do tego
koleżeński i uczynny innym.
Spotkałem go po kilku latach. Nie zmienił
się, dalej rzucał dowcipami. Jak wspomniał,
dotrzymał słowa, danego kadrowemu w
„Warmie” – nigdy już nie tknął alkoholu w
pracy (...)
---
© Z.B.
Komentarze (13)
Fatamorgano, witaj w naszych czasach :)
Teraz mogłam spokojnie przeczytać cz.II, po lekturze I
:) Bardzo dobrze się czyta, a czasy, które opisujesz,
skądś znam ;)
Pozdrawiam :)
Takie życie, Norbercie :) Pozdrawiam.
Dorotek, prawda, że morowy :)
Super historia z tym Krzyśkiem i chłopak z niego
morowy :-)
No i dorwałem się do drugiej części. Trochę podczas
długiego życia rządziłem w różnych niezbyt dużych
zakładach, też otrzymałem ( po latach, byłem już na
emeryturze) koniak za zwolnienie związane z piciem,
czegoś nauczyło to mego dzisiejszego, dobrego
znajomego. Samo życie.
Bardzo fajne opowiadanie.
Pozdrawiam. Miłego dnia :)
Sonato, zawsze lepiej autorowi na duszy, kiedy komuś
się podoba jego pisanie :) Pozdrawiam :)
Marcepani, miło mi :) Żeby wszystkie złe rzeczy
kończyły się szczęśliwie, to świat byłby ciągle w
różowym kolorze :)
Ewaes, teraz już powiem - dobrego piątku :))) Fajnie,
że lubisz. Czasem wstawiam właśnie ze względu na tych,
którzy lubią :)
Świetnie piszesz z taką lekkością, że można czytać i
czytać. Bardzo dobre opowiadanie. :)
Bardzo lubię to twoje pisanie :) Dobrej nocki:*)
Wspaniała opowieść, z wielką przyjemnością
przeczytałam i to z uśmiechem na ustach :) Nie ma tego
złego, co by na dobre nie wyszło :)
Lila Tereso, takie były czasy, że to lud pracujący
miast i wsi był poszukiwany. Robota szukała człeka, a
nie człek roboty ;)
Krzemanko, gdyby wszystkie porażki życiowe wychodziły
na dobre, to ludzie sami by za nimi biegali :)
Również miłego :)
Dobrze się czyta tę opowieść o pozytywnym wydźwięku.
Niektóre życiowe porażki wychodzą nam na dobre:)
Miłego wieczoru:)
Z przyjemnością przeczytałam tą historie ludu
pracującego z ubiegłego stulecia cha cha