Wranglery, cz.1/2
1/2. fragment wspomnień z czasów szkoły średniej
(To było w czasach PRL-u, kiedy złotówek
legalnie nie można było wymienić na dolary,
pokątnie można je było wymienić w relacji
100:1, minimalna pensja miesięczna dla
niewykwalifikowanego pracownika wynosiła
ok.1.000 zł, zachodnie imperialistyczne
rzeczy można było tylko kupić w specjalnych
sklepach `PEWEX` właśnie tylko za te
nieosiągalne dolary lub inne zachodnie
dewizy...)
(...)
Wreszcie doczekałem się ostatniego dnia
pracy, minął pełen miesiąc w robocie w
czasie moich wakacji szkolnych. Już prawie
czułem się właścicielem wymarzonych
wranglerów, wyobrażałem sobie, jak je
wciągam, jak ściśle przylegają i obciskają
uwydatniając pośladki…
Otrzymałem uczciwie zarobioną wypłatę,
pożegnałem Krzyśka oraz kolegów z pracy i
prawie biegiem udałem się na Plac 23
Stycznia. Tam, obok dewizowego sklepu
Pewex, w bocznej bramie można było u
cinkciarzy bez problemu wymienić złotówki
na dolary lub bony dolarowe. Ich godziny
„pracy” nie były ściśle określone, ale
zawsze co najmniej jeden dyżurował. Wpierw
jednak zaglądnąłem do Pewexu. Dżinsy
chciałem kupić dopiero jutro, ale
interesowały mnie ich ceny. Odetchnąłem z
ulgą – wranglery, które mi się podobały,
były po osiem dolarów. Starczy mi
pieniędzy, jeżeli dostanę dolary po sto
złotych za jednego „Waszyngtona”.
Wyszedłem ze sklepu i zajrzałem do bramy.
Są, dwóch cinkciarzy dyżurowało. Niby
wyglądali zwyczajnie, ale każdy normalny
obywatel PRL bezbłędnie ich rozpoznawał.
Ale po jakim kursie mają dolary?
Podszedłem do pierwszego z nich i, tylko
zwalniając krok i patrząc przed siebie,
wymruczałem pod nosem:
– Potrzebuję dolców.
– Mogą być bony, czy wyjeżdżasz? Dolce są
droższe.
Dobrze ich rozpoznałem. Zatrzymałem się i
odpowiedziałem, już normalnie mówiąc:
– To wezmę bony, dżinsy chcę kupić w
Pewexie.
– Ile ich chcesz?
– A po ile?
– Sto pięć, jak dla ciebie.
Szybko przeliczyłem w myśli. Cholera, może
mi nie starczyć…
– Ile opuścisz? Nie mam aż tyle, może mi
kilka centów zbraknąć na spodnie.
– To pożycz resztę i przyjdź. Nie jestem z
Arki Zbawienia.
– Kurde, cały miesiąc wakacji poświęciłem,
na nie robiłem. Chcę mieć za własne
pieniądze. Opuść, co?
– Wielu tak gada.
– Pokazać ci kwitek z wypłaty? Dzisiaj
dostałem. Całą chcę wymienić.
Spojrzał na mnie z ukosa, zawahał się i…
machnął ręką:
– No dobra. Niech będę stratny. Wyjątkowo
po stówie sprzedam. Ale ani grosza mniej.
Pasuje?
– Dzięki. Starczy.
– Tylko się nie chwal, bo zaraz inni się
zwalą. Samarytaninem nie jestem. Sprzedałem
po sto pięć, jasne?
– Jasne.
Moja ciężko zapracowana wypłata przeszła w
ręce handlarza, ja zaś stałem się
właścicielem tak upragnionych bonów
dolarowych. Całe osiem dolarów i
pięćdziesiąt centów!
Jeszcze zostanie mi pięćdziesiąt cenciaków
na drobną rzecz, może dla młodszej siostry
gumę-balonówę kupię?
Starannie schowałem tak cenne dewizy i
poszedłem do domu. Po obiedzie
wykorzystałem, jak zwykle, upalne
popołudnie na pływanie w jeziorze.
Wieczorem długo nie mogłem udać się w
objęcia Morfeuszki, co bardzo rzadko mi się
zdarzało. Wreszcie po północy zasnąłem, ale
i tak obudziłem się bardzo wcześnie.
Dzisiaj będę miał dżinsy!
W pośpiechu umyłem się i zjadłem śniadanie,
mimo że do otwarcia Pewex-u czasu miałem aż
nadto. Przed sklepem znalazłem się dziesięć
minut za wcześnie. Nie byłem jednak
pierwszy. Przed szybą wystawową stały trzy
starsze kobiety, ubrane z wiejska, które
zawzięcie między sobą perorowały:
– No zobacz, zobacz! Ten materiał jest po
trzy pięćdziesiąt za metr. Jezusicku, jaki
tani!
– A tamten, taki pienkny, tylko po
cztery!
– Ale okazja!
– Może to braki sprzedajom? Ale nawet
kolejki nie ma.
– Pewnie dopiero wyłożyli. Zaraz ludzie sie
zbiegnom.
– Ło matko częstochowska, ale okazja!
Dobrześmy dzisiaj przyjechały na targ!
– A chciałaś od razu wracać. Widzisz?
Mówiłam zobaczyć, może coś w sklepach
rzucą.
Ledwie się powstrzymałem przed parsknięciem
ze śmiechu, słysząc ich podniecone głosy,
Ale jaja! Baby myślą, że ceny są w
złotówkach! Już chciałem wyprowadzić je z
błędu i sprowadzić z obłoków na ziemię, ale
w tym momencie drzwi do sklepu zostały
otwarte i kobiety wpadły pędem do środka,
jakby obawiały się, że ktoś może je ubiec.
No to będzie cyrk!
Wszedłem za nimi. One już stały przy ladzie
sklepowej i zamawiały materiały, wskazując
je palcami i przekrzykując się
wzajemnie:
– Proszę tego materiału pięć metrów! A
tamtego obok… dziesięć metrów!
– A ja tego, tego i tego. Po pięć metrów
każdy!
– Ja ten granatowy…
W tym czasie do sklepu weszło kilku innych
klientów. Nie byli na zewnątrz przed
otwarciem, nie słyszeli wcześniejszej
rozmowy kobiecin. Teraz ze zdziwieniem
obserwowali, jak ekspedientki odmierzały z
beli i zaczęły odcinać tak duże ilości
tekstyliów. Zdecydowałem się szybko
wyprowadzić wiejskie kobiety z błędu:
– Proszę pań, ale te ceny za materiały
są…
– Nie przeszkadzaj, chłopcze. My byłyśmy
pierwsze!
– Ale chciałem tylko powiedzieć…
Nie dawały mi dokończyć. Odwróciły się do
mnie i nabzdyczone, z gradowymi minami
nakrzyczały:
– Jaka ta dzisiejsza młodzież
niewychowana!
– Wszendzie próbujom sie wcisnońć!
– Mówiłam, my byłyśmy pierwsze!
Jeszcze raz spróbowałem przerwać ich
słowotok:
– Nie chcę się wcisnąć. Chciałem tylko
powiedzieć, że…
Jakbym dolał benzyny do pożaru. Dopiero się
rozwrzeszczały:
– Poczekaj na swoją kolejkę, dobrze?!
– Cham!
– Niewychowany! Czego was w w szkołach
uczom?!
Machnąłem ręką. A niech mnie! Po co się
wtrącam? Nie słuchają, to same zaraz się
przekonają. Stanąłem z boku i postanowiłem
poczekać na nieuniknione. Zakup moich
spodni poczeka, nie śpieszę się. Za to
widowisko, którego za chwilę będę
świadkiem, może być pierwszej urody. I to
za darmo!
Niektórzy z klientów, którzy weszli później
do Pewexu, dalej nie rozumiało, o co
zaczęła się awantura, dlaczego te kobiety
tak krzyczą na mnie. Inni zaczęli się
domyślać, sądząc po uśmieszkach, które
błądziły po ich twarzach. Sam stałem już
milczący, inni też nie rozpoczęli zakupów.
Oczekiwaliśmy w napięciu na kulminację
„teatru ulicznego”, w którym główne role
odgrywały trzy pierwsze klientki. Może
dlatego tak dobrze odgrywały role, gdyż
nieświadome były swojego w nim udziału.
cdn.
Komentarze (4)
Valanthil, lata młodości... wspomina się te lepsze
chwile ;)
To była niezwykła epoka. Straszno-absurdalna, ale ze
swoim specyficznym klimatem.
Taa... JoViSkA, dzisiaj to szpanopwałabyś tą dziurą w
dżinsach :) O swoje wtedy dbałem...
Zakończenie będzie za kilka dni. Pozdrawiam :)
Pamiętam te czasy i zakupy w pewexach...nie mogę się
doczekać zakończenia tej historii i czy udało Ci się
kupić wymarzone dżinsy...:) Ja moje pierwsze dżinsy
podarłam na lodowisku przy upadku robiąc
piruet...wracając do domu z wyszarpaną dziurą na udzie
widziałam wzrok pasażerów z politowaniem, że mam
dziurawe spodnie, jakiś czas później podarte spodnie
to był hit mody, a ja nie wiedziałam wówczas, że
wyprzedziłam swoje czasy :))
Fajnie powspominać...dziękuję i pozdrawiam :)