Wyspekulowania (fragment prozy)
I. Czarny hang over
Łomot, kanonada. Krople nieomal rozbijają
się o zaokienny parapet. Jest z bardzo
cienkiej blachy, drży, kołysze się.
Przyjmuje razy.
Nawałnica zjawiła się w samą porę. Coś do
diaska musi się zdarzyć, wypełnić ten
smutny i pusty czas, dzień - akwarium, w
którym trzymam głowę.
Duszna woda, chyba destylowana. Mało jej.
Ani wypić, ani się utopić. Z ust, szyi, z
każdego włosa - snopy iskier, maślane
pioruny.
Ściągam prańsko ze sznurów na werandzie.
Ojca skarpety, slipy, podkoszulki. Deszcz
przybiera na sile. Zimne, rozedrgane
płachty. Igły, strzykawki, stroboskopy -
tak to widzę. Feeria barw, lodowe miraże.
Miriady, poszarzałe zorze.
Szosą przejeżdża dostawczak, pudło z sino -
pomarańczowym logo FedEx. Może to śmieszne,
żałosne, lub całkiem durne, ale... czuję
ukłucie smutku. Szpila, w samo serducho.
Nie mógł, gnojek, to być kurier, na którego
z utęsknieniem czekam już drugi dzień?
Są chwile, w których zapominam o
trzydziestce na karku i zaczynam, choć
wiem, że nie przystoi mężczyźnie
zbliżającemu się do wieku chrystusowego,
zwyczajnie się mazać. Tak po prostu, jak
szczyl, dzidzior, gówniarzyk w krótkich
porciętach z gameboyem w łapce.
Choć wstydzę się przyznać przed samym sobą,
z wiekiem - a ten jest coraz bardziej
średni - nie przybywa mi cierpliwości,
wciąż żyje we mnie ośmiolatek odliczający
dni do Gwiazdki, wyglądający prezentów pod
choinką. Jestem podszyty nieprawdopodobnie
rozkapryszonym i zasmarkanym smarkaczem,
któremu kompletnie obce jest bycie
poważnym, cierpliwym, dorosłym.
Pod czaszką ciągle nosze tetrową pieluchę,
całe pudło zabawek, w kieszeniach -
niewidzialne butelki ze smoczkiem. Chlupie
w nich rumianek.
- Wracaj, pomyliłeś się! - wrzeszczę w
myślach w kierunku samochodu.
- Tu mieszkam, to dla mnie masz przesyłkę!
I choć wiem, że pan T. wysłał tomiki zwykłą
polską pocztą, a nie kurierem (centuś!), że
będą iść na to moje zadupie przez dobry
tydzień, albo i ruski miesiąc, karmię się
nie wiadomo po co głupawą nadzieją -
beznadzieją, że oto zaraz kierowca -
rozwoziciel dostrzeże błąd, zorientuje się,
ze ma na pace pudło pełne tomików
,,Mioklonie" i, obróciwszy na jednym kole,
zataszczy mi je pod samiusieńkie drzwi
kajając się przy tym, przepraszając, jak
jakiegoś księcia.
Fakt - z Wrocławia nad Bug - kawał drogi,
poczta - wiadomo jak pracuje.
Styl wałęsowski - ,,nie chcem, ale muszem"
czekać. Przyjdą, wiem to. T. chyba jest
słownym gościem, dostanę przyobiecane,
zagwarantowane umową dwadzieścia sztuk
swojej książki.
Jak nie dziś (chyba już nie ma szans), to
jutro. Trzeba wypić meliskę, uzbroić się w
cierpliwość, zająć czymś pożytecznym,
skierować myśli na inne tory.
Przecież jeśli tak się będę zadręczać jak
ostatni obsesyjniak, obsesjonariusz, to,
to... przyleci wielki, mosiężny ptak i
wyrwie mi mózg, wydziobie oczy, rozdrapie
serce.
Szalony Eol, kuzyn śmierci, dmie, jakby do
reszty postradał rozum. W powietrzu latają
uszyszkowane gałązki modrzewi, świerkowate
szyszki, odpadłe z dachów kawałki eternitu,
liście, śmieci, porwane ubrania.
Chowam się do domu. Paskudny czerwiec,
podszyty listopadem. Rok praktyczne
pozbawiony zimy, rok, w którym w styczniu
zanotowano wiosenne temperatury, najwyższe
w historii pomiarów; zwyczajnie odgrywa się
na nas za owo bezzimie, odbierając, psując,
kaszaniąc pozostałe pory roku. Gdzieś
przecież musiał podziać całe to zimno, w
jakiś miesiąc upchnąć pluchy, deszcze.
Padło więc na ma marzec, kwiecień, maj, że
o biednym, nieczerwcowym czerwcu nie
wspomnę.
Nie było zimy? Więc nie będziecie też mieli
pozostałych pór roku, połączę je, wrzucę do
jednego gara i wymieszam dokładnie, by
powstał szaro - brunatny, ulewny, pochmurny
ulep.
Oto macie klimat słotno - brytyjski i
cieszcie się. Innego nie będzie, póki mi
się nie odwidzi. Albo póki Piekło nie
zamarznie, a czwarty Anioł nie zadmie w róg
bawoli, cętkowany, kręty, obwieszczając, że
już nie trzeba żadnej pogody, bo właśnie
nadszedł kres dziejów i z nieba będzie
padać wyłącznie manna, albo deszcz siarki.
Zależy od pory dnia, albo kaprysu Wielkiego
Sternika (kimkolwiek jest).
Układam skarpety w szufladzie.
Polskoegipskie ciemności, nie ma prądu,
chmury gradowe zasnuły niebo, sufit, ściany
i podłogę.
Wietrzysko i jednocześnie trudny do
zniesienia zaduch, jakby się było
uwięzionym w wielkim weku.
Monsun zabłąkany przy granicy Polski z
Białorusią, anomalia pogodowa, która nikogo
nie dziwi. Co więcej - jest jak najbardziej
na miejscu. Pożądana deformacja. Słuszny
paradoks.
Ech, tomik... Chciałoby się już trzymać w
dłoniach - jak ja to żartobliwie nazywam -
progeniturę. I choć przez długie lata
zarzekałem się, że nic,a le to to nawet
jednego wiersza nie wydam drukiem; a gdyby
nawet jakiś bogacz - maniak chciał mi
zasponsorować tomik - radziłbym mu
przeznaczyć nadmiar gotówki nie na totalne
duperele, typu wiersze wiejskiego
grafomana, ale na przykład na głodne
sieroty w Botswanie, czy innej Rwandzie; i
choć przez szmat czaru byłem wrogiem
drukowania swych wypocin, gdy przyszło co
do czego, gdy tekściory owinięte filią
bąbelkową i szarym papierem idą licho wie
ile kilometrów ode mnie i to samo licho
wie, kiedy będą u celu - zaczynam się
niecierpliwić.
Szara, szklana wiosna, w której przyszło mi
grzęznąć, czekać na równie duszne,
nierzeczywiste i szklane lato. Pora roku -
niby malunek na fajansowej filiżanusi z
serwisu rodowego, z biedaserwisu, bo na
lepszy nie było stać ani twoich rodziców,
ani praprzodków. Kupili więc od ruskich,
rok przed pieriestrojką, syfoserwis
biedaobiadowy.
Ty jesteś malunkiem, nasmalcowanym przez
wiecznie pijanego Kacapa elementem
składowym krajobrazu, człekopodobnym
Słońcem, które trzecią dekadę usiłuje zajść
za horyzont.
Może niedługo zjawi się spoza światów jakaś
dobra dusza i raczy upuścić na twardą,
kamienną podłogę, stłuc porcelitowe
więzienie.
W końcu lepsza taka śmierć, niż uduszenie
się do imentu, wrośnięcie jako trup w
kruchy, fajansowaty materiał.
Słabo nadaję się na ozdobę, zbyt dziecinny
jestem, za niecierpliwy, by tak stać
grzecznie, statycznie, robić za manekina
(darmowego w dodatku!).
Zaraz zaczyna, wierzgać nóżkami, robić
małpie miny.
Komentarze (3)
niechęć do i pokusa samookreślenia
Bardzo mroczna ta Twa proza, bardzo dobrze się czyta.
Ukazujesz nam ciekawe aspekty z osobistego życia,
pozdrawiam :)
Wciągasz Flo:) super