Zaklęta
Obłumarła w szklanej grocie
Tam gdzie pali swe istnienie
Gdzie podąża pustym krokiem
Na wieczystej drogi wstędze
Pozostawia miraż tropu
Czuje tylko ten niepokój
Nie dający w sen odlecieć
Gasi w sobie płomień mroku
Zapalając znicz udreki
Butwiejąca gałąź życia
Zniewalając swym zapachem
Nie pozwala głośno krzyczeć
Nie pozwala krzyczeć strachem
Niewidoczny koniec drogi
Z mleczną tonią zlewa się
Białe iskry groźnych oczu
Z mleka wokół łypią weń
Niepewności czara kipi
Pot oblewa chłodem swym
Tutaj koniec drogi krętej
Tutaj zło przejmuje ster
Przepaść czarna, czeluść, wir
Bez ścian, bez dna
Nicość, nicość jakby skała
Do jej ciała lepki lgnie
Bursztynowy, złoty proszek
Równomierne ściany pnie
Znowu chwila wieczna mija
Fala zmywa ją gdzieś z dna
Rozbujana wichrem woda
Bryzga grzywą, niesie w dal
Rankiem zbroję wycofała woda
Został bursztyn, a w nim ćma
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.