ZAMKNIĘCIE W PRÓŻNI (nie)ISTNIENIA
Stoję tu, z wydartym sercem, z pustką w
dłoniach. Zachłannie chwytam szepty cieni i
wypuszczam z płuc powietrze. Szczodrze
trwonię sekundy. Zabijam je. Jestem
monumentalnym posągiem zaprzeczenia
wieczności. Kruszę się w palcach wiatru
napędzanego przez czas. Kruszę się pod
naporem własnego spojrzenia. Jestem
niematerialnym monolitem z kamienia próżni,
wykutym na podobieństwo marazmu istnienia.
Nie wiem jak długo jeszcze moje ręce
udźwigną ten ciężar niebytu. Wiatr jest
nieugięty w swojej presji i odpadają coraz
większe fragmenty całości. Nie wiem już kim
jestem. Moje odbicie rozmytą ma twarz.
Moje wydarte skamieniałe serce leży rozbite
i zadeptane u mych stóp.
Stoję tu, czekam na to, co miało być.
Czekam na to, co nigdy nie będzie. Stoję
tak i będę stała aż do śmierci. Jestem. Nie
ma mnie. Oddycham. Nic ponadto
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.