Zasądzono...
Oszalała od niechcenia
Bo wierzyć chciała
Żeby miłość zdołała
Wolę Boską pokonać.
Prędzej wolałaby skonać.
A teraz kroczy boso.
Po plaży długiej jak pustynia
Jak wieczna mogiła anioła.
Piach zbija ją z tropu
Kamienie wrzynają w stopy,
A ona się toczy, toczy.
Swój los obmoczy
W słonej morskiej wodzie.
Słońce na zachodzie
Szydzi sobie z ofiary
Gdyż zna Śmierci zamiary.
Się biedaczka wije
Nie je, nie pije
Wciąż jednak żyje.
Powietrze jodem przesiąknięte
Swym wątkiem, zamętem
Z każdym niesłyszalnym oddech
Karmi ją miłości echem.
Skonana wciąż idzie, o bidzie...
Odpoczynku nie zamawia
Choć ledwo kroki stawia.
Wpatrzone w niebo serce
Nie chce nic więcej,
Tylko na własność osobnika jednego
Ręką Władcy skażonego.
Dla niej niedostępnego
- Wybrańca Bożego.
Myślała, że zdoła góry roztopić
Przeszkody w skały wtopić
I siedem rzek pokonać.
Prędzej wolałaby skonać.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.