ZAWÓD
Najpierw jest pewność. Nic się stać nie
może.
Krzątam się lekko cicho pogwizdując
Po domu, który, chociaż znam go dobrze,
Ma w sobie jakąś nową treść i czułość.
Tej się zapewne ze mnie leje nadmiar.
Ale już w kątach, w odleglejszych izbach
Jak kurz, którego nikt nie zamiótł z
rana,
Rośnie niepokój, jakiś ból i krzywda.
Wpierw się wydaje, że to są sieroty
Lub samorodki pozbawione ojców,
Lecz chwile puste każą myśleć o tym,
Co wciąż jest martwe, lecz ożyje w
końcu.
Nawet telefon staje się torturą
Gorszą od kropli i hiszpańskich butów.
Jego milczenie po raz nie wiem który,
Zmienia mą głowę w hak na kapelusze.
I wszystko pęka, sypią się trociny.
Tego co było nie da się już złożyć
I nie pomogą najcnotliwsze miny,
I słowa, w których brzmi nieszczera
słodycz.
Serce jest w strzępach. Spokój wróci...
Kiedyś...
Głowa na karku ciąży niby kamień.
Ale to wszystko byłoby pół biedy,
Gdyby nie gorycz i rozczarowanie.
Nie ma ratunku. Cztery dni o wodzie
Może złagodzą straszny ból i wierzyć
Będę znów zdolny, lecz uniosę w sobie
Bliznę czterdziestą i okruchy gniewu.
Komentarze (1)
Swiat jednak nie konczy sie mimo ze skonczylo sie cos
co bylo bardzo waazne w zyciu..dalej trzeba zyc a
przynajmniej probowac ..podniesc ze zgliszcz, wylizac
rany... wierzyc ze bedzie jeszcze dobrze i los sie do
Ciebie usmiechnie...wiersz BARDZO LADNIE NAPISANY,
PLYNNIE i te porownania , przenosnie........mimo bolu
i rozczarowania jaki niesie wiersz, musze powiedziec
ze porwal moje serce