Ze szklanej (proza)
,,(...) cieniami domów rozciągnięty na
srebrnego i czarnego człowieka (...)"
Henryka Wanda Łazowertówna ,,Sen"
Cześć. Widzicie mnie? No oczywiście, że z
tej odległości nie sposób dostrzec
czegokolwiek. Powyłaziliście za margines i
jeszcze się dziwicie - skąd to gada. Że
głos słychać, a osoby nie widać.
Bliżej. Nachylcie się. Dobra, trzeba wziąć
okulary. A i bez lupy chyba się nie
obejdzie.
Już? Okej, zatem - jeszcze raz - cześć.
Dzień dobry - jeśli ktoś woli tak
oficjalnie. Uszanowanie, niech będzie
pochwalony.
Jestem mieszkańcem tej kulki. Nie mam
pojęcia, od jak dawna; nie istnieje dla
mnie początek, ani koniec. Wszystkiego,
wszechrzeczy, ogromna gumka myszka ściera
wspomnienia i przyszłość. Istnieję, jak
kwiatek, kamyczek, mrówka. Albo jak
zarzygany pijus - do wyboru.
Księżycowa noc, spacer w srebrnym blasku,
albo obornik. Sacrum, lub profanum. Nóż o
dwóch ostrzach - do krojenia chleba i
przecinania więzów.
Tak naprawdę pamięć jest nieistotna, tylko
pompatyczni głupcy wyolbrzymiają na różnego
rodzaju akademiach i defiladach pojęcie
pamięci. Albo producenci albumów, ramek na
zdjęcia i aparatów fotograficznych.
Choć wiecie, kiedyś byłem ciekaw, skąd się
tu wziąłem, snułem domysły. Rozważania
egzystencjalne trzynastolatka, śmiechu
warte.
Babcia, która jakimś cudem jeszcze żyła,
choć miała ponad trzysta lat (posądziłem ją
nawet o współautorstwo Księgi Rodzaju)
mówiła, że kiedyś byłem tak duży jak
Chłopiec. Miałem dwie ręce, rodziców, też
tak dużych (trudno uwierzyć patrząc teraz
na mnie, co nie? sam też w to wątpię) i
imię kończące się na N, D, albo Ł. Była
stara, więc nie pamiętała dobrze, podawała
różne wersje, zależnie od nastroju. Albo
kompletnie mieszało jej się w głowie.
Raz nazywała mnie Florian, Konrad, to znowu
Rafał.
podejrzewam, że wszystkie trzy były
wymyślone, tak naprawdę od zawsze wołano
mnie tym dźwiękiem, zbitką
nieartykułowanych sylab, popiskiwań
zmieszanych z growlem.
Ghianziugh - to moje imię, ksywa, pseudonim
artystyczny. Przedstawiłem się - a was jak
nazywają?
Napiszcie personalia na cienkim jak włos
skrawku bibuły, po czym wciśnijcie tu -
patrzcie - taka dziurka w kuli. Dzięki niej
mogę oddychać. Jeść ani pić nie potrzebuję,
co więcej - wręcz razi mnie, napawa
obrzydzeniem widok Chłopca siorbiącego z
michy jakieś kluchy, żującego batony,
cukierki, czy inne buły. Albo jak pije,
napełnia wnętrze płynem, jakby nie dość
miał swoich, ustrojowych.
I papierosy, inhalowanie się gryzącym
dymem. Szisza, elektroniczne szlugi, dzięki
którym aktywujesz aplikację ,,rak płuc".
Durni ci ludzie, jak kamasze Szwejka.
No wiem, wiem - dla nich to konieczność.
Nawet zwierzęta i rośliny jedzą.
Gdy Chłopiec miał kanarka i chomika -
karmił je jakimś suchym paskudztwem. Mi
wystarczy cień, chłódek. Nazwałem to
,,mięsosynteza" - wytwarzam energię sam z
siebie, o ile słońce nie razi mnie, nie daj
Boże, nie opala.
Nie jestem perpetuum mobile, gdyż czuję się
śmiertelny, mam świadomość, że kiedyś, gdy
Chłopiec będzie już duży, dojrzały, być
może nawet stary - zgasnę, wyczerpią się
paliwa w mym ciałku i zaniknę. I nie pomoże
chłodzenie, nawet umieszczenie mnie w
zamrażalniku. Nie zmartwychwstanę, choćby
mnie polewano ciekłym azotem, czy co tam
wymyślono najzimniejszego.
Chłód podsyca mój lodowy ogień, ale
przyjdzie dzień, gdy ciepło zwycięży,
weźmie nade mną górę.
Nie martwmy się o tak odległą przyszłość.
Może uda się nie dożyć śmierci, wessę się
do środka, połknę język, potem krtań,
tchawice, pozostałe narządy - i zmienię się
w maleńką kulkę, twardą jak granit.
Monolitek mikroskopijnych rozmiarów, o
wadze biliona ton.
Tak bym nawet wolał - śmierć poprzez
samostrawienie. Narcystyczne, orgiastyczne
stanie się kamyczkiem (prawie rymuję -
zauważyliście?).
Albo wpełznę w szybkę, czy też ścianki
kuli. Tak po prostu - wniknę na śmierć,
rozpuszczę, zjednoczę się ze szkłem.
Trybik, ziarenko, kleks, refleks -
czymkolwiek będę - nie dbam o to. Oby tylko
nie urosnąć. I by Chłopiec znów nie
próbował mnie wypuścić. Nienawidzę tego!
Pokój jest przecież większy niż
Wszechświat. Mam galopującą agorafobię,
ludziofobię, lęk przestrzeni i nic tego nie
zmieni (znowu!).
Jestem klaustrolubym fanem ciasnoty,
pomieszczeń mniejszych, niż sławetny dom
Kereta, niż pudełko zapałek.
I istnieć też lubię. Oby nie niepokojony.
Patrzeć na wszystko z perspektywy
przeźroczystej, stojącej na półce
,,kawalerki", jednoosobowego pałacu /
mauzoleum.
Nie każcie mi wychodzić. Gdzie, po co, za
jakie grzechy? Doskonale sprawdzam się jako
porcelanowe żyjątko, nie mam nawet palców,
głowy, w zasadzie składam się wyłącznie z
patrzenia. Nie oczu, nie żadnego narządu
wzroku, ale z czynności - obserwowania.
To jest moim przeznaczeniem - statyczność i
bierność, zgrywanie rzeźby, maskotki, albo
wazonika.
No dobra, w tajemnicy powiem - lubię też,
jak Chłopiec głaszcze powietrze nade mną.
Nie to, co jest mym, pożal się, Boże
ciałeczkiem, ale przestrzeń powyżej łepka.
Żeby nie wchodził w interakcje, nie sadzał
mnie na dłoni i nie obnosił po bezkresnych
przestrzeniach pokoju. Wystarczy, wręcz
wolę - tylko tyle.
Czy mam sny? Nie rozumiem pytania. Takie
majaki, gdy jest się wyłączonym?
A, to Chłopiec wie lepiej, jego spytajcie.
nigdy nie przeżyłem koszmaru
nieświadomości. Czasami mam coś na kształt
wizji. Pojawia się znikąd, być może tworzy
się jako efekt uboczny wpatrywania się w
monitor. Nie znoszę, jak Chłopiec gra w te
całe strzelanki, chodzi, steruje
niewidzialnymi postaciami, zabija inne,
równie fikcyjne. To takie odmóżdżające!
Pewnie stąd bierze się flashback, migawka,
przebłysk, w którym widzę swój koniec. Dość
brutalny: Chłopiec staje się okrutnikiem i
mordercą, podchodzi do regału i bez słowa
wyjaśnienia zrzuca kulę. Ostatnim obrazem,
jaki widzę, są podeszwy. Rozdeptuje mnie
jak robaka, obiema nogami. Zostaję
rozsmarowany po podłodze. Straszne,
prawda?
Mam nadzieję, przeczucie graniczące z
pewnością, że nigdy do tego nie dojdzie.
Nieuzasadniona, bezrozumna agresja, w imię
czego - chęci wyładowania złości,
frustracji? To nie w stylu Chłopca. Choć, z
tego, co obserwuję, charakter mu się
zmienia. Niekoniecznie na lepsze.
Pewnego razu, chyba z nudów, zaczął taczać
kulkę po półce, potem po parapecie. A
następnie podrzucił parę razy. Nie wysoko,
bał się chyba, że rozbije się, uderzywszy
niechcący w sufit. I gdzie bym się podział,
gdyby stłukł mi lokum? Sprawił mi wtedy
niezłą kręciołę, czarci młyn, karuzelę,
sokowirówkę.
Myślałem, że się przekręcę. Obraz mi się
pokroił na drobne kawalątka, jak w maszynce
do mięsa. Przemielił. Dwa następne dni
miałem przed Okiem kalejdoskop, niezliczone
pryzmaty.
A ja lubię czysty obraz. Krystalicznej
jakości, przejrzystości. niczym woda
źródlana. Równie zimny. Nie, zdecydowanie
bardziej! Obraz niczym mineralka z
arktycznego lodowca, zmrożona przed naszą
erą. Woda pita przez mówiące dinozaury,
zabutelkowana przez Erazma z Efezu, woda z
beczki, w której Diogenes kisił ogórki.
I niech to się nigdy nie zmienia. Żadnych
pasków, pisków, szumów, zakłóceń odbioru!
Chcę spędzić resztę czasu, jaki mi jest
dany, na gapieniu się. Nie śmiejąc się
nawet poruszyć. Obraz ma buzować za szkłem,
albo i nie, może nie dziać się kompletnie
nic. Będę, wiecznie przytomny i trzeźwy,
patrzeć choćby i na ślepą ścianę. Nie jest
ważny temat, liczy się sam fakt istnienia
obrazu przede mną. I że go odbieram. Bóg, a
nie mam wątpliwości, że ukochał mnie ponad
miarę, stworzył najdoskonalszego widza,
króla gapiów.
Wiem, że wymaga od swego dziecka tylko
jednego - mam nie przestawać patrzeć. Jeśli
nawet babcia mówiła prawdę i miałem kiedyś
inne życie, kształt, osobowość, uczyłem się
w tej, czy innej szkole - to teraz bez
znaczenia, jestem - choć się nie ruszam -
nie tyle bibelotem, szmacianą lalą w
szklanej bańce, co maszyną do patrzenia.
Moim jedynym zadaniem jest obserwować.
Jakaż piękna bezcelowość, tępa idea!
Dobry stwórca nie mógł mnie uczynić
lepszym! Bezwartościowe omiatanie wzrokiem
pokoju Chłopca, filtrowanie obrazu,
przepuszczanie go przez nieforemne ciałko i
równie galaretowaty umysł! Sztuka dla
sztuki!
Co robicie? Idziecie już? Wiem, macie
dosyć, ogarnęła was tak zwana nuda, dziwne
i kompletnie obce mi uczucie znużenia, gdy
patrzycie na coś zbyt długo.
Dla was świat musi być sztormem, huraganem
na śmietnisku. Ubóstwiacie wręcz, gdy
ogromny wicher porywa cały majdan, podrzuca
do góry, po czym rozsiewa w równie
przypadkowych miejscach, dowolnej
konfiguracji. Tym dla was jest życie -
pogonią za bajzlem, maratonem w
niekończącej się rupieciarni.
Monotonia jawi się wam nie jako coś
przyjemnego, stabilizacja, bezpieczeństwo,
lecz wywołuje mdłości.
Wsiadajcie więc na pstrokate rumaczyska, do
stukołowych wartburgów, by pędzić przed
siebie, na oślep, w nieznane.
Podróżujecie, część z was nie może bez tego
wytrzymać. Gna was głupia gorączka: byle
dalej, zwiedzać sąsiednie wysypiska,
poznawać równie umorusanych kloszardów.
Utrata mobilności, złamanie kręgosłupa,
bądź amputacja nóg to dla was, ślepych
biegaczy, prawdziwy dramat. Grzęźniecie w
tym cwale, nie widząc, że wasze oczy
zmętniały. Pędzicie tak szybko, że nie
podobna dostrzec detali, pochylić się nad
drugim miastem, państwem, choćby przeczytać
tablicę z nazwą miejscowości.
Ludzie - rakiety wystrzeleni przez cyrkowca
z armaty. Patrzeć tylko, jak przywalicie
zaraz w oko Księżycowi. I zgaśnie. Potem -
Słońce.
Boicie się obłożnych chorób i śmierci. Bo
to oznacza leżenie, wycofanie się z
gonitwy. Przegrywacie walkowerem najlepsze
miejsce w kolorowej przechowalni rzeczy
znalezionych, magazynie niepotrzebnych
wartości.
By zagłuszyć sumienia paru waszych
piosenkarzy nagrało rzewne utwory o tym, by
się zatrzymać, choć na chwilę, zwolnić
trochę. Ukuto nawet termin ,,wyścig
szczurów".
Pic na wodę by rozgrzeszyć się z podróży na
gapę donikąd. To dziecinne tłumaczenia
dorastającego budrysa, który spowiada się
mamie, dlaczego włamał się do mieszkania
sąsiadów i ukradł pełne wiadro śmieci.
Jedyny sposób na wyjście z labiryntu - to
zatrzymać się i myśleć, że on nie istnieje.
Wlepić gały w ścianę, dosadnie mówiąc - i
tyle.
Czy śmierć głodowa, niechybna w takim
wypadku, nie byłaby lepsza, bardziej
racjonalna od ciągłej pogoni za niczym,
podczas której żre się myszy, szczury,
jakieś ochłapy - i bezustannie jest się
ciut, ciut, wręcz o krok od upragnionej
nagrody?
Waszym przekleństwem są ruchy tektoniczne
wewnątrz ciał, bicie serca, puls,
zderzające się kostne płyty, myśli
zachodzące jedna na drugą, zupełnie bez
powodu, marzenia o dupie Maryni. Czy nie ma
sposobu, by przerwać ten obłędny, chocholi
taniec, harówę na kolejnego szczura w sosie
własnym (jedynie 32,89 dinarów za kilogram,
bierzcie, póki są!).
Ależ istnieje taka metoda - samokriostaza!
Stańcie się tak mali i zmiennokształtni jak
ja. Wiem, że potraficie, to nic trudnego.
Potem spójrzcie w okno. I niech każdy z was
zastygnie w bezruchu.
Nie ważcie się reagować na krzyki, płacz
waszych bliskich. Popadnijcie w całkowitą
katatonię!
Ambulansik zabiera was do wariatkowa, albo
od razu na cmentarz. I po kłopocie. A inni
niech się zabijają w walce o mysz w
galarecie. Was to nie będzie dotyczyć.
Osiągniecie najwyższy spokój, nirwanę,
dotrzecie do tao.
To jak - zgadzacie się?
Komentarze (12)
Współczuję peelowi. Przybliżając i opisując swoje
zagubienie, próbuje przekonać do niego czytelnika.
Czy tekst czasem nie jest o trollach:))
To prawda ze okropne są trolle, takie wściekłe
kundelki, mam tylko nadzieje ze ciebie nie
pogryzly;))))))
Pozdrawiam
Dobrze się czyta!
A mrożone lubię. Truskawki :)
Pozdrawiam Florianie vel Rafale vel Poeto :)
Przeczytałam całe opowiadanie jest rewelacyjne, nie
będę się powtarzać ponieważ opinie moją znasz :)
Super się czyta i podoba się bardzo:)pozdrawiam
cieplutko:)
to zapewne typ szklanej kulki jak w utworze zespołu
Ścianka...
https://youtu.be/38y6f4hMMJ4?t=741
Rozpisałeś się i powstała niezła proza. Przeczytałem z
zaciekawieniem, pozdrawiam :)
Muszę z zachwytem pochwalić. W sposób prosty z
wdziękiem przedstawiłeś jaki ten świat jest paskudny.
Każdy przejaw życia taki jest. Ale nie wszystkie jego
objawy ująłeś w tym mistrzowskim eseju. Jeszcze nie
obrzydziłeś wyprawy do toalety. Wtedy byłby komplet.
Ale jak to powiadają co z dużo to nie zdrowo. I
przegiąłeś!
Nie przepadam za wypiekami ale w zamrażalniku mam
kilka porcji piernika, pozostałość po jakiejś
imprezce. Mimo,że pora zupełnie nieodpowiednia z
przyjemnością stwierdziłem, że bardzo smakuje, tym
bardziej, że robiła to bardzo ważna dla mnie osoba. W
uzupełnieniu możesz i ten wątek umieścić w tym
wypracowaniu. Pewnie nie będzie Ci cię chciało....
taki drobiazg w porównaniu do tych szczurów w
galarecie.
I chyba to absolutny przypadek i niezamierzony ale
przypomniał mi się film, którego nie oglądałem ale
tytuł miał taki: "Życie jest piękne".
dziękuję, Kochane. Donna Demono- ależ wnikliwy
komentarz, super!!!
podpisuję się pod Donną... wyraziła szczegółowo
wrażenie po przeczytaniu - mam podobne :) "szczury w
galarecie" to dobre - obrzydliwe, ale dobre - na
określenie kupowanego paskudztwa... boimy się
stagnacji, w końcu świat się kręci - nie kręcić się to
tak jak nie żyć, ruch, kinetyczność jest dowodem na
życie,
a my chcemy być tacy udowodnieni, że byliśmy...
Witaj Florku. To co napisałeś jest genialną
charakterystka poety i pisarza, czyli Ciebie. Swietnie
pokazujesz jaki masz doskonały zmysł obserwacji...
patrzysz z boku, zdystansowany ale cholernie wrażliwz
na to co widzisz i nie jest to wcale bezmyślne
gapienie się w ściane, tym bardziej nie jest to stan
katatoni. Nie tracisz energi i czasu za pogonia czy to
pozycji w świecie, czy za dobrami materialnymi...
jestes i patrzysz a świat pokazujesz tak szczerze, że
aż chwilami boli, miejscami śmieszy. Z całą pewnością
umiesz patrzeć bez kolorowych soczewek, bez
photoshop/u... makatka z jeleniami na rykowisku jest
tym czym jest, kiczem i nie obawiasz się mówić wprost
o kiczowatości o tym, że wielu z nas to może i ciacha,
ciasteczka, ale w najgorszym tego słowa znaczeniu,
odciśnięci przez cookie cutter, tacy podobni do siebie
w naszych pragnieniach, w naszej zazdrości i w naszym
miec aniżeli być. Florku długo mogłabym się rozwodzic
nad prozą ale jedno wiem, na mnie zdecydowanie zrobiła
ogromne wrażenie, płynna narracja i mądrość przekazu.
Czytałam już wiele Twojej prozy i opowiadań, ale ta
zrobiła na mnie ogromne wrażenie, powiem głupio,
zachłysnęłam się... co do pytania na końcu, jasne kto
by nie chciał, pewnie każdy tylko większość z nas nie
ma zielonego pojecia jak ten stan osiągnąć i czy jest
to możliwe, jeśli nawet nie zdajemy sobie sprawy z
tego jaki niewolnikami jesteśmy własnych przyzwyczajeń
i marzeń, które nie potrafią w żaden sposób ocdciąć
sznureczków jakimi sami obwiązaliśmy swoje skrzydła,
mózgi, uszy i języki. Moc uścisków Florku... z
ogromnym podobaniem dla tekstu.
tak to jest sposób na wszystko