Żeby nigdy nie splamić honoru...
(następny fragment opowiadania)
-Alfred, łun miołby nos ostrzygać? –
zapytał mój brat Józek. – To je niepodobne,
dyć to jedyn wielki sk …. syn, co wydaje
naszych. Podpisoł volksliste pewnie jako
pirszy w gminie i rzuńdzi w ty jich policji
jak tylko może. Wcale bym się nie zdziwioł,
że nos wszystkich wydo, zabije albo wyśle
do Guberni, a sum zabirze naszum zimie i
gospodarke. [*]
-Czekaj, Józek. Zobaczymy co powie pani
Liedte – przerwała mu Regina. -Obiecała, że
przyjdzie, bo ma coś do zaproponowania.
Weszłam do izby, gdzie była moja mama.
Uściskała mnie i powiedziała:
-Nie mortw się, córuś, pani Liedte i jej
munż to dobre Nimcy. Zowsze cie lubili,
zwłaszcza jak umirała Stefcia, a ty łu ni
wtedy byłaś.
-Tak, mamo, ale to było dawno i tyle się
zmieniło od tamtych lat – odpowiedziałam i
usiadłam na ławie.
Stefcia Liedte to była moja koleżanka z
klasy. Jak już skończyłyśmy naukę, to
chodziłyśmy często razem, bo ona mnie
lubiła, mimo, że była Niemką, a ja Polką.
Umarła na jakąś paskudną chorobę, lekarze
mówili, że to białaczka i że nie mają
lekarstwa, by ją uratować. Nie miałyśmy
jeszcze 18 lat, gdy ona umierała w 1938
roku. Przychodziłam do niej i chodziłyśmy
po okolicznych łąkach i polach, póki
jeszcze była w stanie chodzić. Czasem także
razem z Erną, żoną Alfreda, czyli z jej
bratową. Erna była mądra i dobrze z nią się
rozumiałam, choć była o siedem lat ode mnie
starsza. Rozmawiałyśmy o Bogu, o sprawach
wiary, ale też o harcerstwie, rodzinie,
przyjaźni.
Gdy już było ze Stefką bardzo źle i nie
mogła chodzić na dłuższe spacery, a nawet
po domu, to także przychodziłam do niej i
rozmawiałyśmy. Czasem trzymała mnie za rękę
i ściskając ją tymi swoimi chłodnymi dłońmi
mówiła:
„Już niedługo, jak mnie Bóg zabierze. Módl
się za mnie, Marychna, żebym na to
zasłużyła”.
Kiedyś mi wręczyła swój pierścionek. Nie
chciałam go wziąć, ale ona włożyła mi i
zamknęła w dłoni, mówiąc:
„Nie miałam siostry, tylko samych braci. Ty
jesteś dla mnie jak siostra. Weź to ode
mnie na pamiątkę po mnie. Tam jest także
wygrawerowane twoje imię, aby nikt ci nigdy
nie zarzucił, że mi ukradłaś”.
Rzeczywiście, przy wygrawerowanych jej
inicjałach „SL” było także wyryte imię
Maria. Byłam wzruszona i nie wiedziałam, co
powiedzieć. Pocałowałam ją, a ona spojrzała
na mnie swoimi niebieskimi oczami i
uśmiechnęła się: „Masz takie oczy, jak ja.
Jesteś trochę do mnie podobna, jak
prawdziwa siostra”.
Za kilka dni zmarła, dwa tygodnie po
Wielkanocy. Ciężko mi było, bo ją przecież
bardzo lubiłam. Na dodatek zawsze bałam się
takich sytuacji, gdy myśli się mimowolnie o
duchach i duszach gdzieś błąkających się,
zanim dobry Bóg nie weźmie ich do Nieba.
Od tamtego czasu, od jej pogrzebu, nie
byłam u tych Niemców więcej, niż chyba trzy
razy. Gdy szłam i mijałam ten dom, gdzie
umierała Stefcia, zawsze przyspieszałam
kroku, żeby jej nie spotkać. To było ze
strachu – tak mi się wtedy głupio wydawało,
że ona tam może gdzieś być. Dopiero
przystawałam przy Krzyżu przy zakręcie
drogi na Boniewo, gdzie wcześniej często
stawałyśmy z nią i ona zawsze układała
kwiaty w wazonie pod postacią Chrystusa.
Teraz też zatrzymywałam się, robiłam znak
krzyża i modliłam się za nią, tak jak
prosiła.
A wtedy, w dzień 3 Maja, jej matka,
Gertruda Liedte, jeszcze raz przyszła pod
wieczór, tak jak wcześniej obiecała.
Przyszła sama i poprosiła o spotkanie ze
mną i z moimi rodzicami.
Usiedliśmy przy stole, w izbie od strony
drogi.
-Słuchojcie, sumsiady, jo nie chce waszy
krzywdy. Mój Stefan tyż nie chce, ani jigo
brat, ani jigo drugi brat. Czasy sum takie,
że ni możno za dużo godać. Chcymy wum
pómóc, zwłaszcza Marychnie, bo łuna je na
ty liście do roboty w Rajchu. Mojo synowo
Erna zadzwuniła du mnie i mi ło tym
powidziała. Tyn mój Alfred sie wygodoł, bo
łuna sprytno i zaczyła go przesłuchiwać.
Jigo własno żuna przesłuchała jigo,
policjanta, i wyciungnyła łod nigo ło tym.
Dalej opowiadała, a myśmy prawie jej nie
przerywali, tylko słuchali. A ona jakby się
usprawiedliwiała przed nami, tłumacząc się
ze wszystkiego zła, jakie jej syn Alfred
zrobił Polakom. Jak jego żona Erna znalazła
u niego jakąś kartkę, na której były
zapisane polskie nazwiska, w tym moje -
Ptaszyńska, to zaraz go zaczęła badać. Jak
się dowiedziała, że to lista do wywózki do
pracy i obejmuje także mnie, to zaczęła
najpierw prosić męża o wstawienie się za
mną. Podobno skończyło się wielka awanturą
w domu, bo Erna nie ustawała i chciała,
żeby Alfred mnie wybronił.
„Jak twoja siostra Stefka umierała, to nikt
przy niej tak długo nie siedział, jak
Marysia Ptaszyńska. Nawet twoja matka nie
mogła tego znieść i nie chcąc tego jej
pokazać, uciekała od niej, gdy się tylko
dało. A tylko Marysia się nią opiekowała
prawie do końca. A ty teraz chcesz ją
wysłać na ciężkie roboty tam, gdzie ją
zabiją albo zgwałcą”.
„To nie twoja sprawa, Erna! – krzyczał
Alfred. – Ja tu jestem do służby Fuhrerowi,
nie do chronienia Polek i Polaków. Musimy
ich wydusić, a tylko niektórych zostawić,
by nam służyli!”
„Jak śmiesz tak mówić! Jak się ze mną
żeniłeś, to byłeś inny. Byłeś grzeczny i
spokojny. Rozmawiałeś z Polakami po polsku
i ich szanowałeś. A teraz jesteś jak ta
dzika bestia, co chce pić ludzką krew.
Oszukałeś mnie. Jeśli jest Bóg na Niebie,
to pójdziesz do piekła, bo tam jest miejsce
dla morderców”.
To już było za dużo dla Alfreda i trzasnął
Ernę w twarz, że aż się zatoczyła. Złapała
się za twarz i wykrzyczała do niego:
„Leć, biegnij, donieś do tych twoich
kamratów na mnie! Donieś na mnie, że mam w
dupie te wasze podłe sprawy. Donieś na mnie
albo jeszcze lepiej weź ten swój karabin i
mnie rozstrzelaj tu pod tą brzozą, gdzie mi
się oświadczyłeś osiem lat temu. Umiesz to
robić – donosić i strzelać do niewinnych
ludzi, więc możesz mnie też zabić, ty
tchórzu! Rozstrzelaj mnie i nasze dzieci,
bo ci ich dobrowolnie nie zostawię!”
Erna trzęsła się cała i klęczała na
podłodze. Alfred jakoś się opanował i po
jakimś czasie ją spytał:
„Czego ty ode mnie chcesz, Erna?”
„Nic od ciebie nie chce, tylko żebyś się
zachował przyzwoicie - odpowiedziała. -Tak,
jak człowiek, którego siedem lat temu
poślubiłam!”
„To co chcesz, żebym zrobił?”
„Idź do tego swojego komendanta i powiedz,
że twój brat we Włocławku potrzebuje
służącej do pracy, bo mają z żoną małe
dziecko, a drugie niedługo się urodzi.
Powiedz, że na to najlepiej nadaje się
Maria Ptaszyńska z Turzyńca, bo jej się ufa
w twojej rodzinie, chociaż jest Polką.
Powiedz, że chcesz ją na służącą dla
swojego brata Henryka we Włocławku, który
prowadzi od ponad roku poważną działalność,
bo zarządza młynem i wciąż potrzebuje ludzi
do pracy. Dlatego niech nie wysyłają tej
Ptaszyńskiej do Szczecina czy Lipska, tylko
do Włocławka do pracy”.
-Patrzta, że tyn mój Alfred zrobił tak, jak
chciała Erna! – zakończyła pani Liedte.
–Poszyd do ty swoi policji i załotwił, że
ciebie Marychna wypisali z ty listy do
dyspozycji naszy rodziny – do mojigo syna
Henryka we Włocławku. Henryk to dobry
człowiek, nie zrobium ci tamuj krzywdy i
byńdzie ci tam dobrze, Maryś. Już do njigo
dzwuniłam. Zno cie i chyntnie cie weźnie,
bo ta jigo Katrina już na krótkich nóżkach
chodzi i mo łurodzić za dwa misiunce. Jak
sie zgodzisz i pojidziesz, to łuni
zostawium cie tutej w spokoju. Już to Erna
dopilnuje, że Alfred do kuńca to załotwi.
Tylko sie musisz zgodzić.
Po krótkiej rozmowie z mamą i tatą
powiedziałam do pani Liedte:
-Dziękuję pani, pani Liedte. Nie mam innego
wyjścia, muszę się na to zgodzić. Ciężko mi
stąd wyjechać, ale co mam zrobić. Muszę tak
zrobić, jak pani i Erna żeście
wymyśliły.
-Dzińkuje ci, dziecko, dzińkuje. Nigdy nie
zapumne, jako byłaś dobro dla moji Stefki,
a to przecie tak niedawno było, jak mi łuna
umarła. Byńdziesz tam miała dobrze, nie
mortw się. Zoboczysz, że kiedyś wynagrodzum
ci za te twojum prace tamuj.
Trzy dni później, szóstego maja 1941 roku,
wyjechałam do Włocławka, do pracy u niezbyt
dobrze znanych mi Niemców. Poprzedniej nocy
modliłam się gorąco do Panny
Przenajświętszej, żebym to wszystko jakoś
przeżyła, co mnie tam czeka i żebym nigdy
nie splamiła honoru polskiej kobiety. Tak,
jak mnie uczono w moim domu w Turzyńcu, w
moim harcerstwie i w mojej szkole w
Skalińcu, a także w moim kościele.
Żebym nigdy nie splamiła honoru polskiej
harcerki, polskiej kobiety i uczennicy
Jezusa Chrystusa.
[*] „Bardzo aktywnym i bezwzględnym
prześladowcą Polaków był też Alfred H[…] z
Górniaka, który jako jeden z pierwszych
miejscowych Niemców podpisał volkslistę.
Osobiście złożył doniesienie do żandarma
Mursara […], że Polak Szczepan Pruczkowski
między 5 a 10 września 1939 r. oskarżył
H[…] przed polskimi żołnierzami o
posiadanie broni i przywłaszczenie jego
rzeczy. To oskarżenie wystarczyło do
skazania Polaka na 6 lat wiezienia i
osadzenie go w obozie w Oświęcimiu, gdzie
zmarł w dniu 10 lutego 1943r.”
Władysław Kubiak. „Dzieje Lubrańca”, str.
304. Wyd. Adam Marszałek, Toruń, 2006.
Komentarze (10)
Madame Motylek
Bardzo dziękuję za wizytę, czytanie, zainteresowanie i
komentarz.
Pozdrawiam serdecznie i życzę dobranoc.
Wielka Niedźwiedzica
Bardzo dziękuję za czytanie, zainteresowanie i miłe
słowa w komentarzu.
Pozdrawiam serdecznie.
Amor
Dziękuję za czytanie i komentowanie. Pozdrawiam i
dobranoc.
Czytam z zaciekawieniem:)
Pozdrawiam
Ciekawa historia, bardzo wiarygodnie spisana, fajne
gwarowe wstawki:)
Bardzo wzruszające i dramatyczne aspekty historyczne
przywołujesz
Krzemanka
Dziękuję za wizytę i miłe słowa komentarza. Dobrej
niedzieli.
Anna
"nie wszyscy Niemcy byli z gruntu źli"
Zgoda, o niektórych "dobrych Nimcach" wspominam w
swoim opowiadaniu.
Dziękuję za wizytę, czytanie i komentowanie. Dobrej
niedzieli.
Bardzo ciekawa opowieść. W każdym narodzie są ludzie i
ludziska. Miłej niedzieli:)
warto przypominać, że w czasie wojny nie wszyscy
Niemcy byli z gruntu źli, że byli też między nimi
ludzie nazwałabym to- normalni.