Zerwanie
Wiersz poświęcam wszystkim, którzy oberwali podobnie jak ja.
Jak dobrze żyć, kiedy wiesz, że ktoś
czeka,
Cóż za szczęście mieć dla siebie drugiego
człowieka,
Patrzysz w przyszłość oczywistą, prostą,
spokojną,
Nie przejmujesz się niczym, złem, światem,
wojną,
Pod stopami twardy grunt, nad głową
błękitne niebo,
Telefon, znany sygnał. Nie kocham już
ciebie, pokochałam jego,
Cios sięgnął celu, upadłem na ziemię,
Nie mogę niczego zmienić i niczego już nie
zmienię,
Anioł zdrady ukazał oblicze, swe imię
ciągle przypomina,
Nina, Nina, Nina, Nina…
Stoję nad przepaścią, choć jeszcze tego nie
widzę,
Jej dalej pragnę, kocham zaś siebie
nienawidzę,
Poległem, bez walki upuściłem swą duszę,
Na wprost mnie kat, znam go, to ja sam
szykuję katusze,
Bicz wspomnień, pręgierz przeszłości,
wyobraźni dyby,
Zgięty w pół z bólu powtarzam – a
kiedy, a może, a gdybym…
Spoglądam w dół pustka, straciłem swą
gwiazdę na niebie,
Jestem już niczym, nie mam szacunku dla
siebie,
Wokół one, czarne, wściekłe demony
przeszłości,
Wyją drapią depczą mą duszę w swej
złości,
Nie chcę mi się żyć, moje życie jest
tanie,
Czekam na jego koniec czekam na
wezwanie,
Lecz nadal jestem, świat dalej żyje,
Czy on nie wie, co się dzieje, co mnie
dusi, co miażdży mą szyję?
Słońce nadal świeci, lecz nie dla mnie,
mnie już nie ogrzewa,
Ziarno wściekłości zostało zasiane,
kiełkuje i powoli dojrzewa,
Czuję jak się wznosi, oplata, niszczy
nadzieję,
Jest wokół - mnie już nie ma, ja nie
istnieję,
Z otwartego oka łza wypływa, czuję jej
wilgoć, smak i sól,
On jest dalej silny, przejmujący i jaskrawy
– ból,
Powoli jednak wstaję, z kałuży krwi się
podnoszę,
Spoglądam na siebie, dostrzegłem brzemię,
które od tej pory noszę
Jest szare, ohydne, ciężkie, lecz moje,
Czekam na kogoś, kto mi pomoże, otworzy
bram nieba podwoje,
Niczym starzec się chwieję oparty o
ścianę,
W sercu czuję świeże niezagojone ciągle
znamię,
Teraz silniejszy, w tarczę doświadczenia
uzbrojony,
Próbuję iść przed siebie, cichy,
roztargniony,
Mam w myśli brutalne, lecz prawdziwe
słowa:
„Podążasz już inną drogą, musisz
zacząć wszystko od nowa”.
Niech, zatem staną się chwile wspaniałe i
lepsze,
Niech znowu odetchnę poczuję powietrze.
Zdobędę inny szczyt, stanę na kolejnej
górze,
I jeśli będzie trzeba to krwią wypiszę na
zdrady pochylonym murze:
„Koniec, dosyć, jej nie ma, lecz ja
dalej żyję,
Jakkolwiek gorzki byłby wywar na pewno go
wypiję,
Wynoś się z mojego życia, nie warto już
myśleć o tobie,
Zostawiłaś tylko zniszczenie i płonące
zgliszcza po sobie”,
Nareszcie stanąłem, z pancerzem obojętności
nałożonym
Nie czysty jak kiedyś, z sercem mocno już
splamionym,
Lecz zostałem sobą, choć rana w piersi
nadal się odzywa,
Wiem teraz, że zdobędę, co chcę, będę miał
swe żniwa.
Komentarze (1)
Uważam, że wspaniale ukazałeś wszystkie etapy przez
jakie przechodzimy: bezgraniczne szczęście, jakże
bolesny po tym szczęściu upadek, i co najważniejsze
podniesienie się z tego upadku wraz z wiarą w nowe
lepsze jutro. Życzę Ci szczęścia i wiary! Pozdrawiam.