Zima...w moim lesie
Drzewa ponurym milczeniem powitały
Piękną panią w srebrnej sukni i koronie
Przed która północne wichry się schylały
Gdy złamała oręż jesiennej obronie
Wkroczyła dumnie i stanęła obozem
Zasypując swą armią ścieżki i polany
Przez które przejeżdżal czarnoksiężnik
wozem
A w gąszcze rzucając szal ze srebrnej nici
tkany
Wypędziła ostatniego muzykanta
Przerywając hejnał leśny..
Rozpędziła braci leśnych na wsze strony
I zastawiła sidła jak Car na walecznych
Chcąc ich zmusić by bili jej pokłony
A oni,ci weseli kiedyś powstańcy
Ugodzeni harpunem losu
Z sercem rozdartym...
Jak przed Grekiem Ilionu mieszkańcy
Brną ku wybawieniu szlakiem
nieprzetartym
Ona z drwiącym uśmiechem woła za nimi
Przed nimi..i nad nimi..
...Poddajcie się belloni!
Oni nie słyszą....są dla siebie wielkimi
I bronia się ,jak przed szatanem się
broni
Dusza ku wielkim niebiosom idąca...
Mijają dni.mijaja noce nieprzespane
A z nimi ginie wytrwałych kochająca
wiara...
Wraz z nia ,z trudem wchodząc w gąszcze
zasypane
W wielkiej ciszy i zapomnieniu ginie
On...
Wyszeptawszy jeszcze gorzkie słowo
....Pardon....
Moim czytelnikom...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.