Zmiennik
dopijam z odrazą, tknie trochę nocy
bo jak narazie zegar matowy, kurzem
jak płachta na byka, pokryty
i jałowe w porządku, bo co więcej mówić
dialog prowadzi do więzi, dość już
klatek
i kagańców, komórka chce oddychać i
czasem za wskazówką, jak pocisk
odmierzać
metr i padł, kolejny z niewoli
a szereg się kiedyś kończy, choć
zastępowany od zarania, nie ma rzeczy
i nie ma też prawdy, nieskończonej
bo wiesz, istnienie to dźwięk
beznadziejny jak akord pękającej struny,
studia muzyczne i lata praktyk, ucz się
chłopie
i jak absolwent boskiej wysokości, skocz w
końcu,
odbij gwiazdę, podeptają wraz z płytką
a na gramofonie melodii, trochę rys
i to pęknięcie, żeby nie grało za długo
bo słuchać, a potem jak kalka dać obraz
to sztuka zmartwionych, radości i nie
wiem
kto dał tapety, architektów i pył na
stole
kochany, odłóż pioruny, nie ciśniesz jak
Zeus
burza tylko jedna, jak odgłos po
gwizdach
kroków tyrada i kilka pociągnięć
serią, dobiją, niech poci się świadek
Komentarze (1)
trudny trochę wiersz moim zdaniem,ale bardzo ciekawy i
podoba mi się:)