Żrenicą chciałabym być, w Twoim...
Gdybyś mieniła się Liściem, co uleciał
jesiennym schyłkiem
Byłabym wiatrem opornym, upartym,
nieugiętym troskliwie
Który uprzedzałby Cię w każdej bezwładnej
niemocy
Owiewając czule, każdy Twój rant kruchy,
każdy nerw wątły
Gdybyś była Nitką trawy, Słomką polną,
Sasanką
Byłabym słońcem, grzebieniem strun
jaskrawych
Miedzianym dotykiem malowałabym Ci Świat,
nad ranem
Znużoną czasem... poiła kaskadą kropel -
zebranych
Gdybyś była Igliwiem, pachnącym czeluścią
borów
Byłabym mrowiskiem, łaknącym każdy Twój
zaułek
Byłabym zagrodą spływającą żywiczną
wonią
Co bezpiecznie i zachłannie okalałby...
Ciebie całą
Gdybyś była Opieńką, co czupurnie złoci się
na wietrze
Byłabym brzozą, dębem... szczodrym jej
ułamkiem... chytrym
Pniakiem mocnym, twardym, niezgładzonym w
pełni
Doświadczonym jednym mgnieniem ręki
Albo borowikiem mogłabym być... materią
ponętną
Odwróciłbym uwagę przed zaborczym
spojrzeniem
Opalałabyś się bezpiecznie w zagajniku
własnych myśli
Zarzucając czasem wyplatane palto z
liści
Gdybyś była czystą Kartką, zwykłą, wydartą
znienacka
Przemyciłabym alfabet co nie zna słów
marudnych
Obsypałabym Cię bukietem liter
rozmaitych
A każda kwieciłaby się w dzbanku porankiem
ukrytym
A jakby przyszło Ci do głowy, pobawić się w
impresjonizm
Byłabyś sztalugi Sercem, całkiem nagim
jeszcze.. chwile
Ubrałabym Cię niesfornym, rozgadanym
pędzlem moim
Otulając jak mgła, pszenicznych oceanów
mile
Chciałabym widzieć Cię Ptakiem lotnym,
dzikim, majowym
Powietrza strumieniem Ariadny zaniosłabym
Cię na plac targowy
Tam zamieniłabyś bukłak nieżyczliwych
kropel wezbranych
Na garść spokoju szczęśliwego, wiecznie
nienasyconego
A gdybyś była Gwiazdą, najświatlejszą
wśród innych
I w ośmiościennym granacie czuwałabyś nad
Światem
Byłabym jak latarnia morska, rozbłysłabym
tuż obok
Ciepło spoglądając na Cię.. wśród zamętu
dziur czarnych, niepojętych
Służyłabym do pary, gdybyś chciała
zapomnieć... zatańczyć...
Gdybyś cień parkowy rzucała, pięciolinią
gałęzi płaczących
Byłabym wioliną zieloną, rozbujałabym
kołyskę półnut i ósemek uspionych
A gdybym wtedy, jednym szeregiem,
rozbudziła szelest radosny
Pragnęłabym dotknąć Twych myśli, ostatkiem
smutnych, żałosnych
I gdybyś chciała stanąć przede mną
zgaszona, zziębnięta smutkiem
Chciałbym na Praterze widzieć Cię przed
sobą, być tarczą Bodeńską,
Zwierciadłem Twoim, niewinnie
zakamuflowanym, szczerym
I pochłaniać każdą zmarszczkę,
zatroskaną.., samotną.., zmęczoną...
I przesiewać te ziarnka Ciebie, pojmowane
jeszcze szansą nieutraconą.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.