Zupa
fragment z większej, nowej całości
– Wiecie co, chodźmy wreszcie na tę
węgierską zupę. Koti pewnie ma już gotową.
Zimno się zrobiło.
Kiedy idziesz na proszoną kolację,
najważniejsze, aby nie przyjść za wcześnie,
ale też nie za późno. Przyszliśmy do
Katalin i Ferenca dokładnie na czas.
– O, a ja zwać was chacieła. Uże sup
gatow. – Koti na nasz widok uśmiechnęła się
szeroko. Szkolny, łamany język rosyjski
pozwalał nam rozmawiać ze sobą.
– A kakoj to sup? – Pociągnąłem z lubością
organem powonienia. Zapach całkiem,
całkiem. Tylko podobno Węgrzy mocno
doprawiają. – Nie sliszkom ostryj?
– A szto ty, Zdis. Slegka. – Ferko
zaprzeczająco pokręcił głową. – Sawsiem
slegka. Sup charoszij, tradicjonnyj
wengierskij sup.
– No to co, siadamy. – Zatarłem dłonie i
spocząłem na krześle. – Zapach całkiem,
całkiem. Porządnie zgłodniałem. Te
kiełbaski z ogniska tylko pobudziły mój
apetyt.
Katalin przyniosła wazę i zaczęła nam
nalewać gęstą, gorącą zupę. Zobaczyłem w
niej kawałki mięsa, cebuli, czerwonej
papryki, ziemniaki i coś jeszcze.
– Kati, kak po waszemu etoj sup? Kak
nazywajetsia?
– Gujaszlewesz.
– Kak?
– G u j a sz l e w e sz – przeliterowała. –
Kratko „gujasz”, kak u nas nazywajetsia
pastucha. Bo eto ich tradicjonnyj sup.
Prijatnowo appetita, mai darogije.
Zapach drażnił nozdrza. Pierwszy
zanurzyłem łyżkę w zupie, wziąłem ją do ust
i przełkną…ołem! Oczy mało mi z orbit nie
wyskoczyły. Nie mogłem chwycić oddechu ani
zamknąć ust. Piecze! Pali! Ogień piekielny
w środku!
Wyskoczyłem z krzesła jak z procy, mało
stołu nie przewracając.
– Woo… wody – wydusiłem wreszcie z
siebie.
Oż wy! To ma być ta węgierska „wcale
nieostra zupa”?! To jaka jest ostra?! Chyba
Feri czuł pismo nosem, gdyż już czekał z
wodą, ale gęba śmiała mu się od ucha do
ucha. A niech was kule armatnie biją!
Chwyciłem od niego szklankę, wypiłem
duszkiem…
– Jeszcze! Jeszczio!
Dopiero druga porcja wody złagodziła
piekielny ogień w moim przełyku i żołądku.
Złapałem wreszcie oddech, przetarłem dłonią
załzawione oczy.
– Ba.. ardzo dobra. – Wolno wypuściłem
powietrze z płuc, odruchowo chwytając się
za gardło. – Naprawdę świetna –
powtórzyłem, uśmiechając się zachęcająco do
naszej trójki. A to cholery, żadne z nich
jeszcze nie spróbowało zupy, tylko
wpatrywali się we mnie, trzymając puste
łyżki nad talerzami. Jeszcze buzie
pootwierali, jakby jakie dziwadło
dojrzeli.
O nie. Nie dam się… a i „ci znad talerzy”
niech też posmakują „gulyasleves,
tradycyjną węgierską zupę pusztańskich
pasterzy bydła”. Nie pozbawię ich tej
przyjemności.
Przezornie nalałem do dzbanka wodę,
stawiając go przed swoim talerzem. Nabrałem
ociupinkę zupy i przełknąłem, od razu
popijając wodą. Wykazałem się siłą woli…
jakoś przeszło. Odczekałem, aż przestało
mnie palić.
– Co tak patrzycie? Nigdy w życiu jeszcze
takiej nie jadłem. Bierzcie się za zupę, na
pewno jej nie zapomnicie. Koti się
sprawiła. – Odwróciłem się do niej. – Sup,
ho, ho! Dzięki, spasiba.
Ani jednym słowem nie skłamałem. I na
pewno ta gulyasleves pozostanie mi w
pamięci na długo, o ile nie do końca moich
dni. Niestety, moje gwałtowne ruchy, po
spróbowaniu zupy jako pierwszy, ostrzegły
ich. Nabrali na łyżki tylko ledwie-ledwie i
od razu zarekwirowali mi dzbanek z wodą. Co
za cholery! Nie dość, że poświęciłem się
dla nich jak książęcy kucharz, próbujący
każdej potrawy w obawie przed próbą otrucia
pana, to jeszcze i odtrutkę mi zabrali.
Na szczęście wody w kranie nie brakowało.
Łyżka po łyżce, małymi łyczkami zjedliśmy.
Pod koniec nawet zacząłem odczuwać smak
zupy. Człowiek to takie zwierzę, że potrafi
przystosować się do każdego jedzenia i
jeszcze odczuwać w tym przyjemność.
Komentarze (11)
Warto było zaglądnąć; pozdrawiam i spokojnej nocy
życzę:))
Hmm... miło mi, Kazapie. Odpozdrawiam.
witaj przyjacielu dawno ciebie nie czytałem
pozdrawiam
Sonato, znam z przekazów znajomych, że zupę
dostanieswz :
- na Węgrzech w restauracjach. Obowiązkowo podają z
karafką wody ;)
- w Przemyślu! (ale w jakiej restauracji, tego nie
wiem).
Czy była ostra? Wyobraź sobie, że minęło wiele lat, a
ja dalej pamiętam tę "słodycz" na języku ;)
cha cha uśmiałam się do kawy a na obiad żadnej zupy:)
Znam takie zupy.
Fajnie sie Ciebie czyta. Obrazowy przekaz. Pozdrawiam
:)
:))) No to musiała być baaardzo ostra ta zupa. :)
Angel Boy, miło, że się spodobało :)
Również pozdrawiam :)
Amor, to część kończonej nowej książki :D Jest
fragmentem, ale zamkniętym w opowiadanku zdarzeniem.
Pzdr. :)
Długie, ciekawe, warto przeczytać :) Pozdrawiam
serdecznie +++
Sympatyczna opowieść wierszowany sposób o zupie jej
całej otoczce skoro to fragment to czekam na całość.