2/3.Kat i drużyna w odwiedzinach
cd. Jest rok 1975 i siatkarska drużyna Huberta Wagnera zawitała do mego miasta na jeden z turniejów przedolimpijskich :)
cd.
Wreszcie nadszedł czas turnieju.
Przyjechało kilka najlepszych reprezentacji
państwowych. Każda chciała się sprawdzić w
meczach z silnymi drużynami przed
igrzyskami olimpijskimi, a Polska była
aktualnym mistrzem świata z Meksyku. Wraz z
kolegami z drużyny zostaliśmy zaangażowani
do pomocy przy obsłudze meczów, mieliśmy
więc miejsca najlepsze z najlepszych –
kilka metrów od boiska. „Przez trzy dni być
tak blisko najlepszych siatkarzy, zobaczyć
na żywo ich grę, może nawet zamienić z nimi
kilka słów…” – czułem się, jak po trafieniu
piątki premiowej w totka.
Wreszcie nadszedł pierwszy mecz, od razu
reprezentacji Polski. Pod ścianami stały
zaimprowizowane ławki, jako trybuny,
szczelnie wypełnione kibicami spragnionymi
widowiska. Na parkiecie Rybaczewski,
Skorek, wschodząca gwiazda, czyli Tomek
Wójtowicz i inni. Kiedy ujrzeliśmy, co
wyczynia na rozgrzewce rozgrywający
Gościniak, oczu nie mogliśmy oderwać.
Podbijał piłkę rękoma, jednocześnie
siadając, wstając, robiąc fikołki, kręcąc
się jak fryga na pośladkach. Sztukmistrz,
cyrkowiec, a jednocześnie siatkarz
najwyższej klasy światowej! Nie było dla
nas ważne, czy tak zawsze się rozgrzewał,
czy zrobił pokaz dla widzów. Burza oklasków
kilka razy odbiła się echem od ścian
hali.
Wreszcie, po indywidualnej rozgrzewce,
gracze stanęli do przedmeczowych zbić na
siatce. Gościniak wystawił, wystartował
Skorek, dwa kroki rozbiegu, wyskok i… w
górę uniosły się jego nogi, a całe ciało w
pozycji horyzontalnej przemieściło się do
przodu i wpadło w siatkę, aby następnie
wylądować z klapnięciem na podłogę.
Widzowie odruchowo zarechotali, gdyż wielu
ludzi lubi się śmiać z cudzych upadków.
Skorek skonfundowany podniósł ciało z
podłogi, przecież poślizg zdarza się nawet
najlepszym sportowcom.
W kolejności rozgrzewkowo wystartował do
ataku Wójtowicz. Rozbieg, odbicie i…
powtórzył mimowolną akcję poprzednika.
Rozległo się kolejne, głośne klapnięcie o
parkiet części jego ciała, gdzie plecy
tracą swą szlachetną nazwę. Ponownie
rozległ się głośny śmiech kibiców. Prawie
równocześnie po drugiej stronie siatki
usłyszałem podobne plaśnięcie.
„Co jest"?!
Kolejny z naszych, Bosek, nie chciał być
gorszy od swoich słynnych kolegów. Szybki
nabieg, wyskok do ataku i… jeszcze szybciej
niż poprzednicy zatrzepotał w rozciągniętej
siatce, jak ryba we włóku. W sekundę
również wylądował na parkiecie,
doświadczalnie zapoznając się z prawem
grawitacji. „Nie słyszał w szkole o prawie
powszechnego ciążenia, czy co? Newton
odkrył je ponad trzy wieki temu, a ten
myślał, że po wyskoku będzie się wzbijał i
wzbijał… mit o Dedalu pewnie zapamiętał,
zapominając o Ikarze. No cóż, za brak
wiedzy czasem cierpi niewymowna część
ciała… Kolejny, który dał ciała. Żeby nie
potrafić prawidłowo wykonać zwykłego
wyskoku do ataku w siatkówce?! To my, w
lokalnym klubiku, wykonujemy ten podstawowy
element gry bez najmniejszych problemów, a
tu reprezentanci naszego kraju takimi
łamagami się okazują? Nie potrafią ustać?!”
– lekko ironiczny uśmiech rozciągnął mi
usta, a jednocześnie próbowałem dociec, o
co w tym wszystkim chodzi.
– Przerwa! Przerwać natychmiast rozgrzewkę
na siatce! – Dwugłos głównego sędziego i
trenera Wagnera rozległ się prawie
jednocześnie. Nastąpiła ich gorączkowa
wymiana zdań z siedzącym w pierwszym
rzędzie gospodarzem obiektu. Stałem ledwie
kilka metrów od nich. Pułkownik aż
spurpurowiał na twarzy. Rozmawiali nerwowo,
półgłosem, ale dobiegały mnie słowa, w
których literacka polszczyzna była ledwie
zaznaczona pojedynczymi wstawkami.
Natomiast bogactwo treściwego języka
przejawiało się w kunsztownych zwrotach,
których sam hrabia Fredro by się nie
powstydził, nie wspominając już o
prekursorze z Czarnolasu, mistrzu Janie.
Oczywiście, nie tego uczyliśmy się o nich w
szkołach na języku polskim, ale nie byłem
już szkrabem, więc to i owo z ich bogatej
twórczości wpadało mi w ręce do czytania
przed snem.
Gospodarz po chwili przerwał wymianę zdań z
„Katem” i sędzią, gwałtownym ruchem ręki
przywołał stojącego obok oficera i
wygulgotał kilka słów. Kapitan wyprężył
posturę i zasalutował, odwrócił się na
pięcie i prawie biegiem ruszył w stronę
wyjścia z sali.
***
cdn.
fragment książki "Czas dorosłości"
Komentarze (8)
BordoBlues, okazuje się, że wśród nas jest kilku,
którzy odbijali piłkę rękami :)
Przeczytałem pierwszą i drugą część, bo zainteresowała
mnie trzecia. Też grałem. :):)
Regiel, dzisiaj będzie 3. ostatnia część.
Witaj
Czytam z dużym zainteresowaniem, czekając na części
dalsze opowiadania.
Mariat, to było właśnie "gulgotanie". W nerwach,
wściekli, przełożeni wojskowi też nie zawsze
wypowiadają się precyzyjnie, zwłaszcza w rozmowie
"jeden na jeden" z podwładnym.
o! wczoraj nie zapunktowałam, a dzisiaj pobieżnie
jeszcze raz przeleciałam i chyba wiem, dlaczego ten
plusik nie chciał wejść, bo to =
" wygulgotał kilka" jakoś mi nie pasuje. Gulgocze
przecież indyk a nie wojskowi, oni raczej wydają
komendy stanowczo i zrozumiale.
Jednak jako materiał archiwalny - ciekawe i wart
zachowania dla potomnych.
Mariat, i Ciebie zainteresowało? ;)
Za dwa dni dowiesz się reszty ;)
no i, no i...
ciekawość mnie zżera co się działo dalej?