Aleja Szucha (odc. 45)
Motto:
"Łatwo jest mówić o Polsce, trudniej dla
niej pracować, jeszcze trudniej umrzeć, a
najtrudniej cierpieć"
[inskrypcja napisana przez nieznanego
więźnia na ścianie celi izolacyjnej nr 6 w
siedzibie Gestapo w Alei Szucha w
Warszawie]
Po pierwszych ustaleniach, gdzie i kiedy ją
aresztowali, imię, nazwisko, data i miejsce
urodzenia – grubas odezwał się do niej
łamaną polszczyzną:
-Od tej chwili rozmawiamy już poważnie.
Masz mówić tylko prawdę, rozumiesz? Wiemy
na pewno, że jesteś Polką i pracujesz w
bandyckiej organizacji konspiracyjnej
przeciw Rzeszy Niemieckiej. Podaj nam swoje
prawdziwe imię i nazwisko, bo Anna Steiner
nie są twoimi.
Udała, że nie rozumie, bo według
posiadanego przez nich dowodu tożsamości
była przecież Niemką. Nie wiedziała, jak
długo uda się jej taką wersję utrzymać.
-Nie rozumiem. Proszę mówić do mnie po
niemiecku – odpowiedziała, jeszcze
spokojna.
Już po raz trzeci ośmieliła się tak odezwać
do tego mało sympatycznego grubasa, czym mu
się już w końcu dobrze naraziła. Wcześniej
na jej żądanie tłumaczyli swoje pytania
personalne na niemiecki, choć początkowo
zadawali je tylko po polsku, ale teraz
śledczy skinął głową do drugiego, stojącego
obok gestapowca w mundurze. Za chwilę
poczuła potężny policzek, który ten jej
wymierzył.
Do tej pory nikt w życiu nie uderzył jej w
twarz, za wyjątkiem tego Kravitza, rok temu
we Włocławku. A teraz był to drugi taki
cios, po którym miały przyjść następne.
„Rasie panów i nadludzi nie przeszkadza bić
bezbronną kobietę po twarzy” – pomyślała,
trzymając się za piekący policzek.
Przypomniała sobie, że wtedy Kravitz zaczął
ją jeszcze kopać i nie wiadomo, jakby się
to skończyło, gdyby nie Maria, która mu
wtedy przeszkodziła, zasłaniając ją swoim
własnym drobnym ciałem.
„Tu i teraz nikt mnie nie obroni, chyba
tylko Jezus Chrystus” – pomyślała, kładąc
drugą dłoń na swojej pięknej twarzy.
-Nazwisko! – zawołał śledczy, znów po
polsku, ale zaraz potem powtórzył po
niemiecku. Uznała to za swój pierwszy,
maleńki sukces.
-Nazywam się Anna Steiner i jestem Niemką.
Żądam natychmiast adwokata i będę
odpowiadała tylko na pytania zadawane w
języku niemieckim. Po polsku nie rozumiem i
nie muszę rozumieć – odpowiedziała cicho,
lecz patrząc mu w oczy.
Tym razem poczuła silniejszy ból po
uderzeniu w głowę i w twarz, po którym
spadła na podłogę. Czołgała się chwilę po
niej, a jej dłoń rozmazała kilka kropel
krwi, cieknących z dolnej wargi.
To znów ten drugi ją uderzył, ten w
mundurze gestapowca. Teraz złapał ją za
włosy, pociągnął i posadził z powrotem na
stołku. Nie wierzyli w to, co o sobie
mówiła i byli gotowi od razu ją zmuszać
biciem do przyznania się, kim naprawdę
jest. Nie wiedziała jeszcze, skąd mają tę
pewność, że jest Polką. Czyżby wydobyli
jakoś jej dokumenty pozostawione tam w
stodole? Nie, to niemożliwe.
-Twoje prawdziwe nazwisko! Mówić tylko
prawdę. Nazwisko! – wrzasnął ponownie
śledczy, rozparty przy stole naprzeciwko
niej.
Był w marynarce i wciąż palił papierosy.
Niedobrze jej się robiło od tego dymu, ale
pomogło jej to później dwa razy zemdleć.
-Już powiedziałam – odpowiedziała znów
cicho i spokojnie po niemiecku, siedząc na
taborecie. –Jestem Anna Steiner, obywatelka
Niemiec, a wy pożałujecie tego, co mi tutaj
robicie.
Śledczy wstał i tym razem on osobiście
uderzył ją kilka razy gumowym pejczem po
plecach. Odczuła silny ból, ale nie aż tak
silny, jak słyszała na swoich szkoleniach
przed rozpoczęciem służby łączniczki. Może
dlatego, że miała kaftan więzienny na
sobie.
„Wszystko jeszcze przede mną” – pomyślała.
Rzeczywiście, po krótkiej przerwie na to,
by tamten złapał oddech, następne uderzenia
były silniejsze. Wrzeszczała po nich, ile
tchu miała w piersiach.
„Wrzeszczeć, ile się da. Wrzeszczeć, płakać
i wyć, czasem to na nich działa. Ale nie
zawsze, czasem ich rozjusza, więc trzeba
uważać” – pamiętała z tych swoich szkoleń i
rozmów z innymi łączniczkami.
-Czy ty jesteś Katarzyna Stasiak? – zapytał
pierwszy oprawca bez munduru. –Daję ci
ostatnią szansę, by mówić prawdę!
„Skąd oni to wiedzą” – pomyślała z
rezygnacją. Jednak dalej trwała przy
swoim.
-Nie rozumiem – powiedziała trochę
mocniejszym głosem, po niemiecku. –Jestem
Niemką i proszę mówić do mnie po niemiecku.
W innym przypadku odmawiam odpowiedzi, bo
nie rozumiem pytań po polsku. Żądam
natychmiast obecności adwokata.
-Czy ty jesteś Katarzyna Stasiak? – zapytał
oprawca, tym razem po niemiecku. Znów
uznała to za swój maleńki sukces. Musieli
mieć jednak jakieś wątpliwości, kim jest,
bo pytania stawiali na jej żądanie także po
niemiecku. Drugiej części swoich poprzednio
wypowiedzianych po polsku słów nie
powtórzył.
-Nie – zaprzeczyła ruchem głowy.
Gestapowiec na razie nie uderzył, lecz
popatrzył na nią jakby z politowaniem.
Wydał polecenie:
-Wezwać świadka.
Znów zapalił papierosa i usiadł spokojnie
na swoim krześle, nic nie mówiąc, tylko
ciężko oddychając. Lesię posadzili na
stołku i znów kazali jej czekać.
„Masz kłopoty z oddychaniem, grubasie.
Astma lub papierosy cię wykończą” –
pomyślała sobie o nim jakby z troską.
Po chwili najpierw wszedł jej „opiekun” z
Berlina – jak się potem okazało oficer
Gestapo w randze porucznika. Nazywał się
Albert Schocke i musiał pochodzić na
przykład skądś z Pomorza, bo znał dobrze
polski, choć mówił z wyraźnie niepolskim
akcentem. Usiadł z boku pod ścianą i
najpierw przez pewien czas się nie odzywał.
Lesia nawet na niego nie spojrzała, jedynie
kątem oka zauważyła, że to jest właśnie
ten.
„Znamy się już całkiem dobrze” – pomyślała.
„Zaraz zaczną się wspomnienia z
pociągu”.
Zaraz potem wprowadzili Krystynę, młodą
łączniczkę o pseudonimie „Krynia”.
Tak, Lesia pamiętała ją. Była bardzo ładną,
skromną i cichą dziewczyną, może
dziewiętnastoletnią. Była jej łączniczką, z
którą kilka razy współpracowała. Przynosiła
jej przesyłki z Komendy do punktu
kontaktowego lub od niej odbierała. Teraz
wyglądała fatalnie, wręcz strasznie, ledwo
szła o własnych siłach i miała rozbitą
twarz, potargane i pokrwawione ciemne włosy
i podsiniaczone oczy. Załamała się w końcu
w okrutnym śledztwie i sypała wszystkie
znane jej kontakty i lokale. Lesia nie
miała jej tego za złe, sama była już na
krawędzi wytrzymałości, po nieco więcej niż
godzinę trwającym pierwszym dniu
przesłuchań.
Kazali jej podejść blisko stołu, spojrzeć
na Lesię i przyjrzeć się jej. Zanim zaczęli
ją przepytywać, najpierw spytali się Lesi,
znów po polsku, wskazując na „Krynię”:
-Czy znasz tę kobietę?
-Jestem Niemką, nie rozumiem, co pan do
mnie mówi – trzymała się swojej wersji.
Mówili do niej per „ty”, ale ona jakby nie
wiedząc o tym - zwróciła się znów w sposób
wymagany przez urzędowy czy też po prostu
kulturalny tryb prowadzenia rozmowy.
Ponownie zapytali ją o to samo po
niemiecku, wtedy padła jej odpowiedź:
-Nie znam, nigdy jej wcześniej nie
spotkałam - specjalnie kilka razy kręciła
przecząco głową, aby „Krynia” ją
zrozumiała, jeśli nawet nie zna
niemieckiego. -Doskonale o tym wiecie, kim
jestem i odpowiecie za to przed sądem
wojskowym, że mnie tu przetrzymujecie i
bijecie!
„Opiekun” z Berlina wstał, podszedł do
niej, wyjmując zdjęcie.
Podsunął jej pod oczy i zapytał po
niemiecku:
-Czy to ty jesteś?
Tak, to jej zdjęcie, jak się zorientowała
zrobione w tamtej hotelowej kawiarni w
czasie, gdy zeszła na śniadanie i by napić
się kawy. To samo, co na „jej”
obwieszczeniu i pewnie to samo, o którym
mówiła Eleonora, że okazywali je Niemcy w
niedzielę rano, w czasie tej ich nieudanej
obławy. Zwróciła uwagę, że nie było ono
jednak zbyt dobrej jakości – mogła udawać,
że nie poznaje na nim samej siebie!
Nic nie odpowiedziała, więc tamten złapał
ją prawą ręką za podbródek, podniósł jej
głowę do góry i powtórzył pytanie:
-Czy to ty jesteś? Czy pamiętasz, gdzie
byłaś, gdy to zdjęcie zostało zrobione?
Spojrzała na niego prosto w oczy i
odpowiedziała cicho, lecz wyraźnie:
-Jestem Niemką, obywatelką Rzeszy
Niemieckiej, którą traktujecie gorzej, niż
jakąś pierwszą lepszą Polkę. Nie będę
odpowiadać na żadne pytanie, dopóki nie
otrzymam tutaj swojego adwokata.
Śledczy teraz wstał i podszedł do „Kryni”.
Złapał ją z tyłu za włosy, pociągnął
silnie, by jej głowa obróciła się w
kierunku Lesi i zapytał dobitnie, po
polsku, patrząc prosto na nią:
-Czy znasz tamtą kobietę?
-Tak – padła odpowiedź po krótkiej chwili
wahania.
Wyciągnął z ręki tamtego gestapowca zdjęcie
Lesi i podstawił „Kryni” pod oczy:
-Wczoraj widziałaś to zdjęcie.
Powiedziałaś, że znasz kobietę, którą
widziałaś na tym zdjęciu. Teraz masz szansę
wybronić się od kary śmierci, jeśli
będziesz mówić tylko prawdę. Czy to ona
jest na tym zdjęciu? – wskazał ręką. -Czy
poznajesz tę kobietę na tym zdjęciu i
poznajesz, że to jest ta sama, co ta tutaj?
– wskazał na Lesię i na fotografię.
-Tak – znów padła odpowiedź, tak cicha, jak
poprzednia i następna.
-Skąd ją znasz?
-Z mieszkania przy ulicy Sosnowej.
-Głośniej masz mówić! Powtórz, jeszcze
głośniej! Jaki numer na Sosnowej?
-Sosnowa 17 mieszkanie 6.
-Dlaczego tam?
-Tam był nasz punkt kontaktowy.
-Ile razy tam się z nią spotkałaś?
-Pięć lub sześć razy.
-Kiedy?
-W tym roku, od kwietnia do września.
-Czy coś jej oddawałaś albo coś od niej
odbierałaś?
-Tak.
-Co to było?
-Przeważnie jakaś bibuła, rozkazy lub pisma
z Komendy Głównej, nie znałam dokładnie ich
zawartości.
-Co ona miała zrobić z tym, co jej
przekazywałaś?
-Nie wiem. Pewnie miała gdzieś zawieźć
dalej, ale nie wiem gdzie.
-Jak ona się nazywa?
-Nie wiem.
-Czy nazywa się Stasiak?
-Nie wiem. Nie wolno nam takich rzeczy
wiedzieć, więc nie wiem.
-Jaki ma pseudonim?
-Chyba „Kasia”.
Musieli jej obiecać, że nie będą już jej
bić, gdy ładnie będzie odpowiadać. Teraz
jednak podszedł do niej ubrany w mundur
czwarty gestapowiec, do tej pory nie
odzywający się. Jakąś drewnianą linijką
uderzył ją na odlew w twarz i trzy razy po
głowie.
-Głośniej masz mówić, ścierwo! Mówiłaś
wcześniej, że to łączniczka o pseudonimie
„Kasia” i że nazywa się Stasiak – wrzasnął
na nią łamaną polszczyzną. –Jeszcze raz
pytamy, czy ta kobieta nazywa się Katarzyna
Stasiak?
-Tak, tak się nazywa – cicho wyjęczała
„Krynia” i skinęła głową.
Mundurowy zamierzył się na nią linijką, ale
nie uderzył, tylko wrzasnął:
-Głośniej powtórz jej imię i nazwisko!
Nazywa się…
-Katarzyna … Stasiak … - padła jej
odpowiedź, a ciało wstrząsnęły łkania, choć
tamten opuścił rękę.
Trzymała się obiema rękami za swoją twarz i
głowę, którą opuściła na piersi. W końcu
osunęła się na kolana, tuż przed Lesią,
jakby błagała ją o przebaczenie. I wtedy
rozpłakała się.
Wszystko zostało zapisane przez sekretarza,
za chwilę wyprowadzono dziewczynę z sali
przesłuchań.
Lesia nie czuła do niej żadnego złego
uczucia, raczej się tego spodziewała. Nie
wiedziała tylko, że „Krynia” zna jej
fałszywe, choć polskie nazwisko. Według
procedur konspiracyjnych powinna znać tylko
pseudonim i hasło na spotkanie. Współczuła
jej, bo widziała i zdawała sobie sprawę,
ile razy i jak bardzo tamta została przez
nich pobita.
-Katarzyno Stasiak, czy już teraz przyznasz
się, że tak się nazywasz i że pracujesz dla
tych bandytów w Warszawie? – zapytał po
chwili pierwszy oprawca, ten bez munduru.
-Nic nie rozumiem, co do mnie mówisz –
powiedziała silnym głosem, po niemiecku,
patrząc mu prosto w oczy. –Jestem Anna
Steiner. Jestem Niemką, obywatelką Rzeszy
Niemieckiej i proszę mówić do mnie po
niemiecku. Nie miałam nigdy nic wspólnego z
tamtą Polką. Żądam natychmiast obecności
adwokata.
Lesia była coraz pewniejsza w tym, żeby
dalej musi pełnić swoją dotychczasową rolę.
Ponad trzy lata życia pod okupacją na
terenach włączonych do Rzeszy, a potem
przez niemal rok w Generalnym
Gubernatorstwie, wciąż jakaś na co dzień
łączność z ich językiem spowodowały, że nie
bała się już mówić po niemiecku i rozumiała
prawie wszystko, co do niej w tym języku
mówiono. Była w stanie także powstrzymać
się od mówienia po polsku, więc mogła wciąż
udawać, że nie jest Polką nie bojąc się, że
nagle się zdekonspiruje, mówiąc lub choćby
tylko reagując na polską mowę.
O wiele bardziej bała się, gdyby doszło do
konieczności wykazania się jakąś
znajomością specyficznych niemieckich
zwyczajów, tradycji lub posiadania
doświadczeń i przeżyć, związanych z
wychowaniem się i życiem właśnie tam, w
Niemczech lub choćby w Austrii, gdzie
rzekomo się urodziła. Nie mówiąc o
szczegółach i niuansach jej rzekomego życia
w rodzinie niemieckiej. Miała nadzieję, że
nie byli w stanie dotrzeć do szczegółów
życia prawdziwej Anny.
Tymczasem główny śledczy znów rozłożył ręce
i dał znak temu drugiemu, który już ją bił
trzy lub więcej razy. Teraz jednak
uprzedził ich jej „opiekun” z Berlina i
pociągu, podchodząc i mówiąc, znów tym
razem po niemiecku:
-Katarzyno Stasiak, uciekłaś w okolicy
Sochaczewa z pociągu pospiesznego Berlin –
Warszawa, w nocy z poprzedniej soboty na
niedzielę. Dlaczego uciekłaś wtedy z tego
pociągu?
-Nie wiem, o czym pan mówi – odpowiedziała,
tym razem głośno i dobitnie i patrząc
śmiało na niego. - Jestem Anna Steiner,
Niemka, obywatelka Rzeszy Niemieckiej.
Nigdy nie uciekałam z żadnego pociągu. Nie
wiem, co to jest Sochaczew.
Tamtego wyraźnie nerwy poniosły. Złapał ją
za włosy, potrząsając jej głową przez
kilkanaście sekund. Wyrwała mu się i
stanęła obok swojego taboretu.
-Jeśli jeszcze raz mnie dotknięcie lub
będziecie bić, to mocno tego pożałujecie –
zwróciła się do głównego śledczego,
siedzącego naprzeciw niej za stołem. – Jak
można w tym kraju bezkarnie bić niewinną,
niemiecką kobietę!
Śledczy ponownie rozłożył ręce i znów dał
znak temu drugiemu.
Musieli mięć pewność, że kłamie, bo
mundurowy złapał ją za kaftan więzienny,
popchnął, położył na taborecie i ręką
przygniótł ją brzuchem do siedziska. Drugi
oprawca przytrzymał jej głowę między swoimi
rozkraczonymi nogami i trzymał ją za rękę,
a jeszcze inny trzymał ją za drugą rękę.
-Kiedyś panowie odpowiecie za swoją napaść
na mnie tutaj, w tym biurze tutaj –
zawołała przyduszonym głosem.
-Czy ty jesteś Katarzyna Stasiak?
–Jestem Anna Steiner z Hamburga.
„Córeczko, nie będzie cię bolało” –
pomyślała po pierwszym, rozdzierającym
skórę uderzeniu pejcza. Jeszcze miała siłę,
by wrzasnąć, ile tchu w piersiach. Zaraz
potem padło następnych kilka lub
kilkanaście razów - nie pamiętała ile, bo
zemdlała z bólu.
Ocucili ją i przeprowadzili jeszcze raz
nową sesję pytań, głównie Alberta Schocke,
na temat jej kontaktów w Niemczech. Gdzie,
z kim i po co się spotykała? Dokąd zawoziła
pocztę, komu oddawała, skąd i od kogo
odbierała? Z kim zdradzałaś swoją
ojczyznę?
Tylko pierwszym dwom pytaniom nie
towarzyszyło bicie. Od pierwszego słyszeli
zawsze podobną odpowiedź:
„Jestem Niemką, nazywam się Anna Steiner.
Nie będę odpowiadać na żadne pytanie,
dopóki nie będzie obecny mój adwokat”.
Już po trzeciej odpowiedzi grubas kopał ją,
leżącą już na podłodze, a później
rozjuszony „opiekun” z pociągu i z Berlina
ciągnął za włosy i bił po twarzy.
Końcowy skutek był także podobny do
poprzednich:
-Jestem Niemką, Anną Steiner. Nigdy nie
zdradziłam Rzeszy Niemieckiej. Nigdy z
nikim nie spotykałam się, by zdradzać swoją
ojczyznę.
To drugie zdanie było akurat w stu
procentach prawdziwe – nigdy nie zdradziła
swojej ojczyzny, a już na pewno nie Rzeszy
Niemieckiej, której nienawidziła.
Na szczęście dla niej czas ich zmusił, żeby
tą całą jej mękę w tym dniu zakończyć, a na
dodatek znów zemdlała.
Gdy na koniec ją jeszcze raz ocucili, to
wydarzyło się jeszcze coś, co miało
zupełnie podciąć jej skrzydła.
Leżała na podłodze w sali przesłuchań i
była już przytomna, choć świat wirował jej
dookoła przy akompaniamencie takiego szumu
w uszach, którego jeszcze nigdy wcześniej
nie znała. Wtedy właśnie usłyszała, że
grubas rozmawiał z kimś przez telefon. Jak
najgłośniej, pewnie po to, by ona także
usłyszała.
W końcu zakończył rozmowę i oświadczył
swoim kamratom, znajdującym się w sali:
-Nasi ludzie znaleźli siostrę prawdziwej
Anny Steiner z Hamburga. Przyjedzie
specjalnie do nas w najbliższych dniach, w
poniedziałek lub wtorek, żeby złożyć nam
swoje zeznania. Według tego, co powiedziała
śledczym w Hamburgu, Anna Steiner nie żyje.
Będziemy mieć jeszcze jeden dowód, że
Katarzyna Stasiak kłamie.
Lesia nawet nie drgnęła. Miała od początku
informację oznaczoną jako pewną, że
prawdziwa Anna Steiner zginęła w czasie
nalotu i teraz wcale to ją nie zdziwiło.
Nie było także pewne, co działo się z jej
dwójką dzieci, ale najprawdopodobniej żyły,
ponieważ po pierwszej nocy lipcowych
bombardowań, gdy alianckie bomby jeszcze
ich wtedy nie dosięgły, Anna planowała
zawieźć je przezornie do ich babci, matki
męża. Nie mogła tam sama zostać, bo musiała
wrócić do pracy. Była o tym mowa w jej
jedynym, nie dokończonym i nigdy nie
wysłanym liście do męża. Był to jedyny jej
list, który Lesia otrzymała i czytała, a
ostatnio zostawiła w Antoniewie razem ze
wszystkimi sześcioma listami, które oficer
niemiecki, Bernard Steiner, zaginiony na
froncie rosyjskim, wysłał z pola walki do
żony.
Ten nie dokończony i nie wysłany list
prawdziwej Anny miał datę 27 lipca, a
podczas następującej po nim nocy miał
miejsce najpotężniejszy nalot aliancki, o
którym dowiedziała się od owego oficera
Wilhelma Stressnera, z którym tak miło
gawędziła swego czasu w pociągu do
Lwowa.(*)
Lesia analizowała już wtedy i kilkakrotnie
później: „Jest szansa, że blefuje czarna
żmija z tą siostrą Anny. Moja jedyna
szansa. Jeśli mi zrobią z nią konfrontację,
to chyba już będzie po mnie. Inna sprawa,
że mogą zupełnie kogoś innego podstawić,
wtedy będzie mi łatwiej”.
Lesia vel Anna po tym wszystkim, co jej tu
zrobili, nie była w stanie iść, więc
wyciągnęli ją na zewnątrz, położyli na
noszach i zanieśli do piwnicy. Tam ją
położyli wśród innych więźniów na podłodze
w „tramwaju”. Jakieś litościwe dłonie
dotknęły ją i głaskały jej twarz i włosy, a
ktoś jeszcze inny przykrył ją jakimś
ubraniem i podłożył coś miękkiego pod
głowę. Tak leżąc wkrótce zasnęła na tej
podłodze.
(*)Chodzi o alianckie naloty dywanowe,
dokonane latem 1943 roku na Hamburg w
ramach tzw. operacji Gomora. W nocy z
27/28.07.1943 miał miejsce najpotężniejszy
nalot, który spowodował niszczącą burzę
ogniową i śmierć około 40 tysięcy
mieszkańców tego miasta.

Janusz Krzysztof




Komentarze (9)
Waldi
"dalszy ciąg nastąpi"
Tak, raczej nastąpi. Prawdopodobnie już jutro. Z
przyjemnością czekam na wiernych Czytelników i
dziękuję za ich wizyty. Teraz tutaj dziękuję Tobie i
serdecznie pozdrawiam.
Jak zawsze dobrze jest poznawać historię .. którą Ty
opisujesz .. dobrze że dalszy ciąg nastąpi ..
Turkusowa Anna
Madame Motylek
Amor
Wojter
Anna
Bardzo się cieszę, że czytacie i że opowieść moja jest
według Was wartościowa i godna uwagi.
Jak już napisałem wcześniej - moja bohaterka
symbolizuje dziesiątki i setki tysięcy polskich
kobiet, walczących, cierpiących i umierających wtedy
za Ojczyznę. Oczywiście, te NIEMIECKIE obozy, katownie
i więzienia były nie tylko w Polsce, ale także na
terenie Niemiec (i w innych krajach).
Dzisiejszy odcinek jest szczególnie dramatyczny,
następne też, ale Lesia wyjdzie z tego w końcu obronną
ręką (za 5 lat ma się znów spotkać z Marią).
Jeszcze raz dziękuję za odwiedziny, komentarze i
serdecznie pozdrawiam.
Poruszający, wartościowy tekst, taka proza jest
bardzo potrzebna, by wciąż przypominać o tych którzy
powinni zostać w pamięci.
Pozdrawiam serdecznie
Dobrze, że podkreśliłeś w komentarzu, że to były
NIEMIECKIE
katownie i więzienia .
Trzeba to ciągle punktować, bo
niektórzy myślą, że to były
nazistowskie ufoludki mówiące
przez przypadek po niemiecku.
Pozdrawiam
Strasznie dramatyczne losy.
Chciałbym, żeby to wszystko, co napisałem, było hołdem
dla tych wszystkich kobiet, które cierpiały i umierały
w więzieniach i katowniach NIEMIECKICH w Polsce w
czasie okupacji - za Polskę, za wolność i
niepodległość. Stąd takie motto na samym początku tego
odcinka.
Leokadia (Lesia) jest postacią fikcyjną i w mojej
powieści tylko symbolizuje dziesiątki i setki tysięcy
takich kobiet.
Bardzo dziękuję za czytanie i za wszystkie komentarze.
Wieczorem odpowiem na nie obszerniej.
niesamowicie napisane, czytam ze łzami w oczach
Ależ Ty potrafisz pisać: wzruszać, tworzyć nastroje
przerażenia i bólu.
Czekam na dalszy ciąg.