Autoportret Trumienny
To był piękny park, pełen krzyży
I wiosennych krzewów czarnej róży;
Wysoko wbite w niebo cyprysy;
W oddali jakiś pagórek łysy,
Co stała na nim kamienna kaplica.
Był wczesny, acz ciepły poranek,
A pod topolą już ludzie zebrani,
Coś smutni, jakby załamani,
Z nosami w czarnych chusteczkach,
I w ciemnych, koronkowych sukienkach.
Podszedłem tam, powoli, nie chcąc
przeszkadzać
W tych porannych rytuałach, zapytać
Jednak chciałem, czemu im tak smutno.
Wkroczyłem tam, między wieńce cichutko
I słuchałem, deszczu kropiącego na
kamień.
Płakali; to nie chrześcijański pogrzeb.
Ksiądz nawet nie przyszedł, a oni wciąż
łkali
Że ten, co w ziemi – diabli
zabrali
I że egoista, ze tak bardzo kochali
Że teraz tylko chłopcu wieńce kładli.
Kucnąłem tylko nad grobem, wśród zniczy,
Oplatał mnie jedwab smutnej spódnicy
Gdy patrzę na zięcia, jak w lustrze
odbicia
I widzę tą datę, piętnasty stycznia;
Urodzinową, co pod krzyżem wyryta.
Kraków, 23.04.2005
dla wszystkich umarłych...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.