Bezpowrotnie (proza)
Nie trzeba. Już nie trzeba. Spłonę w
samotności i ciszy. Już nie trzeba. Wiem.
Wszystko wiem. Ale, czy ty wiesz? Czy wiesz
o meandrującej chwili w środku bezkresnej
nocy? Unoszę wolno powieki. Zasnuwam
szczelnie kurtyny. Noc mnie spopiela u
kresu czasu. Noc mnie spopiela mrokiem i
chłodem beznadziei.
Wiesz, rozmawiają ze mną jakieś cienie.
Czyje? Przecież nie moje. Może twoje?
Niczyje. Opowiadają mi o słońcu, które
umieją na pamięć. Opowiadają mi o pustce i
opuszczeniu. I wcale nie podnoszą oczu, by
wszystko pamiętać, bowiem są zbiorowiskiem
poznania. Opowiadają ze smutkiem
przeszywającym kontury mroku. Opowiadają
samotnie nadzy w swym jasnowidzeniu. Ich
głosy przemieszczają się na zasadzie echa,
aż do wyciszenia. Lecz zanim znikną
zupełnie, kołaczą mi się w labiryntach
mózgu, w przejaskrawionych obrazach
rozgorączkowanego snu. O, jakże są piękne,
jakże powabne. W stojącym lustrze chwiejąca
się postać. Próbuję się odbić i podążyć ku
gwiazdom stłoczonym lękliwie i tęskno. Lecz
nie potrafię, stężały w bezruchu. Lecz nie
potrafię…
Coś miałem zrobić, lecz zapomniałem, co.
Potykam się o krzesła, fotele…O
wypełniającą wszystko pustkę. W żółtawym
świetle wiszącej lampy szara ćma
rozprostowuje skrzydła, uderzając o wrzącą
powierzchnię żarówki. Wznieca kurz w
beznadziei i bólu. W trwodze zapomnienia. W
opuszczeniu i rozkładzie bytu. Mijają mnie
umarli o nieustalonych rysach twarzy.
Maria? Teresa? Sylwia? Mijają mnie tak wiek
za wiekiem, aż do nieskończoności.
Podzwaniają dzwoneczkami w tym
nieskończenie milczącym, zakapturzonym
kondukcie o powiewających szatach, który
podąża znikąd, donikąd… Który wyłania się z
niebytu i wnika w niebyt…
Zapomniałem o wszystkim, tak jak tylko
można zapomnieć zaraz po przebudzeniu.
Pamiętam, że coś śniłem, ale zatarło się w
otchłani niepamięci. Coś wiedziałem.
Wiedziałem wiele. Jednak urwało się
znienacka…
Noc otumania i budzi melancholię. Wychylam
się przez okno i widzę chodnik, kwadraty
płyty, krawężniki, trawniki, drzewa. Na
poboczu rdzewieje szkielet pojazdu o
nadnaturalnych gabarytach. Jakby
rozsypujące się truchło jakiegoś
prehistorycznego gada… Spoczywa na
pozrywanych gąsienicach, podpierając swoje
przechylone, poplamione smarami cielsko na
opuszczonym ramieniu.
Wychylam się, i widzę. Co widzę? Pustkę i
opuszczenie. Chyba zaraz wyjdę. Pójdę sobie
donikąd. Zejdę po schodach, żegnając się z
duszami sąsiadów. Kiedy otwieram drzwi,
owiewa mnie chłód schodowej klatki. W
nacierającym półmroku, rozświetlonym
jedynie żółtawą poświatą ulicznych latarni,
rozchodzi się pogłos moich kroków. Mój
przyspieszony oddech. Szum wzburzonej
gorączką krwi… Spoglądają na mnie smutno
niedokończone rzeźby, popiersia, rozrzucone
w chłodnym kącie sanktuarium. Okryte folią
bryły, bez oddechu, kamienne, martwe… ―
obojętne…
Ktoś miał przyjść… Kto ma przyjść? Kto? Nie
przyjdzie nikt… W ogromnym przeciągu
rozchodzi się z oddali trzask drzwi bez
klucza… Skrzypienie furtki, bramy…
Uchylonych okiennic, poluzowanych
blaszanych parapetów, rynien… Skrzypienie
dębowych pni, topól, kasztanów…
Idę. Podążam w niebyt. Lipcowa noc.
Bezkresna i upojna. Lipcowa noc.
Otumaniająca melancholią zapachu. Słyszę
drzewa. Wciąż drzewa. Podczas gdy
przywieram ustami do ich pomarszczonej
kory. Całuję namiętnie i szepczę. Och, jak
szepczę zmyślnie i czujnie… Odpowiadają mi
poszumem leśnego mroku drewniane bożki,
poruszając lepkimi od żywicy wargami. I
przechodzą, i pojawiają się nowe. I wciąż
pojawiają się nowe… I wciąż wiatr przetacza
się po mojej twarzy. Gładzi i osusza
wilgotne policzki, powieki… Porywa,
rozrzuca pożółkłe ze starości gazety…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-08-05)
https://www.youtube.com/watch?v=ME7xobTCArU
Komentarze (4)
Beznadziejność, ciemność i smutek, który przeszywa na
wskroś. Zagubiony w pustce, potrafi odnaleźć drzwi,
które prowadzą do nowego życia.
W lipcową noc budzi się piękna, namiętna liryka, która
osusza łzy. Pozdrawiam ciepło :))
Obezwładniająca proza - czytając, odczuwam
przytłaczający klimat, który lubię i niemal
utożasamiam się z peelem. Ale lubię się pogrążyć w
ciemności i bezwładzie, bo wiem, że mogę w każdej
chwili wyjść na jasne światło życia. Mam nadzieję, że
peel także moze dokonać wyboru.
Po raz kolejny zanurzyłam się w Twoim świecie...
Dobrze, że przez chwilę mogłam w nim być...
Z przyjemnością przeczytałam; na tak