Black and White
Gdy mnie poznaliście, nie grałem świętego, lecz byłem nim...
Stoję na skraju własnej destrukcji,
Nie dostrzegając swych myśli
„koniunkcji”
Wszystko co ze mną było odeszło bez
słowa,
Moje myśli, rozważania, wiara i ma mądra
mowa,
Już nie pomogą nikomu bo nie ma już we mnie
niczego,
Co mógłbym zasiać na nowo. Ja nie mam już
tego
Wszystkiego, bez wiary już nie widać dla
mnie złudzeń
Na lepsze życie, bez nadziei nie mam co
dążyć do spełnienia marzeń,
Które niegdyś rozświetlały mi drogę do bytu
świętego,
Po to, bym ukazał dobro w pełnej okazałości
dla świata całego.
Nie myślcie jednakże tylko, iż zawiodłem
się na religii swej,
Bo bóg chce dla mnie jak najlepiej,
szczęścia i radości mej.
Tylko wciąż ta nieustanna walka o moją
duszę.
Te myśli zadają mi nieziemską katuszę.
Tak niestety oddalam się od przyjaciół mych
ukochanych.
Widać nie jestem po to, by stać w
niekończącym się szeregu wybranych,
Do miłości dla bliźnich, gdyż inaczej nie
napawała by mnie złość
Przez głosy chore w umyśle mówiąc:
„Ludzie, uczucia, cierpienie, mam
tego dość”
Nie jestem już przyjaznym aniołem,
Lecz wszelkim zniszczeniem –
demonem.
...teraz jest we mnie tylko gniew, pogarda i chęć widzenia czyjegoś cierpienia...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.