Blask świec
Twe ciało delikatnie jaśnieje pośród
migoczącego cienia,
W blasku świec, co aksamitną skórę w żywe
złoto zmienia.
Twarzy nie widzę, choć oczy już do mroku
przywykły,
Schowana we włosach, które głaszcze blask
niezwykły.
Kosmyk leniwie spływa złotem po szyi
perłowej,
Łukiem ramion zwieńczonej, smukłej i
zmysłowej,
Którą nie raz już pocałunek pieścił swymi
wargami,
Drażniąc skórę gorącym oddechem, wilgotnymi
ustami.
Wtem blask płomienia zrywa się spłoszony
oddechem.
Wzrok mój podąża za nim, myśli płoną
grzechem.
Dostrzegam smukłą talię łuną światła obmytą
z cienia,
Tą kształtną doliną ciała docieram do
wzniesienia.
Dwie ponętne półkule, co zawsze kusząco
materiał opinają,
Teraz zmysłowo z jędrnymi udami nagością
się stapiają.
Próżno oczy szczegółów wszelkich wypatrują
z cienia,
Pozostaje wrażenie, impresja, która chwilą
się zmienia.
Lecz cóż to, widzę nagle cień w kształcie
jakby dłoni.
Ach. To tylko mój powolny dotyk za wzrokiem
goni.
Czego w nikłym blasku nie widzę –
oglądam dotykiem,
Widzę Ciebie dłonią, palcami, drażniącym
Cię językiem.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.