Blask Świecy
Przysiadł skulony na brzegu cmentarnej
ławki
Zszarzałymi od codziennej tułaczki dłońmi
rozpalił płomień
Przykląkł na chwilę a po starczej twarzy
potoczyła się łza wspomnienia
I cichutko wyszeptał słowa swojej modlitwy
do Boga
...Panie co jesteś w niebie odpuść nam
nasze winy
Bo choć grzesznymi to przecież dziećmi
jesteśmy Twoimi
A Ty jak dobry Ojciec wybaczysz nam po raz
wtóry
I kolejny raz obejmiesz nas swoim
nieskończonym miłosierdziem...
Rozejrzał się zmęczonym wzrokiem po
skupionych twarzach
Mogiłach tonących w kwiatach i tysiącach
zniczy
Przepędził wiatr co zdmuchnąć chciał
płomień który rozpalił
I chwiejąc się ruszył ze swoimi
wspomnieniami co jak kamień Syzyfa musiał
donieść do końca
Kiedy już mijał kapliczny krzyż poprosił
raz jeszcze
...Ojcze życie moje jest jak ten płomień
targany wiatrem lecze wciąż powstaje
I kiedy Ty zechcesz wypali się do samego
dna na tym świecie
Ale blask płomienia pozostanie na zawsze
jako prawdziwa nadzieja
Życia wiecznego w domu Twoim
Proszę zabierz mnie Ojcze do domu...
I stało się...
Podążył ku światłu
Podążył do domu swojego Ojca
A blask świecy pokazał mu drogę
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.