Bronx
Na brudnej ulicy wiejącej stęchlizną
z murami ciemnymi od dymów,
ludzie oddychający wciąż zgnilizną,
wśród dziczy skłębionej tłumów.
Bo czyja to wina,że tutaj zrodzeni
w slamsach piekielnych bytu,
czy ranić ojca,czy karać matkę,
że nigdy nie byli u szczytu?
Lecz chciałbyś pewnie tak jak oni
umieć nacieszyć się z niczego,
bo z pajdą chleba w brudnej dłoni
potrafią trwać dla niczego.
Choć brudem splamione mają ubrania
w żołądkach grającą pustkę,
im nie potrzeba fanfarów grania,
by śmierci dawać przepustkę.
W domach ich miłość panuje z wdziękiem
taka najszczersza i pierwsza,
nie znieczulona mamony dzwiękiem,
taka brudna i najpiękniejsza.

majade

Komentarze (1)
Urodziłem się na Warszawskiej Starej Pradze i kocham
to miasto. Jestem wrażliwy na takie opisy. Gratuluję
wiersza.