Cenny papier, cz.3/4
wspomnienia z nowo pisanej książki
cd.
Przykucnął i przypatrzył się mojej
głowie.
– Jak się czujesz? – zapytał z troską. –
Niezbyt wyglądasz, chociaż łba nie
rozbiłeś, prawie nie krwawisz. Wezwać
pogotowie?
Nie odpowiedziałem od razu, tylko już
samodzielnie spróbowałem wstać. Nogi nie
zabolały. Lewa ręka też była w porządku,
bolał tylko prawy bark i skroń. Lekko
odetchnąłem.
– Chyba w porządku, jestem tylko trochę
obity. – Głęboki oddech i odsapnięcie
otrzeźwiło mnie całkowicie, przywróciło do
żywych. – Dziękuję, nie będzie potrzebne. I
dzięki za pomoc, poradzę już sobie.
– No, jak chcesz. Ale pójdź jednak do
lekarza, nigdy nie wiadomo.
– Tak, tak. Jeszcze raz dziękuję.
Ludzie się rozeszli, zostałem sam. Dopiero
teraz zacząłem odczuwać prawdziwy ból,
pulsujący w prawej skroni. Jeszcze gorzej
było z prawą ręką – bark zaczął mnie rwać,
łokieć podobnie. Podniosłem ją jak
poprzednio, udało się tylko do poziomu; na
szczęście ból się nie wzmógł. „Złamane czy
nie? – przebiegło mi przez głowę. – Chyba
nie… kurde, nigdy nic nie miałem złamanego.
Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Dobra, nie
ma co dumać, trzeba się zbierać”.
Podniosłem z trawnika rower, aby zjechać
nim na chodnik, ale stawił opór. „Co jest?
Czemu nie jedzie? – przyjrzałem się. –
Jasny gwint!”.
Przedni widelec był złamany tuż pod ramą
roweru, między nim a szprychami obręczy
tkwiła wciśnięta i wyglądająca jak gruba
ósemka rolka papieru toaletowego. Od razu
zrozumiałem, co się stało – w trakcie jazdy
girlanda musiała zacząć obijać się o
przednie koło. Kiedy gwałtownie nacisnąłem
na pedały, to szprycha zahaczyła o rolkę,
zabrała ją ze sobą i wcisnęła między
widelec a to koło. Skutek mógł być tylko
jeden i sam go boleśnie odczułem –
momentalnie się ono zablokowało, widelec
pękł, a pęd jazdy wyrzucił w górę i do
przodu jedyne, niezamocowane na stałe
„części pojazdu” – to znaczy mnie i ciężką,
załadowaną torbę fotograficzną. Tyle że w
torbie pękł tylko pasek, ja zaś bardzo
boleśnie odczułem skutek krótkiego lotu z
roweru na asfalt. Ból głowy oraz prawego
łokcia i barku to już tylko efekt
gwałtownego zetknięcia z twardym podłożem
jezdni. Pozostałe części ciała prawie nie
ucierpiały; widocznie znowu odruchowo
skręciłem się w krótkim locie.
„Aale bolą! I jak mam się jeszcze zabrać do
domu? – przemknęło mi przez głowę. – Ponad
dwa kilometry na Strzemięcin, część pod
górę. Bark boli, ręki nie mogę zbytnio
podnieść, w głowie jeszcze huczy… ale to
pal diabli. Gorsze, że będę musiał
prowadzić ten cholerny rower! No nic, nie
będę się mazgaił, trzeba spróbować”.
Wziąłem się wreszcie w garść, starając nie
zwracać uwagi na ból – zamocowałem torbę na
bagażniku. Wciśnięta rolka toaletowa, po
kilku mozolnych próbach, dała się wyciągnąć
z widelca. Obwarzanek drogocennego papieru
, odkręcony z ramy kierownicy, ponownie
założyłem na siebie i pchnąłem już pusty
rower.
Nie ruszył, dalej stał w miejscu. Ponowne,
mocniejsze pchnięcie też nie przyniosło
efektu. „Co jest?! Jeszcze coś w nim
siedzi?”. Przyjrzałem się i… – sacrebleu! –
nie dość, że cholerny widelec pękł, to
jeszcze tak nieszczęśliwie że przednie koło
zablokowało się pod ramą.
Usiłowałem go odgiąć, ale niestety – koło
zakleszczyło się tak mocno, że nie dało
rady je obrócić. Kilka prób i wzmożonych
wysiłków nie przyniosło oczekiwanego
rezultatu; zrezygnowałem, zwłaszcza że
trudno było wytężać siły mając jedną bolącą
rękę. „No nic, jakoś się chyba dowlokę” –
zdecydowałem – lewe ramię i nogi są na
szczęście sprawne”.
Spróbowałem, unosząc jedną ręką przód
roweru, i zacząłem wlec się w stronę domu.
Bardzo niezbornie to szło. Ktoś z boku
mógłby pomyśleć, że jestem cyklistą po
dobrych kilku kielichach, który spróbował
jazdy, wywrócił się i uszkodził welocyped,
a teraz próbuje iść pieszo. Też bym tak
pomyślał, gdybym był postronnym
obserwatorem – lewa ręka szybko się męczyła
utrzymywaniem przedniego koła w górze i
jednocześnie ciągnięciem pojazdu, głowa
bolała, prawa ręka też dopominała się o
współczucie i utulenie w bólu, sznurek
girlandy obcierał gołą skórę na ramieniu.
Wszystko to sprzysięgło się przeciwko mnie
i powodowało, że utrzymywałem kierunek
przypominający bardziej sinusoidę niż linię
prostą.
cdn.
Komentarze (12)
Jastrz, nie wszystkie przygody były sympatyczne (w
chwili zdarzenia). Takie życie. Za to po latach można
z sympatią wspominać, jeżeli nie było złych skutków na
przyszłość.
Mgiełko028, Również mile pozdrawiam :)
JoViSkA, jak to "gdzie 4. część"? Odcinki mają z
zasady pdstępy czasowe ;) Jutro będzie.
Pozdrawiam.
Przygoda coraz mniej sympatyczna. Mam nadzieję, że
ostatnia część rozproszy wszystkie czarne chmury.
Już czytałam, ale z ciekawością przeczytałam kolejny
raz. Pozdrawiam ciepło Zdzisiu :)
No tak, a gdzie 4 część? Czuję niedosyt...czekam
niecierpliwie na c.d. :)) Pozdrawiam
Jobo, miło mi.
Krzemanko, coś co było/jest akurat drogocenne,
było/jest trudne do zdobycia. I tak jest zawsze ;)
Miłego :)
Głos mój i szacun jest twój.
Fajny tekst:) Niech potomni się dowiedzą ile trzeba
było wycierpieć aby zdobyć ten tytułowy papier:)
Miłego dnia:)
...gdyż był drogocenny. Prawie jak złoto :)
no cóż, papier toaletowy na wagę złota.