cztery pory losu
rodzimy się z niczym
nagie rączki obejmują ufnie nieznane
trzymają się kurczowo
życia jak pogoda w szkocką kratkę
dorastamy do krzesła do stołu do ślubu
czasami do rozwodu
dojrzali pożeramy zieleń pod każdą
postacią
zdziwieni że ziółka nie smakują ziołem
apetyt na życie wzrasta w miarę
odchodzenia
aż w końcu dociera do nas
że to nie czas tylko my przemijamy
ręce wiotkie gałązki zawstydzone
swoją nieporadnością wypuszczają z dłoni
pępowiny kroplówek zaciskają szyję
umieramy ze wszystkim
Komentarze (25)
Masz rację, to my przemijamy.
Dobry, życiowy przekaz z refleksją.
Pozdrawiam
Marek
to prawda, apetyt na życie wzrasta w miarę odchodzenia
Wiersz czytałam z zaciekawieniem i refleksją nad dolą
ludzką. Pozdrawiam serdecznie w zadumie:)
mariat - ciągle chcemy więcej nie zdając sobie sprawy,
że minimalizm bardziej uszczęśliwia :)
Marek - tych pór pewnie znalazłoby się więcej, ale
chciałam nawiązać do czterech pór roku. Podobnie jak z
apetytem na życie. Troszkę generalizuję na podstawie
własnych obserwacji moich bliskich i znajomych, którzy
mają jak to się mówi "bliżej niż dalej", choć nigdy
nie wiadomo, kto ma bliżej, a kto dalej :)
Napiszę tylko, że doskonała poezja. Do zapamiętania,
do powrotów.
Pozdrawiam serdecznie :)
Każda próba zmagania się z trudnym tematem jest godna
uznania. Czy cztery, to nie wiem, podobnie, jak z tym
apetytem na życie. Wydaje mi się, ze ludzie nim
zmęczeni, schorowani aż takiego apetytu nie maja, ale
to tylko moja opinia. Pozdrawiam
Świetny;)
Piękny.
zamyślające
spostrzegawczością
mądrością
Powtórzę za tytułem jednego z tomików chyba Tessy50 -
"Cztery pory życia - a wciąż go mało*.
Podobnie można powiedzieć o puencie wiersza. Z
pozdrowieniem.