W deszczu i przez deszcz...
Dziasiaj, jak codzień wyszłam z psem. Szłam znanymi mi od zawsze drogami. Nic się nie zmieniło. Te same drzewa od lat, ten sam chodnik i te same latarnie, które roświetlały ścieżkę, w ciemnościach. Pomyliłam się.... coś się zminiło. Do znanego mi krajobrazu doszedłeś ty. Widziałam Cię poraz pierwszy w życiu. Zaczął padać deszcz. Szedłeś z wysoko podniesioną głową, nie chroniąc się od zimnych i ciężkich kropel deszczu. Potem, gdy pszechodziłeś obok mnie i mój pies zaczął się do Ciebie łasić, spojrzałeś na mnie swoimi zielonymi i przenikliwymi oczami. Obrzuciłeś mnie spojrzeniem, zwracając uwagę, na moje przemoczone ubranie i mokre włosy... Pomału ściągnąłeś z siebie kurtkę i szczelnie mnie nią okryłeś, zostając w czarnym podkoszulku. Chciałam coś powiedzieć... podziękować, zaprotestować, zapytać się... lecz nie mogłam, a ty odszedłeś, mijając kałuże, które po jakimś czasie zniknęły tak samo jak ty...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.