W Diamentowym Sarkofagu
To Ja, któremu na imię Być
a na nazwisko Nie Żyć.
Podczas wielkiego wybuchu
z najgłębszego wnętrza
ognistą lawą zatopiony
płonący własnym ogniem!
nie zapaliło sie o mnie nic
I nie dali mi wieńca
z czerwonych róży i gałęzi oliwkowych.
Mogłem cały spłonąc
nie chciałem
stanąłem w lawie
oblała mnie dokładnie
zastygła czasem
zahartowana lodowatym
przenikającym wulkan strachem
nie patrzyłem, zagrzebałem się piachem
od srodka nasączałem skorupę płaczem
osuszając wstydem
z traumatycznym lękiem w głębokich
kieszeniach
czekałem, aż dojrzeje
i tak właśnie
tak powstaje diament!
gdy już oczy jak pustynia
kiedy piach, jesienny deszcz podmywa
Ostatni raz
Ja - Żywy Trup
zza mego diamentowego sarkofagu
mówię
jest piękny, twardy - taki bezpieczny
na twarzy wyrzeźbiony uśmiech cynika
zaciśnięte dłonie - dwa głazy
diamentowej zbroi nic nie skruszy
jej nie do przebicia punkt-
- diamentowe serce -
- pierworodny niesamorodek
i tylko te oczy...
oczy nie pasują!
mozaika zimowego błękitu i wiosennej
zieleni
zakrywam je zatem czarnymi okularami.
Ja - Sarkofag
smieję się z waszych westchnień
swoich boję się śmiertelnie
przypominają wizytę w ognistym piekle.
Po to umieramy, by urodzić się na nowo,
tylko kim?
kim się urodzić?!
A zamki sarkofagu
zamknięte na kody niezłamane
przez niepewność i strach napisane.

Johohanan


Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.