Do nowego życia / część III
Życie dostarcza nam tematów do refleksji. Od nas zależy jakie one będą.
W tłumie innych uchodźców skierowała się w
kierunku wyznaczonym przez wolontariuszy.
Weszła na teren dworca, gdzie można było
schować się przed wiatrem i padającym
śniegiem, odpocząć chwilę, gdzie
zorganizowano punkt recepcyjny.
Tu też było mnóstwo ludzi, na twarzach
których malowało się zmęczenie, strach i
przygnębienie. Ciągnęli swoje torby,
walizki, plecaki. Wszystko to, co udało im
się na prędce zabrać. Niektórzy mieli tylko
reklamówki... Niektórzy z niemowlakami na
rękach i gromadką dzieci, a nawet z
pieskami czy kotkami pod pachą. Próbowali
dodzwonić się do bliskich, aby
poinformować, że są już bezpieczni. Dzieci
płakały do słuchawki, wołając "tata".
Większe rozglądały się z ciekawością.
Wszyscy z nadzieją patrzyli w
przyszłość.
Zauważyła dwóch studentów, z którymi była w
wagonie. Podzedł do nich młody człowiek i
zabrał ich na parking do auta. "Byli
umówieni, tak, jak mówili".
Jak na zawołanie zjawiali się
wolontariusze, nie rzadko znający język
ukraiński, angielski, aby pomóc wyładować
bagaże, pomóc niepełnosprawnym w
przemieszczeniu się. Przynosili ciepłą
pizzę, kanapki, kawę, herbatę, bawili się z
dziećmi. Rozdawali też bezpłatnie karty
SIM, bo utrzymywanie kontaktu z bliskimi to
oprócz jedzenia, picia i spania
najważniejsza potrzeba.
Do Katrji podeszła młoda dziewczyna i
poprowadziła do stolika, zapraszając z
życzliwym uśmiechem do poczęstowania się
gorącą herbatą, kakaem i kanapkami. Młody
chłopak, widząc, że kobieta drży z zimna,
otulił Katrję kocem, a drugi przyprowadził
wózek dziecięcy. Posadziła w nim Igorka i
otuliła kocem. Była zmęczona, ale
szczęśliwa, że są bezpieczne. Do jedzenia
nie trzeba było ich zachęcać. Głodne dzieci
szybko zjadły przyniesione im kanapki i
wypiły kakao.
Przy stoliku okazała się paszportem i
złożyła wniosek, aby uzyskać zgodę
funkcjonariusza Straży Granicznej na
przekraczanie granicy z dziećmi. Przed
wyjazdem nie zdążyła wpisać dzieci do
paszportu. Najważniejsze załatwione -
odetchnęła z ulgą i wyszła na parking,
gdzie gromadziły się kobiety z dziećmi i
inni uchodźcy.
Między nimi kręcili się wolontariusze:
harcerze, studenci z uczelni pobliskiego
Lublina, okoliczni mieszkańcy...
- Czy ktoś po was przyjedzie? -
zainteresowała się wolontariuszka Ania,
widząc bezradną minę Katrji.
- Nie, chyba nie... Miałyśmy przyjechać tu
z koleżanką, ale chyba nie dostała się do
pociągu w Kijowie. Nie wiem co mam dalej
robić - odpowiedziała ze łzami w oczach.
- Zanim załatwię wam docelowe miejsce
pobytu idźcie do namiotu. Tam są łóżka
polowe, ogrzejecie się, odpoczniecie, zaraz
będzie ciepła zupa i kiełbaski. Możecie
zgłosić się po ciepłą odzież i środki
higieniczne.
- A gdzie mogę wymienić hrywny? - zapytała
niepewnym głosem.
- Za nic nie trzeba płacić. Wolontariuszka
cierpliwie tłumaczyła zasady pomocy.
Katrja podziękowała i skierowała swoje
kroki do ocieplanego namiotu. Dzieci były
tak wycieńczone, że ledwo trzymały się na
nogach. Ułożyła je na łóżkach polowych, a
kiedy usnęły z pomocą wolontariuszki
przeszukała stojące pod ścianą pudła z
ciepłą odzieżą, którą przywieźli tu dobrzy
ludzie. Znalazła dla dzieci ciepłe swetry,
czapki i rękawiczki na zmianę. Dobrze, bo
śnieg zaczął padać. Potem też położyła się
koło nich i zasnęła kamiennym snem. Nie
przeszkadzał jej gwar jaki tu panował.
Pierwszy raz bez strachu o dzieci, o swoje
życie. Tak minęła pierwsza noc na obcej
ziemi.
Na parking od rana przyjeżdżali ludzie
prawie z całej Polski. Niektórzy z nich to
Ukraińcy pracujący w Polsce, inni to
pracodawcy, którzy mieli możliwość
zakwaterowania większej ilości uchodźców w
hotelach, bursach... Niektórzy przyjeżdżali
z darami i zabierali po dwie - trzy osoby
do siebie lub po drodze. Ot, po prostu
ludzie z dobrym sercem, którym nieobojętny
był ludzki los. Tłum uchodźców przerzedzał
się dopóki... nie przyjechał następny
pociąg z następnymi tysiącami pasażerów.
Korpulentna kobieta po pięćdziesiątce wraz
ze swoim mężem przywieźli środki sanitarne
i wodę i zaoferowali Katerynie pomoc. Mają
wolne mieszkanie po córce, która
wyprowadziła się niedawno do rodziny
swojego męża. Jest umeblowane, ale Katrja
odmówiła. Wciąż miała nadzieję, że Polina
przyjedzie. Wychodziła za każdym razem na
peron, kiedy przyjeżdżał pociąg z Ukrainy.
Poliny, ani jej matki nie było. Tak minął
dzień i kolejna noc. Spali na łóżkach
polowych. Jedli to, co dostarczali im
ludzie z okolicy. Katrja była zaskoczona,
że jest tylu życzliwych ludzi. Przynosili
jedzenie, ubrania, środki czystości, nawet
zabawki pluszowe dla dzieci.
- Mamo, можна мені пограти з дітьми на
вулиці? Тam немає війни...* - zapytała
Irmina.
*Mamo, mogę pobawić się z dziećmi na
dworze? Tu nie ma wojny...
Słowa te ściskały serce Katii. Kolejny raz
uświadomiła sobie, że tutaj są bezpieczne.
Tęskniła tylko za mężem, za rodzicami. I
martwiło ją to, że nie miała od nich żadnej
wiadomości.
Poranek przyniósł ładniejszą pogodę.
Jeszcze było chłodno, ale przez chmury
przeświecało słońce. Irminka biegała z
innymi dziećmi koło namiotu. Tylko Igorek
był nieswój. Przytulony do matki cichutko
popłakiwał. Nie cieszył go nawet pluszowy
miś, którego dostał od wolontariuszki
Ani.
W nocy dostał temperatury i nie mógł
przełknąć nawet wody, nie mówiąc o
śniadaniu. Zauważyła to Ania, ta sama,
która pomagała im poprzedniego dnia.
Zadzwoniła po lekarkę, która zbadała
dziecko, podała leki. Chciała zabrać go
nawet do szpitala, ale Katrja nie zgodziła
się. Postanowiła nie czekać na Polinę i
skorzystać z pierwszej lepszej okazji, aby
stąd wyjechać. Miała nadzieję, że każde
miejsce będzie lepsze niż to. Od rana
przyjeżdżały autobusy strażackie, które
zabierały uchodźców w głąb kraju.
- Dokąd nas zabiorą - zapytała Anię.
Na razie do Lublina. W hali sportowej już
przygotowano pomieszczenie. Potem was
rozlokują do burs, akademików i domów
prywatnych.
- Ale Igor jest chory, czy to dobre
miejsce? - zapytała strwożona.
- Poczekajcie, coś wam załatwię na
miejscu.
Odeszła na bok, wyjęła komórkę i gdzieś
zadzwoniła.
- Pojedziecie do mojej cioci Danusi. Dopóki
dziecko nie wyzdrowieje, będziecie u niej,
a potem pomogę wam znaleźć dobre
miejsce.
Katii spadł ciężar z serca. Godzinę później
przyjechała po nich niewysoka kobieta o
pulchnych policzkach, siwiejących włosach
zwiniętych w koczek na czubku głowy i
radosnym usposobieniu. Katia od pierwszego
spojrzenia poczuła do niej sympatię i z
zaufaniem oddała się i swoje dzieci pod jej
opiekę.
Dostała do dyspozycji pokój po rodzicach
właścicielki. Było to nieduże pomieszczenie
z oknem wychodzącym na południe. Pod jedną
ze ścian stała meblościanka na wysoki
połysk, pamiętająca jeszcze lata PRL-u. Za
szybami stały ozdobne kryształowe szklanki,
ustawione zapewne jeszcze ręką
właścicielki, której portret ślubny wisiał
nad szerokim łóżkiem, przykrytym narzutą w
wypłowiałym bordowym kolorze.
Ilekroć Katia spoglądała na ten portret,
czuła spojrzenie dwóch par szczęśliwych
oczu. Nie czuła się z tym źle. Wyobrażała
sobie, że są to jej dziadkowie. Zwłaszcza
pani młoda, kobieta o jasnych włosach i
łagodnym spojrzeniu, przypominała jej
babcię Swietę.
Myśli jej pobiegły w rodzinne strony. Jak
oni sobie tam radzą, czy żyją? Od kilku dni
nie miała od nich wiadomości. W telewizji
widziała płonące domy, uciekających w
popłochu ludzi, rosyjskie czołgi niszczące
wszystko, co stało im na drodze. Dzwoniła
do rodziców, ale telefon milczał. Z mężem
też nie rozmawiała. Miała tylko od niego
kilka krótkich SMS-ów: "żyję, jest ciężko,
kocham was". Polina też nie dzwoniła.
"Nie mogę się zadręczać" - pomyślała. -
Teraz muszę skupić się na tym, co tu i
teraz. Najważniejsze dla niej były dzieci.
Po kilku dniach Igor czuł się na tyle
dobrze, że mogła opuścić gościnne progi
pani Danusi i jej, przykutego do wózka
inwalidzkiego męża.
Siostrzenica pani Danusi, Ania, czuwała nad
nimi. Żal jej było dzieci, a i do Katii
poczuła sympatię. Skontaktowała się z
koleżanką z roku, która mieszkała w
niewielkim miasteczku przy drodze krajowej
na południe od Lublina i ta znalazła ludzi
chętnych do wzięcia do siebie matkę z
dziećmi.
Przyjechali po nią dwaj mężczyźni, starszy,
łysy, dobrze po sześćdziesiątce i młodszy,
z kilkudniowym zarostem, tak na oko w jej
wieku.
Katia wzdrygnęła się na ich widok. Tyle
słyszała o wykorzystywaniu kobiet i dzieci
w Europie. Przez chwilę stała jak
zamurowana. Obejmowała tylko dzieci, które
z lękiem też patrzyły na nowe osoby tak,
jakby wyczuwały jej niepokój. Zauważyła to
pani Danusia.
- Nie bój się. To dobrzy ludzie. Wszystko
będzie dobrze. I pogłaskała ją po wierzchu
dłoni.
- Jestem Janek, a to mój syn Gienek.
Wsiadajcie! - Mówiąc to, umieścił jej torbę
w bagażniku starego fiata. Gienek pomógł
usadzić dzieci w samochodzie, zapinając
dziewczynce pasy bezpieczeństwa. Jej
pozwolił trzymać na kolanach synka, który
kurczowo obejmował matkę za szyję.
Kateryna, pożegnawszy się wcześniej z panią
Danusią, teraz tylko pomachała ręką przez
szybę.
Szkoda jej było wyjeżdżać stąd. Pani
Danusia, emerytowana nauczycielka, to
ciepła kobieta. Dbała, żeby dobrze się tu
czuli, ale mając do dyspozycji mały domek i
pod opieką niepełnosprawnego męża nie mogła
przyjąć ich na dłużej. Poza tym codziennie
gotowała zupy w kuchni szkolnej dla
uchodźców, których coraz więcej
przyjeżdżało do Chełma. Miała też swoje
lata i nogi często odmawiały posłuszeństwa,
ale nie mogła przejść obok tych biednych,
wystraszonych ludzi obojętnie.
Miejscowi ją tu znali. Wiele lat
przepracowała w szkole, z początku jako
nauczycielka, a potem jako dyrektorka
miejscowej szkoły. Zawsze uśmiechnięta,
empatyczna. Jako emerytka włączała się w
prace na rzecz społeczeństwa. Uczestniczyła
w uroczystościach szkolnych, w dożynkach.
Teraz też pierwsza zaczęła organizować
pomoc dla uchodźców zza wschodniej granicy.
Wychowała dwóch wspaniałych synów, którzy
za jej przykładem też pomagali, wożąc dary
z Polski do Lwowa i przywożąc ukraińskie
rodziny. Niejedni zaznali już krótkiej
gościny w jej domu.
Czy w nowym miejscu będzie nam też tak
dobrze? - Tuląc Igorka spoglądała przez
okno na okolicę. Mijała krajobraz
rozległych wzgórz, poprzecinanych dolinami
rzeczek, tak podobny do ulubionych widoków
z jej rodzinnych okolic nad rzeką Roś,
pokrytych lasami, polami... Przez moment
zrobiło jej się ciepło na sercu.
Przed oczami znów miała swoją rodzinną
wioskę, swój dom w Białej Cerkwi, Park
Aleksandria, gdzie chodziła na randki z
Vitalijem i Sobór Przemienienia Pańskiego,
gdzie brali ślub. "Vitalij, co on teraz
robi i teść Antin, gdzie on teraz jest, czy
żyje?" - zastanawiała się.
Z zamyślenia wyrwał ją głos pana Janka:
- Z daleka przyjechałaś?
- Z Białej Cerkwi.
- Aaa, to tam podobno kilka dni temu Ruscy
zniszczyli całe osiedle. Na szczęście nikt
nie zginął - odezwał się Gienek.
- Skąd pan wie? - Katia zareagowała nerwowo
i z pośpiechem zaczęła wydzwaniać do mamy.
Telefon nie odpowiadał.
- Pokazywali u nas w telewizji. Jak chcesz,
to możemy poszukać w internecie. Gienek
przeszedł na ty.
Do końca podróży już o nic nie pytali, nie
chcąc jej denerwować.
Zresztą dojeżdżali do Rakowa. Mimo południa
ruch był niewielki. Minął ich tylko busik i
kilka aut. "To jakiś koniec świata" -
przemknęło jej przez myśl. Zazwyczaj była
przyzwyczajona do dużego ruchu na ulicach.
W ostatnich latach na ukraińskich ulicach
szybko przybywało aut. Jej pracowici rodacy
przywozili je zza granicy.
Przejechali przez rynek miasteczka i
wkrótce stanęli przed bramą posesji.
cdn.
autor:Teresa Mazur
Komentarze (28)
Dziękuję za poczytanie.
Monolog w smutnym klimacie ale czyta się ciekawie.
Miłego dnia, Teresko :)
Poruszająco niezwykle, aż słów brakuje. Będę czytać
dalej.
Życzę pogodnej niedzieli:)
Przeczytałam, wzruszyłam się i pędzę dalej.
Anno, dziękuję
Ciekawe bardzo.
I dziękuję.
Beano, dziękuję
realny obraz, tak wzruszajacy, ze czytalam ze lzami w
oczach,
Pozdrawiam serdecznie Teresko
Dziękuję serdecznie za czytanie i komentarze. Temat
trudny.
Tak dużo jeszcze tych, co popierają agresora.
Pozdrawiam
Poruszająca opowieść, teraz takie dzieją się
naprawdę...
Pozdrawiam serdecznie :)
P.S. U mnie zamieściłem do Twojego Babciu Teresko
komentarza odpowiedź :)
Czekam na ciąg dalszy, pięknie opowiedziane. Trudne
czasy dla tych ludzi i zawiłe będą ich losy.
Wzruszające- serdecznie pozdrawiam
(nie chyba, tylko na pewno - cd nastąpi :-))
Bardzo mi się podoba. Fajnie poprowadzona opowieść.
I jest mi niewymownie przykro, gdy myślę ile z tych
Ukrainek już nigdy nie zobaczy swoich mężów, a dzieci
ojców, którzy dzielnie walczą i giną za swoją
Ojczyznę... Zresztą kobiety też... Oby sowieccy
zbrodniarze, na czele z tą narcystyczną psychopatyczną
kgb-owską gnidą, zapłacili najwyższą cenę za swoje
zbrodnie.
Pozdrawiam serdecznie, życzę dobrej nocy :)
Magnolio, dzięki za poświęcony czas na długą prozę i
koment.
Pozdrawiam
Brak mi słów po prostu przepięknie wzruszyłam się
ogromnie ciekawie to opisałaś dziękuje i czekam na
dalszy ciąg .