Dolina marzeń
Gdy wracam w rodzinne strony widzę obraz z przed dziesiątków lat.
Płynę, w bąblu czasu, obłokiem świetlistym,
Zawieszony, nad starą doliną Warty,
Doliną wielkiej wody. Wspomnieniem
czystym
Odkrywam obraz z mej pamięci wydarty.
Z góry ogromnej, stromej i śliskiej
deszczem,
Toczy się chłopiec, bosy, taki mały
brzdąc.
Przy ścieżce drzewa, obok kwiaty
jeszcze.
W dole rząd kosiarzy trawę kosami tnąc.
Szuka gdzie wczoraj brat mu ogień rozpalił
Z krowich bobków. Grajki dym po łące
ćmił
I sinym wiewem, przed białą mgłą, się
żalił,
Że mały jest a wielka chmura mu się śni.
Wzrok chłopca wolno błądzi po niwach
sinych.
Tam turzyc kożuch przecina pagórków
rząd.
Wierzby krzywe i krzaki rokitnic siwych,
Tor dróg łąkowych pokazują stąd i stąd.
Na kapuścisku, z cichym wdziękiem stał, z
gracją
W czerwonych butach, w biało-czarnym
surducie,
Władca tych łąk, walczący wciąż z żabią
nacją.
Patrzy na wiatr tańczący jak w piruecie.
Hula, to w prawo, to w lewo a potem rwie
Przedsię i z wałów siana naręcze
kradnie.
Diabeł tam biegnie, co czapkę z głowy
zerwie,
Wodę zmąci i burzę nagoni snadnie.
Gdzieś odległa wstęga wierzb i wikliny
Wije się pasem pośród łąk, srebrem
błyska.
To Warta prastara toczy swój leniwy
Nurt, pełen wirów i zakoli. Woda czysta.
Pieszcząca słoneczną łachę, skarpy rdzawej.
Niesie zapach tęsknoty cichej i dali.
Niesie radość kąpieli ciepłej i świeżej,
Bryzgów piasku i rozbitej sinej fali.
Z lewej stoi szara woda, rzęsą kryta,
A w śród niej złota błysk grążeli
cudownych.
Uśpiona, mroczna toń starego koryta.
Kołysze tysiące dużych serc zielonych.
W szmaragdach trzcin, turzyc i sitowia
blaskiem,
Łabuzia pas Rzeczkę otacza szeregiem,
Szafiru błysk małych fal utkany srebrem,
Z bagnistym dnem i łachą piachu nad
brzegiem.
Z blaskiem słońca wciąż wzlatują skowronki
w śpiew,
Rybitwy okrzyk i czajki zawodzenie,
Zagłusza kosiarzy zmęczonych gwar i
śmiech
Małych dzieci, krów muczenie, kos
ostrzenie.
Gdzie płycizny pas się ciągnie na rzece,
wciąż
Drogę przedłuża, wozom z sianem, stary
prom.
Linę zaś z wysiłkiem ciągną, jak jeden
mąż
Gospodarze i flisacy. Ten prom –
stary prom!...
Obok, w bryzgach fal, dziecięca
zawierucha.
Strachu błyskiem, odwagi gest się
przeplecie
Wśród krzyków, nawoływań. W wiklinie
słucha
Zadziwiona kaczka. Z niesmakiem odleci.
Koło rybaków idę, drogą od Rzeczki,
Potem pod górę ścieżką, stromą okropnie,
A przy niej śliwy przepyszne i porzeczki
Takie słodkie, takie kwaśniste ogromnie.
W prawo drogą, pod górę, spocone konie
Ciągną wóz drabiniasty wysoki, siana
Pełen. Woźnica krzyczy trzymając dłonie
Na luśni i pchając z wysiłkiem tytana.
Jest długa i kręta ta droga przegrana.
Pot z koni i ludzi wyciska codziennie.
Niejeden wywrócił się tutaj wóz siana.
Ale trzeba pokonać ją wciąż niezmiennie.
Kiedy bąbel czasu pryska. Ze zdziwieniem
Patrzę. Widzę?! Jak płynęła, płynie
rzeka.
Tataraków rośnie las. I z pozdrowieniem
Bocian się kłania. Czapla na rybkę
czeka.
Ale to jest takie małe. Rzeka wąska,
Brudna, i wśród szarych wiklin się
przeciska.
Rzeczki zarośniętej ślad, droga grząska,
Kiedyś do wsi wiodąca, zupełnie wyschła.
Góra ogromna, co na niej wioska stała,
Z drogą bardzo stromą, co woda wyrwała,
To wszystko zmalało, góra jakaś mała
I przestrzeń bezkresna gdzieś się
zapodziała.
Piękno pozostało, lecz czas je wygina,
Choć prom ciągle pływa, to nie z taką
nacją,
Budowla ogromna dolinę przecina,
Brak koszących ludzi trawę z taką
gracją.
Brak koni, brak gwaru i ognisk
dymiących.
Huczące traktory ptaszęta spłoszyły,
Głuszą śpiew wiatru i wciąż budzą
marzących
O wiekach, co moją dolinę tworzyły.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.