Dystanazja (fragment mojej 4....
Come and see me and maybe you'll die
But I can keep you in artwork, the fluid
kind
Interpol The Rover
I. Ewoteizm
- Zhamknijcie shię! - charczę bezgłośnie do
tamtych za szybą. A one swoje: szczebioczą,
ćwierkają. Ujadają.
Nakrywam kołdrą spieczoną głowę. Gdybym
czuł się choćby ociupinkę lepiej, wstałbym,
by choć przymknąć okno. Albo, doprowadzony
do ostateczności, poszedł do drewutni po
pięciokilowy młot, by rąbnąć się nim w
baniak, aby odcięło mi zasilanie. Z własnej
woli stracić przytomność.
W obecnym stanie mogę jedynie leżeć i
wysłuchiwać treli-moreli, powrzaskiwań
obdzieranych z pierza, walczących o samice
zalotników.
Siedzą na gałęziach świerku i albo drą
dzioby jeden na drugiego, odstraszają
rywali, albo cierpko-słodkimi głosikami
starają się wabić ichnie dziewczyny.
Przeklęci napaleńcy, testosteronowi
terroryści, którym tylko jedno w ptasich
móżdżkach. Orgiastyczni, upierdliwi
swingersi...
Żółty, gorący trójkąt pełznie po gumoleum w
stronę wersalki. Niedługo przypali mi
stopy. Jest zbyt późno, by się wylegiwać,
chyba dobiega południe. Powinienem przestać
być rozgniatany przez kołdrę, skończyć z
wrastaniem w wyro.
Zaraz pewnie przyjdzie Judasz, otworzy
łapkami skrzypiące drzwi, chwilę poostrzy
pazurki o bok fotela, po czym niespiesznie
przyczłapie, wskoczy na kołdrę i zacznie ją
miesić łapami, odprawiać szamańskie
modły-tany, jakby chciał przepędzić,
wydeptać ze mnie kaca, zmusić do wstania.
Micha i salaterka, do której wlewam mleko
same się przecież nie napełnią.
No już, jeśli nie wykurzyły cię, nierobie,
wrzaski szpaków, kawek i strusi
karłowatych, czy kto tam się wydziera, to
ja to zrobię; będę tak długo chodzić,
człapać, tupać ci po torsie, nogach,
brzuchu, włazić na twarz, aż w końcu dopnę
swego: podniesiesz zezwłok. Po czterech
dniach. Łazarz, za sprawą kocich czarów
powróci do świata istot w miarę żywych.
Komentarze (16)
Dobre. Nie - bardzo dobre. Zamiast młota wzięłabym
rozłupak.