Dziwne losy poety
(wybaczcie to słowo -poeta )
Raz woła mnie wena , w północnej coś
porze
Budzę się natychmiast , przychodzę
A była zima , mróz tęgi na dworze
Zawieja ?zaspy na mojej drodze
Powieziesz słowa miłości (licho mnie
przywiodło)
Tak sobie pod nosem mruczałem
Za torbę z listem, za trąbkę, za konia
W nieznane jak szaleniec pognałem
A wiatr świszczy , śnieg kreci wiry i jest
ciemno
A w tej ciemności dla mnie bezdroże
Jakieś światełko u okna chatki przede mną
Podjeżdżam- chucham na szybę, mój boże
Wybiegli ci z chaty głos zmieszany
Myśleli żem wzywał pomocy
Oni ci z chaty ? ktoś pewnie zbłąkany
Brnął koniem w śniegu w śród ciemnej nocy
Strząsnąłem płat śniegu z mej białej szaty
Ślad kopyt zostawiłem na drodze
Stanąłem wśród gości z podniesionym
czołem
I swój nowy wiersz w ciszy chaty
zacząłem
Wracam o świcie kawał śnieżnej drogi do
domu
We mnie nie pewność strach ogarnął mnie
skryty
Weno czy ciebie zawiodłem, skradam się po
kryjomu
Czytany w chacie wiersz mówili, był
znakomity
Autor:slonzok-knipser
Bolesława Zaja
Komentarze (2)
Jestem pod wrażeniem fabuły. Pogalopowały i moje myśli
po śniegu do tej chaty. Niepewność to cecha
skromności. Życzę Ci samych znakomitych dni w Nowym
Roku :))
:-) fajna, dynamiczna historia :-)