Gonilsmy slonce
Gonilsmy slonce
rumience jego opadaly nisko
przeswitywaly policzki
pod gore przez strome urwisko
ktore nagle spadalo w dol
jak czerwona lampka w basenie
pnie swa widzialnosc do gory
karminowa zanikajaca poswiata
i chociaz coraz blizej nam bylo
to mozna orzec
ze swiatlo nas opuscilo
samolot nie nadazal za wieczorem
noc go kasala od ogona
coraz glebszym polkolem
wpadala w nasze ramiona
szerokie na rozpietosc skrzydel
gleboko od przodu do tylu
poprzez wieloszybne oko
unikajacego widu
wtem poderwalo ziemie
i runela na nas
Boze gdybym sie wtedy nie modlil
modlilbys sie za nas?
ktokolwiek to wyprosil
matka przyjela nas miekko
jak dlugo dzban wode nosil?
ze nawet ucho nie peklo?
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.