Gościnność mazowieckiej wsi...
Rzeczywiście, otulona kocem Lesia wyspała
się wspaniale w stodole, gdzie było ciemno
i cicho, pachniało słomą i sianem. Gdy się
obudziła, to prawie wszystkie jej ubrania
już były suche. Ponownie ubrała się w swoją
spódnicę i żakiet, chociaż były mocno
wygniecione. Wzięła w ręce buty i powoli
zeszła ze sterty słomy w sąsieku. Skórzana
walizka nie przemokła, także nie zamokły
żadne rzeczy w środku. Wrota do stodoły
były zamknięte, ale przez szpary między
deskami wszystko mogła zobaczyć – podwórze,
dom, budynki ze stajnią i oborą. Kury,
kaczki i gęsi chodziły po ziemi, a z tyłu
za budynkiem z prawej strony widać było
wysokie drzewa – akacje, dęby i wiązy.
Nikogo obcego nie widziała.
Uczesała swoje włosy, upięła je i zawiązała
w „koński ogon”. Wygładziła ubranie, trochę
wytarła jakąś szmatą pantofle z resztek
błota, założyła je na stopy i postanowiła
wyjść. Zabrała ze sobą torebkę z jedynym
dokumentem na Annę Steiner i jeden list od
jej męża z frontu rosyjskiego. Resztę
rzeczy łącznie z pocztą z Berlina i
pozostałymi dwoma „polskimi” ausweisami
włożyła do walizki, którą zostawiła
schowaną głęboko pod słomą blisko ściany
stodoły. Ubrania, które jej pożyczyła Lena,
a także swój płaszcz, który jeszcze trochę
był mokry, zostawiła też pod słomą, ale
blisko jakiejś maszyny, stojącej przy
wrotach. Teraz popchnęła je mocno, a
wówczas łatwo się otworzyły. Wyszła
ostrożnie i skierowała się do białego domu
z gliny, pokrytego strzechą. Weszła do
środka i zobaczyła w kuchni gospodynię.
Lena kroiła na stole kluski, a na piecu w
dużym garnku gotowała się jakaś zupa czy
rosół. Przy stole na ławie siedział mały
chłopczyk – od razu domyśliła się, że to
najmłodszy Darek, który „pomagał” mamie
robić te kluski.
Lesia weszła cicho, ale czujne ucho
Eleonory natychmiast ją zarejestrowało.
Obejrzała się i uśmiechnęła, widząc Lesię,
wyraźnie wypoczętą i w lepszej formie, niż
rano. Darek otworzył usta i patrzył się na
nią. Nie miał jeszcze trzech lat, ale
grzecznie siedział, jak mu kazała mama.
-Dzień dobry – powiedziała wchodząc.
-Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus –
odpowiedziała Eleonora, poprawiając
wierzchem dłoni swoje włosy na skroni.
-Na wieki wieków amen – zakończyła Lesia i
podeszła do stołu.
-To twoja ciocia przyszła, wiesz syneczku?
– Lena zwróciła się do dziecka.
Lesia zauważyła, że ma bardzo ładne,
zielono-niebieskie oczy i ciemne, lekko
kręcące się włosy, też tak jak u niej
upięte na czubku głowy w „koński ogon”. Z
boku twarzy niesforne kosmyki wymykały się
i musiała wciąż je poprawiać, albo z lewej,
albo z prawej strony. Była schludnie
ubrana, bo to przecież była niedziela, a z
przodu miała założony czysty, jasno-kremowy
fartuch. W izbie w ogóle było czysto, a
gliniana polepa pozamiatana i wysypana
jasnym piaseczkiem.
-Ciocia? – zdziwił się chłopczyk.
-Tak, ciocia – odpowiedziała matka i
zwróciła się do swojego gościa. –Zaraz
będzie obiad, zapraszam cię, bo na pewno
zgłodniałaś.
-Nie, nie będę ci robić kłopotu – próbowała
zaoponować Lena.
-Jaki tam kłopot, nic się nie martw.
Przyjdzie jeszcze mój tato i mój brat,
Bronek. On też wciąż się ukrywa po lasach,
ale dzisiaj zapowiedział, że przyjdzie.
Czasem musi przecież przyjść gdzieś, żeby
się umyć i gacie wyprać. Do swojej chałupy
nie pójdzie, zaraz by go tam złapali.
Chodzi tam tylko w nocy, bo przecież Klara
na niego czeka, jego żona. Kobieta też
potrzebuje czasem pociechy od swego męża,
tak to Bóg mądrze urządził. Zaraz tu będą,
a moje budrysy też chyba za chwilę się
zjawią, jak ich trochę głód przyciśnie.
-Leno, chyba muszę wracać już niedługo do
Warszawy…
-Jesteś pewna, że musisz wracać dzisiaj?
Jeśli w nocy cię szukali, a nie znaleźli,
to mogą cię szukać dalej, jeszcze dziś i
jutro. Radzę się zastanowić. Może Bronek
coś pomoże. Przeczekaj tutaj, nic ci u mnie
nie grozi. Jak Bronek przyjdzie, to
zobaczymy, może co podpowie. Ze mną nie
rozmawiaj o tych sprawach, ale z nim
możesz.
Rzeczywiście, przyszli, na dodatek z
Bronkiem przyszła jego żona, Klara. Było
wyraźnie widać jej stan błogosławiony,
brzuch zaokrąglony znacznie wydatniej, niż
Lesi.
„Kobieta też potrzebuje czasem pociechy od
swego męża, tak to Bóg mądrze urządził” –
Lesia powtórzyła w myśli słowa Eleonory,
patrząc na młodziutką Klarę, trzymajacą sią
jedną ręką ramienia męża, a drugą złozoną
na brzuchu, gdzie w drodze było jej
pierwsze dziecko.
„Wygląda tak, jak ja z moją córeczką, tylko
że jej dziecko jest może o trzy miesiące
młodsze, niż moje” – pomyślała jeszcze o
swojej młodszej o cztery lata koleżance
„ciężarówce”.
Wszyscy wyściskali i wycałowali po kolei
Lenę oraz przywitali się z Lesią, która
przedstawiła się im jako Anna.
Byli jej ciekawi, ale dyskretnie o nic nie
wypytywali. W oczach młodych małżonków
widać było ich wzajemną miłość, więc myśli
Leokadii natychmiast pofrunęły hen, do
Lwowa, gdzie jej Tadeusz musiał spędzać tę
niedzielę bez niej. Lesia odczuła wielką
tęsknotę do niego, a przcież chyba jeszcze
bardziej stęskniona była Eleonora za swoim
Tadeuszem, od dłuższego już przecież czasu
nieobecnym. Podeszła do niej i szepnęła jej
do ucha:
-Wiesz, mój mąż też jest Tadeusz i też za
nim tęsknię.
Lena uśmiechnęła się tylko, bo przecież
miała jeszcze w domu tych swoich trzech
„drapichrustów”. Najmłodszy Darek siedział
teraz na kolanach dziadka, a za chwilę
wpadli też do izby obaj starsi chłopcy,
Piotrek i Pawełek. Przywitali się grzecznie
z gośćmi, a teraz patrzyli niezdecydowani
na Lesię. Ich matka mrugając do niej
wyjaśniła im sytuację, mówiąc w ten
sposób:
-Przywitajcie się z ciocią – to wasza
ciocia Ania.
-A skąd ciocia jest? – zapytał nieśmiało
młodszy Piotruś, podchodząc do niej.
-A co ty się tak pytasz, może to tak
nieładnie być wścibski i zbyt ciekawy –
strofowała go Lena.
Lesia uśmiechnęła się do sześciolatka,
pogładziła jego jasną czuprynę i wyjaśniła,
że mieszka niedaleko Warszawy, w
Michałowicach. Pomyślała sobie, że tak
naprawdę to już jej się wszystko zaczyna
mylić – jak się nazywa, gdzie i kiedy
mieszka i skąd właśnie przyjechała i dokąd
jedzie. Przez te swoje fałszywe ausweisy
sama zaczęła się już gubić, kim jest.
Starszy Pawełek, ośmiolatek, wtrącił się,
patrząc na swego dziadka:
-My też mieszkamy niedaleko Warszawy,
prawda, dziadku?
-Oczywiście, że tak – potwierdził starszy
pan. -Kiedyś szedłem tam pieszo. Tam i
jeszcze dalej, aż pod Radzymin.
-Żeby walczyć z bolszewikiem w dwudziestym
roku – dokończył młodszy Piotruś.
Eleonora podała obiad – wazę wypełnioną
parującym rosołem postawiła na środku
stołu, a Klara zaczęła nalewać wszystkim po
kolei do talerzy, napełnionych wcześniej
białymi kluskami i zieloną pietruszką.
Krótko się pomodlili, a potem Lesia z
przyjemnością zjadła pierwsze danie,
smakowity, mazowiecki rosół z kury.
Drugiego dania już nie zdążyli skończyć
jeść. Usłyszeli ujadanie psów u sąsiadów, a
zaraz potem także w ich gospodarstwie.
Bronek poderwał się, wyjrzał przez otwarte
okno. Natychmiast odwrócił się i podszedł z
powrotem do stołu. Wskazał tylko ręką na
okno, za którym u wylotu wiejskiej drogi
pojawił się właśnie patrol trzech
motocyklistów. Kawałek drogi za nimi
jechała niemiecka ciężarówka i dwie lub
trzy terenówki. Z drugiej strony też już
nadjeżdżał też taki sam zestaw samochodów,
policyjnych lub wojskowych. Żołnierze i
policjantci wchodzili z bronią gotową do
strzału do każdej mijanej zagrody i tam
zostawali po dwóch lub nawet trzech.
Wywoływali wszystkich mieszkańców, by
natychmiast wychodzili na podwórze lub na
drogę.
Nie było na co czekać. Bronek pocałował
Klarę w policzek, złapał Lesię za ręką i we
dwoje wybiegli na dwór, a za chwilę już ich
nie było widać za stodołą. Eleonora jeszcze
raz przeżegnała się i pozdejmowała zbędne
teraz i opróżnione dwa nakrycia. Nakazała
dzieciom nic się nie odzywać, a już na
pewno nic nie mówić o cioci i wujku, którzy
właśnie dobiegali do lasu, by tsm się
schować.
Cała rodzina czekała teraz cierpliwie na
„swoich” dwóch Niemców, którzy nakażą im
wyjść na dwór i stanąć w szeregu przed
domem lub na drodze. Znali już ten system,
w zeszłym roku też coś podobnego się tutaj
zdarzyło, gdy Niemcy urządzili obławę w
całej okolicy na partyzantów. Teraz jednak
okazało się, że we wszystkich zagrodach
szukali tylko jednej kobiety.
Na szczęście tego dnia nie było zimno ani
nie padało, więc po tych trzech niemal
godzinach przebywania z Bronkiem w środku
lasu Lesia jak na razie nie zmarzła. Szybko
się dogadali, żeby mówić do siebie po
imieniu. Był od niej o dwa lata starszy, a
jego żona Klara miał dopiero dziewiętnaście
wiosen. Zapowiedział Lesi, że muszą
poczekać na wyraźny znak od Leny, kiedy
będą mogli wracać już do domu. Na razie
takiego znaku się nie doczekali, więc
stali, siedzieli lub spacerowali,
rozmawiając co jakiś czas ze sobą.
Ciekawość go trawiła, bo trochę usłyszał o
niej od siostry, ale Lesia niewiele mówiła,
a jeszcze mniej o sobie.
-Czy to ciebie szukają? – zapytał w końcu.
–Dlaczego?
Położyła palec na ustach i zaprzeczyła
głową, że chciałaby o tym rozmawiać.
Zamiast tego usłyszał:
-Lena powiedziała, że mogę się z tobą
dogadać w takiej sprawie, jak dostać się
stąd do Warszawy. Co miała na myśli?
-Trudno powiedzieć, czy możesz się ze mną
dogadać – odpowiedział szorstko. –Jak
jesteś w konspiracji, w Warszawie czy gdzie
indziej, to wiesz, że niektóre sprawy są
trudne, a niektóre łatwiejsze. Możesz
wsiąść tu do pociągu w Sochaczewie,
pojechać do Warszawy i tyle.
-Nie jestem pewna, czy to będzie dla mnie
bezpieczne –odpowiedziała w końcu. -Muszę
działać ostrożnie, bo mogą mnie szukać w
dalszym ciągu, także na dworcach tu i w
Warszawie.
W tym momencie Bronek zobaczył Lenę, idącą
po drodze prowadzącej do lasu. Wskazał ją
Lesi ruchem głowy w tamtym kierunku, ale na
razie nie ruszył się. Dopiero gdy stanęła
przy drewnianym krzyżu przy rozwidleniu
dróg, na krótko przy nim uklękła i za
chwilę stojąc skłoniła się trzykrotnie, to
wtedy skinął głową i powiedział do Lesi:
-Dobra, możesz iść do Leny, ale zwyczajnie
i spokojnie, powoli. Ja tu jeszcze
poczekam, a ona zabierze cię do domu i tam
się spotkamy albo wcześniej w stodole. Tam
sobie też domówimy, co z twoim wyjazdem.
Tylko dobrze się zastanów, co chcesz mi
powiedzieć i czego ode mnie oczekujesz.
Lesia odczuła jakby pretensje w jego
głosie, że nie odpowiedziała na pierwsze
jego pytanie, dlaczego ją szukają, ale nie
przejęła się tym. Takie były zasady, że
należało wiedzieć tylko to, co jest
niezbędne. Kurierka powinna znać tylko tę
osobę, która coś jej przekazuje na punkcie
kontaktowym lub ją ubezpiecza. Nikogo
więcej. Kurierka powinna wiedzieć tylko
tyle, co jest jej potrzebne dla
bezpiecznego wykonania jej pracy. To samo
dotyczyło tego, co może o sobie mówić
komukolwiek innemu, nawet zaufanej osobie.
Jej Tadeusz o nic jej się nie pytał, ona
też mało co wiedziała o jego sprawach
służbowych i czym się tam zajmuje we
Lwowie. Konspiracja wymagała, by wiedzieć
tylko tyle, co jest niezbędne i o nic
więcej się nie pytać. W razie wsypy
kurierka ma wiedzieć jak najmniej, żeby
podczas przesłuchania i torturowania na
Gestapo można było wydobyć z niej jak
najmniej.
Teraz wyszła z lasu, spokojnie podeszła do
krzyża, gdzie czekała Lena. Przeżegnała się
i za chwilę ruszyły razem w kierunku wsi i
ich domu. Trwało to może osiem - dziesięć
minut i w tym czasie Lena zrelacjonowała,
jak to się wszystko odbyło:
-Wyciągnęli nas wszystkich na drogę i
kazali stać w szeregu wzdłuż domu. Najpierw
pytali, czy jest tu lub była niejaka Anna
Steiner. Pokazywali twoje zdjęcie i podali
twój rysopis, ale nikt z nas cię nie wydał.
Za ukrywanie ciebie – mówili - może być nam
wymierzona jakaś ciężka kara, ale nie
podali jaka. Gdyby wiedzieli, że tu byłaś,
na pewno zaraz by nas zabrali, ale
najwyraźniej nie wiedzieli, gdzie cię
szukać. Jeden żołnierz z automatem w łapach
cały czas nas na tej drodze pilnował, byśmy
się nie ruszali, aż Darek zaczął się
wydzierać ze strachu. A w tym czasie dwóch
innych, policjant i drugi żołnierz,
przeszukali wszystkie izby, strych,
stodołę, oborę, kurnik i stajnię. Trochę
nie chciało im się po tych śmierdzących
gównach chodzić, więc aż tak długo i
dokładnie nie sprawdzali. Najbardziej bałam
się o stodołę, ale i tam nic nie znaleźli,
a może też nie chciało im się tak bardzo
szukać. Pytali się nawet moich chłopców,
ale oni byli tak wystraszeni, że nic nie
powiedzieli. W całej wsi było podobnie, ale
chyba Niemcy mieli dziś dobry humor, bo
nikogo nie aresztowali, niczego nigdzie nie
ukradli i nikomu nic nie zniszczyli. Wzięli
się i zabrali stąd, ani ciebie ani chyba
nikogo innego nie znajdując.
Lesia zamyśliła się nad sobą i nad tym,
jaka jest jej aktualna sytuacja. Pewnie w
tej cholernej hotelowej kawiarni ktoś
zrobił jej zdjęcie, choć nawet tego nie
zauważyła. Dlaczego jej tak szukają, tak
dużą grupą policji i nawet wojska spod
Sochaczewa? Widziała tylko takie jedno
rozwiązanie tej zagadki – że ma w walizce
jakąś cenną przesyłkę pocztową z Niemiec,
którą oni chcą odzyskać. Może jakieś filmy
lub zdjęcia, a może jakieś plany lub
raporty. Gdy jako kurierka coś wiezie, to
najczęściej nie wie, co. Ma dowieźć pocztę
w umówione miejsce, oddać i zapomnieć.
Teraz też nie wiedziała, co wiozła.
Wyglądało na to, że coś cennego lub
ważnego.
Dlaczego jej nie aresztowali w tamtym
pociągu? Tu odpowiedź wydawała się jeszcze
prostsza – chcieli aresztować nie tylko ją,
lecz całą siatkę konspiracyjną, w Warszawie
i być może w Niemczech. Ona była tylko
kurierką, pionkiem, sama niewiele
wiedziała, lecz mogła ich zaprowadzić do
innych osób, na których bardziej im
zależało. Chodziło o aresztowanie całej
siatki, a nie tylko jakiejś jednej polskiej
dziewczyny od wożenia tajnej poczty. Swoją
ucieczką popsuła im plany rozpracowania
siatki w Warszawie i pewnie także w
Niemczech.
Poczuła jednak, że jest jakby w matni.
Wyglądało na to, że sama sobie nie poradzi,
by się z niej wyplątać i będzie musiała
wtajemniczyć jeszcze kogoś stąd, na
przykład Bronka. Będzie musiała się z nim
dogadać, wtajemniczyć trochę w jej sprawy i
w aktualne potrzeby, choćby to było w
jakimś stopniu ryzykowne.
„Wtedy, w tamtym hotelu, trzeba było
siedzieć gdzieś w kącie w pokoju i nie
pokazywać się” – pomyślała któryś już raz.
Przynajmniej teraz wiedziała, że tutaj, w
tej mazowieckiej wsi, trzeba się zaszyć
gdzieś w kącie, siedzieć cicho i poczekać,
aż Gestapo przestanie się nią interesować.
Jak długo? – jeszcze nie wiedziała.
Zwróciła się do swojej gospodyni:
-Miałaś rację, że lepiej było dla mnie
dzisiaj nigdzie się nie ruszać stąd, tylko
na razie siedzieć tutaj i czekać.
Ponieważ Lena tylko pokiwała głową, to
Lesia dokończyła, pytając:
-Czy mogę u ciebie jeszcze tę najbliżsą noc
przenocować w tej stodole? Nie wiadomo, czy
to dobry pomysł, bo może tu wrócą…
-Czy wrócą? Nie wiem na pewno, ale czuję,
że nie wrócą. Musiałaś dobrze im namieszać.
Zniknęłaś im i chyba nawet nie wiedzą,
gdzie cię zacząć szukać. Jeden sąsiad
mówił, że po tej naszej stronie Bzury
szukali Anny Steiner także w Karolkowie,
Kozłowie, Starym Dębsku i pewnie gdzieś
jeszcze. A po tamtej stronie to nawet nie
wiadomo, gdzie szukali, bo tam trudno nam
się dostać. Kiedyś, jeszcze na wiosnę była
tu kładka przez rzekę, ale wiosenna woda
zerwała ją i teraz nie ma jak przejść. Jak
wtedy dawało się przejść tą kładką, to
chodziliśmy na msze w niedzielę do Kozłowa
Biskupiego, po tamtej stronie. Bo tam
bliżej i to jest nasz parafialny kościół.
Jak kładki nia ma i nie daje się przejść,
to trzeba chodzić dużo dalej do świętego
Mikołaja w Kozłowie Szlacheckim.
Rozmawiały tak, stojąc już wewnątrz
stodoły, gdy nadszedł Bronek i potem znów
jeszcze trochę rozmawiali w trójkę. Lena
powtórzyła bratu, gdzie i w jaki sposób
Niemcy szukali Anny - u nich, w całej ich
wsi i w kilku innych sąsiednich.
Lesia mu wyjaśniła, że wyskoczyła w nocy z
jadącego pociągu, a potem uciekła przed
pościgiem, przepływając wpław Bzurę, po
ciemku i częściowo w ubraniu.
Bronek aż zagwizdał z uznaniem.
-No, to nieźle im namieszałaś. Zamiast
spokojnie spędzać niedzielę, ten cały
garnizon sochaczewski musiał iść na akcję i
cię szukać po tych wszystkich tutejszych
dziurach i wsiach, a i tak nie znalazł. Nie
bardzo wiedzą, gdzie mogłaś się schować, bo
równie dobrze mogłaś już dojść do
Sochaczewa lub dojechać do Warszawy.
-Tak, to prawda, mogą nie wiedzieć, że mnie
tu schowaliście i być może zaczną mnie
szukać w Sochaczewie lub Warszawie. Na
razie mi się udało, ale nie wiem, co dalej
zrobić – zamyśliła się. Zwróciła się do
Bronka:
-Możesz mi pomóc dostać się do tego
Sochaczewa, a potem do Warszawy?
-Zgoda, ale Warszawa jest duża, a ja nawet
nie wiem, jak tam się poruszać.
-W samej Warszawie dam sobie radę, ale
teraz tutaj boję się i nie wiem, jak tam
się bezpiecznie dostać. W stodole pod słomą
jest moja walizka, a w niej coś, co powinno
dojechać do Warszawy. Nie wiem na pewno,
ale moim zdaniem oni o wiele bardziej
szukają tego czegoś, niż mnie. Ja jestem
jedną z wielu, setek lub tysięcy kurierów,
kurierek i łączniczek. Ktoś taki, jak ja,
to nie powód, by wysyłać za mną tyle
policji czy wojska z samochodami. Nie o
mnie im pewnie chodzi, ale o to, co jest
teraz w tej waszej stodole.
-Boże kochany, a co to jest? – zapytała
Lena ze zdziwieniem.
Lesia rozłożyła ręce i głośno rozważała:
-Mówiąc szczerze, to nie wiem. Najlepiej,
jak kurierka nie wie, co, po co i gdzie
wiezie. Ma coś przewieźć stąd - dotąd, z
jednego punktu do drugiego. Lepiej jest, że
nie wie, co to jest i po co to wiezie.
Kurierka jest tylko jednym ogniwem,
odcinkiem, zmianą w sztafecie. Czasem nawet
nie wie, którą w kolejności, pierwszą,
trzecią czy ostatnią. Teraz chyba jestem
ostatnią, bo meta tej sztafety jest w
Warszawie. Ale nawet i to wcale nie jest
pewne, bo sztafeta może mieć metę końcową
jeszcze gdzieś dalej. Czasami jesteś
odpowiedzialna za całą trasę, ale częściej
tylko za jakiś odcinek, fragment trasy.
Lena popatrzyła na nią z podziwem, ale
także trochę ze strachem.
-Jak ktoś nas wsypie, to spalą nam chałupę
i całe gospodarstwo, a nas zabiorą do
więzienia – powiedziała. - Lepiej schowaj
się tu gdzieś, w tej stodole, i nie
wychodź, przynajmniej na razie. Przyniosę
ci coś do picia i jedzenia, ale ty lepiej
stąd nie wychodź.
-Bronek, idziesz ze mną do chałupy? Klara
na ciebie czeka i ojciec – zwróciła się do
brata. -Trzeba jeszcze krowy wydoić,
nakarmić. Dzieciaki oprzątnąć, świniaki i
kury, i w chałupie posprzątać, więc muszę
już iść.
-Musisz tu poczekać, Ania, tak będzie dla
nas wszystkich najlepiej – podsumował
Bronek, gdy wychodzili do domu. I jeszcze
zażartował: –Cała stodoła jest do twojej
dyspozycji. Czuj się tutaj, jak u siebie w
domu, a niedługo ktoś do ciebie tu
przyjdzie.

Janusz Krzysztof




Komentarze (9)
Wandaw
Bardzo mi miło, że moja opowieść się podoba. Dziękuję
za wizytę, czytanie, komentarz i serdecznie
zapraszam. Pozdrawiam.
Niesamowita historia
Pozdrawiam serdecznie :)
Waldi
Nie ma sprawy, już to skończę :)
Janusz Krzysztof .. myślę .. że właściwe jest
pominięcie dyskusji z Panem stażem ten pan jest jak
wrzód ... i tylko wszędzie jątrzy .. i szuka
pożywienia w dyskusji .. szkoda czasu ..
Waldi
Amor
Dziękuję za wizyty, czytanie, komentarze i serdecznie
zapraszam. Pozdrawiam.
jak zawsze bardzo ładnie opisujesz .. myślę że ..
powinieneś..to wydać .
Pozdrawiam serdecznie ..
Niesłychana historia, szok, nie wiadomo, co
powiedzieć, tyle emocji i napięcia.
Madame Motylek
"Lesia jednak ma szczęście"
Mam nadzieję, że tak będzie w przyszłości, chociaż nie
mogę ręczyć, czy Autor nie knuje czegoś.
Dziękuję za wizytę, komentarz i serdecznie
pozdrawiam.
Lesia jednak ma szczęście.
Niesamowite jest to, że ci obcy przecież ludzie
pomagają, nie pytając o nic.
A wiedzą, że za to grozi śmierć.
Pozdrawiam