Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Gościnność mazowieckiej wsi...


Rzeczywiście, otulona kocem Lesia wyspała się wspaniale w stodole, gdzie było ciemno i cicho, pachniało słomą i sianem. Gdy się obudziła, to prawie wszystkie jej ubrania już były suche. Ponownie ubrała się w swoją spódnicę i żakiet, chociaż były mocno wygniecione. Wzięła w ręce buty i powoli zeszła ze sterty słomy w sąsieku. Skórzana walizka nie przemokła, także nie zamokły żadne rzeczy w środku. Wrota do stodoły były zamknięte, ale przez szpary między deskami wszystko mogła zobaczyć – podwórze, dom, budynki ze stajnią i oborą. Kury, kaczki i gęsi chodziły po ziemi, a z tyłu za budynkiem z prawej strony widać było wysokie drzewa – akacje, dęby i wiązy. Nikogo obcego nie widziała.
Uczesała swoje włosy, upięła je i zawiązała w „koński ogon”. Wygładziła ubranie, trochę wytarła jakąś szmatą pantofle z resztek błota, założyła je na stopy i postanowiła wyjść. Zabrała ze sobą torebkę z jedynym dokumentem na Annę Steiner i jeden list od jej męża z frontu rosyjskiego. Resztę rzeczy łącznie z pocztą z Berlina i pozostałymi dwoma „polskimi” ausweisami włożyła do walizki, którą zostawiła schowaną głęboko pod słomą blisko ściany stodoły. Ubrania, które jej pożyczyła Lena, a także swój płaszcz, który jeszcze trochę był mokry, zostawiła też pod słomą, ale blisko jakiejś maszyny, stojącej przy wrotach. Teraz popchnęła je mocno, a wówczas łatwo się otworzyły. Wyszła ostrożnie i skierowała się do białego domu z gliny, pokrytego strzechą. Weszła do środka i zobaczyła w kuchni gospodynię. Lena kroiła na stole kluski, a na piecu w dużym garnku gotowała się jakaś zupa czy rosół. Przy stole na ławie siedział mały chłopczyk – od razu domyśliła się, że to najmłodszy Darek, który „pomagał” mamie robić te kluski.
Lesia weszła cicho, ale czujne ucho Eleonory natychmiast ją zarejestrowało.
Obejrzała się i uśmiechnęła, widząc Lesię, wyraźnie wypoczętą i w lepszej formie, niż rano. Darek otworzył usta i patrzył się na nią. Nie miał jeszcze trzech lat, ale grzecznie siedział, jak mu kazała mama.
-Dzień dobry – powiedziała wchodząc.
-Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus – odpowiedziała Eleonora, poprawiając wierzchem dłoni swoje włosy na skroni.
-Na wieki wieków amen – zakończyła Lesia i podeszła do stołu.
-To twoja ciocia przyszła, wiesz syneczku? – Lena zwróciła się do dziecka.
Lesia zauważyła, że ma bardzo ładne, zielono-niebieskie oczy i ciemne, lekko kręcące się włosy, też tak jak u niej upięte na czubku głowy w „koński ogon”. Z boku twarzy niesforne kosmyki wymykały się i musiała wciąż je poprawiać, albo z lewej, albo z prawej strony. Była schludnie ubrana, bo to przecież była niedziela, a z przodu miała założony czysty, jasno-kremowy fartuch. W izbie w ogóle było czysto, a gliniana polepa pozamiatana i wysypana jasnym piaseczkiem.
-Ciocia? – zdziwił się chłopczyk.
-Tak, ciocia – odpowiedziała matka i zwróciła się do swojego gościa. –Zaraz będzie obiad, zapraszam cię, bo na pewno zgłodniałaś.
-Nie, nie będę ci robić kłopotu – próbowała zaoponować Lena.
-Jaki tam kłopot, nic się nie martw. Przyjdzie jeszcze mój tato i mój brat, Bronek. On też wciąż się ukrywa po lasach, ale dzisiaj zapowiedział, że przyjdzie. Czasem musi przecież przyjść gdzieś, żeby się umyć i gacie wyprać. Do swojej chałupy nie pójdzie, zaraz by go tam złapali. Chodzi tam tylko w nocy, bo przecież Klara na niego czeka, jego żona. Kobieta też potrzebuje czasem pociechy od swego męża, tak to Bóg mądrze urządził. Zaraz tu będą, a moje budrysy też chyba za chwilę się zjawią, jak ich trochę głód przyciśnie.
-Leno, chyba muszę wracać już niedługo do Warszawy…
-Jesteś pewna, że musisz wracać dzisiaj? Jeśli w nocy cię szukali, a nie znaleźli, to mogą cię szukać dalej, jeszcze dziś i jutro. Radzę się zastanowić. Może Bronek coś pomoże. Przeczekaj tutaj, nic ci u mnie nie grozi. Jak Bronek przyjdzie, to zobaczymy, może co podpowie. Ze mną nie rozmawiaj o tych sprawach, ale z nim możesz.
Rzeczywiście, przyszli, na dodatek z Bronkiem przyszła jego żona, Klara. Było wyraźnie widać jej stan błogosławiony, brzuch zaokrąglony znacznie wydatniej, niż Lesi.
„Kobieta też potrzebuje czasem pociechy od swego męża, tak to Bóg mądrze urządził” – Lesia powtórzyła w myśli słowa Eleonory, patrząc na młodziutką Klarę, trzymajacą sią jedną ręką ramienia męża, a drugą złozoną na brzuchu, gdzie w drodze było jej pierwsze dziecko.
„Wygląda tak, jak ja z moją córeczką, tylko że jej dziecko jest może o trzy miesiące młodsze, niż moje” – pomyślała jeszcze o swojej młodszej o cztery lata koleżance „ciężarówce”.
Wszyscy wyściskali i wycałowali po kolei Lenę oraz przywitali się z Lesią, która przedstawiła się im jako Anna.
Byli jej ciekawi, ale dyskretnie o nic nie wypytywali. W oczach młodych małżonków widać było ich wzajemną miłość, więc myśli Leokadii natychmiast pofrunęły hen, do Lwowa, gdzie jej Tadeusz musiał spędzać tę niedzielę bez niej. Lesia odczuła wielką tęsknotę do niego, a przcież chyba jeszcze bardziej stęskniona była Eleonora za swoim Tadeuszem, od dłuższego już przecież czasu nieobecnym. Podeszła do niej i szepnęła jej do ucha:
-Wiesz, mój mąż też jest Tadeusz i też za nim tęsknię.
Lena uśmiechnęła się tylko, bo przecież miała jeszcze w domu tych swoich trzech „drapichrustów”. Najmłodszy Darek siedział teraz na kolanach dziadka, a za chwilę wpadli też do izby obaj starsi chłopcy, Piotrek i Pawełek. Przywitali się grzecznie z gośćmi, a teraz patrzyli niezdecydowani na Lesię. Ich matka mrugając do niej wyjaśniła im sytuację, mówiąc w ten sposób:
-Przywitajcie się z ciocią – to wasza ciocia Ania.
-A skąd ciocia jest? – zapytał nieśmiało młodszy Piotruś, podchodząc do niej.
-A co ty się tak pytasz, może to tak nieładnie być wścibski i zbyt ciekawy – strofowała go Lena.
Lesia uśmiechnęła się do sześciolatka, pogładziła jego jasną czuprynę i wyjaśniła, że mieszka niedaleko Warszawy, w Michałowicach. Pomyślała sobie, że tak naprawdę to już jej się wszystko zaczyna mylić – jak się nazywa, gdzie i kiedy mieszka i skąd właśnie przyjechała i dokąd jedzie. Przez te swoje fałszywe ausweisy sama zaczęła się już gubić, kim jest.
Starszy Pawełek, ośmiolatek, wtrącił się, patrząc na swego dziadka:
-My też mieszkamy niedaleko Warszawy, prawda, dziadku?
-Oczywiście, że tak – potwierdził starszy pan. -Kiedyś szedłem tam pieszo. Tam i jeszcze dalej, aż pod Radzymin.
-Żeby walczyć z bolszewikiem w dwudziestym roku – dokończył młodszy Piotruś.
Eleonora podała obiad – wazę wypełnioną parującym rosołem postawiła na środku stołu, a Klara zaczęła nalewać wszystkim po kolei do talerzy, napełnionych wcześniej białymi kluskami i zieloną pietruszką. Krótko się pomodlili, a potem Lesia z przyjemnością zjadła pierwsze danie, smakowity, mazowiecki rosół z kury.
Drugiego dania już nie zdążyli skończyć jeść. Usłyszeli ujadanie psów u sąsiadów, a zaraz potem także w ich gospodarstwie. Bronek poderwał się, wyjrzał przez otwarte okno. Natychmiast odwrócił się i podszedł z powrotem do stołu. Wskazał tylko ręką na okno, za którym u wylotu wiejskiej drogi pojawił się właśnie patrol trzech motocyklistów. Kawałek drogi za nimi jechała niemiecka ciężarówka i dwie lub trzy terenówki. Z drugiej strony też już nadjeżdżał też taki sam zestaw samochodów, policyjnych lub wojskowych. Żołnierze i policjantci wchodzili z bronią gotową do strzału do każdej mijanej zagrody i tam zostawali po dwóch lub nawet trzech. Wywoływali wszystkich mieszkańców, by natychmiast wychodzili na podwórze lub na drogę.
Nie było na co czekać. Bronek pocałował Klarę w policzek, złapał Lesię za ręką i we dwoje wybiegli na dwór, a za chwilę już ich nie było widać za stodołą. Eleonora jeszcze raz przeżegnała się i pozdejmowała zbędne teraz i opróżnione dwa nakrycia. Nakazała dzieciom nic się nie odzywać, a już na pewno nic nie mówić o cioci i wujku, którzy właśnie dobiegali do lasu, by tsm się schować.
Cała rodzina czekała teraz cierpliwie na „swoich” dwóch Niemców, którzy nakażą im wyjść na dwór i stanąć w szeregu przed domem lub na drodze. Znali już ten system, w zeszłym roku też coś podobnego się tutaj zdarzyło, gdy Niemcy urządzili obławę w całej okolicy na partyzantów. Teraz jednak okazało się, że we wszystkich zagrodach szukali tylko jednej kobiety.

Na szczęście tego dnia nie było zimno ani nie padało, więc po tych trzech niemal godzinach przebywania z Bronkiem w środku lasu Lesia jak na razie nie zmarzła. Szybko się dogadali, żeby mówić do siebie po imieniu. Był od niej o dwa lata starszy, a jego żona Klara miał dopiero dziewiętnaście wiosen. Zapowiedział Lesi, że muszą poczekać na wyraźny znak od Leny, kiedy będą mogli wracać już do domu. Na razie takiego znaku się nie doczekali, więc stali, siedzieli lub spacerowali, rozmawiając co jakiś czas ze sobą. Ciekawość go trawiła, bo trochę usłyszał o niej od siostry, ale Lesia niewiele mówiła, a jeszcze mniej o sobie.
-Czy to ciebie szukają? – zapytał w końcu. –Dlaczego?
Położyła palec na ustach i zaprzeczyła głową, że chciałaby o tym rozmawiać. Zamiast tego usłyszał:
-Lena powiedziała, że mogę się z tobą dogadać w takiej sprawie, jak dostać się stąd do Warszawy. Co miała na myśli?
-Trudno powiedzieć, czy możesz się ze mną dogadać – odpowiedział szorstko. –Jak jesteś w konspiracji, w Warszawie czy gdzie indziej, to wiesz, że niektóre sprawy są trudne, a niektóre łatwiejsze. Możesz wsiąść tu do pociągu w Sochaczewie, pojechać do Warszawy i tyle.
-Nie jestem pewna, czy to będzie dla mnie bezpieczne –odpowiedziała w końcu. -Muszę działać ostrożnie, bo mogą mnie szukać w dalszym ciągu, także na dworcach tu i w Warszawie.
W tym momencie Bronek zobaczył Lenę, idącą po drodze prowadzącej do lasu. Wskazał ją Lesi ruchem głowy w tamtym kierunku, ale na razie nie ruszył się. Dopiero gdy stanęła przy drewnianym krzyżu przy rozwidleniu dróg, na krótko przy nim uklękła i za chwilę stojąc skłoniła się trzykrotnie, to wtedy skinął głową i powiedział do Lesi:
-Dobra, możesz iść do Leny, ale zwyczajnie i spokojnie, powoli. Ja tu jeszcze poczekam, a ona zabierze cię do domu i tam się spotkamy albo wcześniej w stodole. Tam sobie też domówimy, co z twoim wyjazdem. Tylko dobrze się zastanów, co chcesz mi powiedzieć i czego ode mnie oczekujesz.
Lesia odczuła jakby pretensje w jego głosie, że nie odpowiedziała na pierwsze jego pytanie, dlaczego ją szukają, ale nie przejęła się tym. Takie były zasady, że należało wiedzieć tylko to, co jest niezbędne. Kurierka powinna znać tylko tę osobę, która coś jej przekazuje na punkcie kontaktowym lub ją ubezpiecza. Nikogo więcej. Kurierka powinna wiedzieć tylko tyle, co jest jej potrzebne dla bezpiecznego wykonania jej pracy. To samo dotyczyło tego, co może o sobie mówić komukolwiek innemu, nawet zaufanej osobie. Jej Tadeusz o nic jej się nie pytał, ona też mało co wiedziała o jego sprawach służbowych i czym się tam zajmuje we Lwowie. Konspiracja wymagała, by wiedzieć tylko tyle, co jest niezbędne i o nic więcej się nie pytać. W razie wsypy kurierka ma wiedzieć jak najmniej, żeby podczas przesłuchania i torturowania na Gestapo można było wydobyć z niej jak najmniej.
Teraz wyszła z lasu, spokojnie podeszła do krzyża, gdzie czekała Lena. Przeżegnała się i za chwilę ruszyły razem w kierunku wsi i ich domu. Trwało to może osiem - dziesięć minut i w tym czasie Lena zrelacjonowała, jak to się wszystko odbyło:
-Wyciągnęli nas wszystkich na drogę i kazali stać w szeregu wzdłuż domu. Najpierw pytali, czy jest tu lub była niejaka Anna Steiner. Pokazywali twoje zdjęcie i podali twój rysopis, ale nikt z nas cię nie wydał. Za ukrywanie ciebie – mówili - może być nam wymierzona jakaś ciężka kara, ale nie podali jaka. Gdyby wiedzieli, że tu byłaś, na pewno zaraz by nas zabrali, ale najwyraźniej nie wiedzieli, gdzie cię szukać. Jeden żołnierz z automatem w łapach cały czas nas na tej drodze pilnował, byśmy się nie ruszali, aż Darek zaczął się wydzierać ze strachu. A w tym czasie dwóch innych, policjant i drugi żołnierz, przeszukali wszystkie izby, strych, stodołę, oborę, kurnik i stajnię. Trochę nie chciało im się po tych śmierdzących gównach chodzić, więc aż tak długo i dokładnie nie sprawdzali. Najbardziej bałam się o stodołę, ale i tam nic nie znaleźli, a może też nie chciało im się tak bardzo szukać. Pytali się nawet moich chłopców, ale oni byli tak wystraszeni, że nic nie powiedzieli. W całej wsi było podobnie, ale chyba Niemcy mieli dziś dobry humor, bo nikogo nie aresztowali, niczego nigdzie nie ukradli i nikomu nic nie zniszczyli. Wzięli się i zabrali stąd, ani ciebie ani chyba nikogo innego nie znajdując.
Lesia zamyśliła się nad sobą i nad tym, jaka jest jej aktualna sytuacja. Pewnie w tej cholernej hotelowej kawiarni ktoś zrobił jej zdjęcie, choć nawet tego nie zauważyła. Dlaczego jej tak szukają, tak dużą grupą policji i nawet wojska spod Sochaczewa? Widziała tylko takie jedno rozwiązanie tej zagadki – że ma w walizce jakąś cenną przesyłkę pocztową z Niemiec, którą oni chcą odzyskać. Może jakieś filmy lub zdjęcia, a może jakieś plany lub raporty. Gdy jako kurierka coś wiezie, to najczęściej nie wie, co. Ma dowieźć pocztę w umówione miejsce, oddać i zapomnieć. Teraz też nie wiedziała, co wiozła. Wyglądało na to, że coś cennego lub ważnego.
Dlaczego jej nie aresztowali w tamtym pociągu? Tu odpowiedź wydawała się jeszcze prostsza – chcieli aresztować nie tylko ją, lecz całą siatkę konspiracyjną, w Warszawie i być może w Niemczech. Ona była tylko kurierką, pionkiem, sama niewiele wiedziała, lecz mogła ich zaprowadzić do innych osób, na których bardziej im zależało. Chodziło o aresztowanie całej siatki, a nie tylko jakiejś jednej polskiej dziewczyny od wożenia tajnej poczty. Swoją ucieczką popsuła im plany rozpracowania siatki w Warszawie i pewnie także w Niemczech.
Poczuła jednak, że jest jakby w matni. Wyglądało na to, że sama sobie nie poradzi, by się z niej wyplątać i będzie musiała wtajemniczyć jeszcze kogoś stąd, na przykład Bronka. Będzie musiała się z nim dogadać, wtajemniczyć trochę w jej sprawy i w aktualne potrzeby, choćby to było w jakimś stopniu ryzykowne.
„Wtedy, w tamtym hotelu, trzeba było siedzieć gdzieś w kącie w pokoju i nie pokazywać się” – pomyślała któryś już raz. Przynajmniej teraz wiedziała, że tutaj, w tej mazowieckiej wsi, trzeba się zaszyć gdzieś w kącie, siedzieć cicho i poczekać, aż Gestapo przestanie się nią interesować. Jak długo? – jeszcze nie wiedziała.
Zwróciła się do swojej gospodyni:
-Miałaś rację, że lepiej było dla mnie dzisiaj nigdzie się nie ruszać stąd, tylko na razie siedzieć tutaj i czekać.
Ponieważ Lena tylko pokiwała głową, to Lesia dokończyła, pytając:
-Czy mogę u ciebie jeszcze tę najbliżsą noc przenocować w tej stodole? Nie wiadomo, czy to dobry pomysł, bo może tu wrócą…
-Czy wrócą? Nie wiem na pewno, ale czuję, że nie wrócą. Musiałaś dobrze im namieszać. Zniknęłaś im i chyba nawet nie wiedzą, gdzie cię zacząć szukać. Jeden sąsiad mówił, że po tej naszej stronie Bzury szukali Anny Steiner także w Karolkowie, Kozłowie, Starym Dębsku i pewnie gdzieś jeszcze. A po tamtej stronie to nawet nie wiadomo, gdzie szukali, bo tam trudno nam się dostać. Kiedyś, jeszcze na wiosnę była tu kładka przez rzekę, ale wiosenna woda zerwała ją i teraz nie ma jak przejść. Jak wtedy dawało się przejść tą kładką, to chodziliśmy na msze w niedzielę do Kozłowa Biskupiego, po tamtej stronie. Bo tam bliżej i to jest nasz parafialny kościół. Jak kładki nia ma i nie daje się przejść, to trzeba chodzić dużo dalej do świętego Mikołaja w Kozłowie Szlacheckim.
Rozmawiały tak, stojąc już wewnątrz stodoły, gdy nadszedł Bronek i potem znów jeszcze trochę rozmawiali w trójkę. Lena powtórzyła bratu, gdzie i w jaki sposób Niemcy szukali Anny - u nich, w całej ich wsi i w kilku innych sąsiednich.
Lesia mu wyjaśniła, że wyskoczyła w nocy z jadącego pociągu, a potem uciekła przed pościgiem, przepływając wpław Bzurę, po ciemku i częściowo w ubraniu.
Bronek aż zagwizdał z uznaniem.
-No, to nieźle im namieszałaś. Zamiast spokojnie spędzać niedzielę, ten cały garnizon sochaczewski musiał iść na akcję i cię szukać po tych wszystkich tutejszych dziurach i wsiach, a i tak nie znalazł. Nie bardzo wiedzą, gdzie mogłaś się schować, bo równie dobrze mogłaś już dojść do Sochaczewa lub dojechać do Warszawy.
-Tak, to prawda, mogą nie wiedzieć, że mnie tu schowaliście i być może zaczną mnie szukać w Sochaczewie lub Warszawie. Na razie mi się udało, ale nie wiem, co dalej zrobić – zamyśliła się. Zwróciła się do Bronka:
-Możesz mi pomóc dostać się do tego Sochaczewa, a potem do Warszawy?
-Zgoda, ale Warszawa jest duża, a ja nawet nie wiem, jak tam się poruszać.
-W samej Warszawie dam sobie radę, ale teraz tutaj boję się i nie wiem, jak tam się bezpiecznie dostać. W stodole pod słomą jest moja walizka, a w niej coś, co powinno dojechać do Warszawy. Nie wiem na pewno, ale moim zdaniem oni o wiele bardziej szukają tego czegoś, niż mnie. Ja jestem jedną z wielu, setek lub tysięcy kurierów, kurierek i łączniczek. Ktoś taki, jak ja, to nie powód, by wysyłać za mną tyle policji czy wojska z samochodami. Nie o mnie im pewnie chodzi, ale o to, co jest teraz w tej waszej stodole.
-Boże kochany, a co to jest? – zapytała Lena ze zdziwieniem.
Lesia rozłożyła ręce i głośno rozważała:
-Mówiąc szczerze, to nie wiem. Najlepiej, jak kurierka nie wie, co, po co i gdzie wiezie. Ma coś przewieźć stąd - dotąd, z jednego punktu do drugiego. Lepiej jest, że nie wie, co to jest i po co to wiezie. Kurierka jest tylko jednym ogniwem, odcinkiem, zmianą w sztafecie. Czasem nawet nie wie, którą w kolejności, pierwszą, trzecią czy ostatnią. Teraz chyba jestem ostatnią, bo meta tej sztafety jest w Warszawie. Ale nawet i to wcale nie jest pewne, bo sztafeta może mieć metę końcową jeszcze gdzieś dalej. Czasami jesteś odpowiedzialna za całą trasę, ale częściej tylko za jakiś odcinek, fragment trasy.
Lena popatrzyła na nią z podziwem, ale także trochę ze strachem.
-Jak ktoś nas wsypie, to spalą nam chałupę i całe gospodarstwo, a nas zabiorą do więzienia – powiedziała. - Lepiej schowaj się tu gdzieś, w tej stodole, i nie wychodź, przynajmniej na razie. Przyniosę ci coś do picia i jedzenia, ale ty lepiej stąd nie wychodź.
-Bronek, idziesz ze mną do chałupy? Klara na ciebie czeka i ojciec – zwróciła się do brata. -Trzeba jeszcze krowy wydoić, nakarmić. Dzieciaki oprzątnąć, świniaki i kury, i w chałupie posprzątać, więc muszę już iść.
-Musisz tu poczekać, Ania, tak będzie dla nas wszystkich najlepiej – podsumował Bronek, gdy wychodzili do domu. I jeszcze zażartował: –Cała stodoła jest do twojej dyspozycji. Czuj się tutaj, jak u siebie w domu, a niedługo ktoś do ciebie tu przyjdzie.

Dodano: 2017-01-19 17:34:24
Ten wiersz przeczytano 860 razy
Oddanych głosów: 6
Rodzaj Nieregularny Klimat Dramatyczny Tematyka Ojczyzna
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (9)

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Wandaw
Bardzo mi miło, że moja opowieść się podoba. Dziękuję
za wizytę, czytanie, komentarz i serdecznie
zapraszam. Pozdrawiam.

wandaw wandaw

Niesamowita historia
Pozdrawiam serdecznie :)

waldi1 waldi1

Janusz Krzysztof .. myślę .. że właściwe jest
pominięcie dyskusji z Panem stażem ten pan jest jak
wrzód ... i tylko wszędzie jątrzy .. i szuka
pożywienia w dyskusji .. szkoda czasu ..

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Waldi
Amor
Dziękuję za wizyty, czytanie, komentarze i serdecznie
zapraszam. Pozdrawiam.

waldi1 waldi1

jak zawsze bardzo ładnie opisujesz .. myślę że ..
powinieneś..to wydać .
Pozdrawiam serdecznie ..

AMOR1988 AMOR1988

Niesłychana historia, szok, nie wiadomo, co
powiedzieć, tyle emocji i napięcia.

Janusz Krzysztof Janusz Krzysztof

Madame Motylek
"Lesia jednak ma szczęście"
Mam nadzieję, że tak będzie w przyszłości, chociaż nie
mogę ręczyć, czy Autor nie knuje czegoś.
Dziękuję za wizytę, komentarz i serdecznie
pozdrawiam.

Madame Motylek Madame Motylek

Lesia jednak ma szczęście.
Niesamowite jest to, że ci obcy przecież ludzie
pomagają, nie pytając o nic.
A wiedzą, że za to grozi śmierć.
Pozdrawiam

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »